piątek, 6 grudnia 2013

ROK CZWARTY CZ. IV

 Hejołł !! ;D
Tutaj Wasza jedyna, nieoceniona i szurnięta Cave Iniminicum !! ;)
Mam dla Was małą (albo i całkiem sporą) dawkę Dramione, Blinny i w ogóle wszystkiego, co występuje w moim opowiadaniu. Czyli w sumie niczego ciekawego xd
Właśnie otworzyłam sobie całe archiwum części pierwszej i ogarnęło mnie swojego rodzaju przerażenie. Dlaczego? Ponieważ do końca tej części zostało jeszcze tylko 5, góra 6 notek. Jak ten czas szybko leci ... 
A tak apropos xd
Mam dla Was super hiper życzenia od pewnego kolesia z niemałą nadwagą w czerwonym stroju xd
Kazał przekazać, że jesteście najlepszymi czytelnikami, jakich tylko mogłam sobie wymarzyć, tylko komentarzy ciutek maławo (coraz mniej ;() Życzy wam jeszcze tylko wspaniałych prezentów z okazji swojego święta i zaprasza do poczytania ROKU CZWARTEGO CZ. IV.
Enjoy, Cave ;)
P.S. Trzynastu obserwatorów, czternasty stwierdził, że nie chce się ujawniać i jest anonimowy ( i tak go loff z całgo mojego, zamarzniętego, Ślizgońskiego serducha <3)
__________________________________________

     Hermiona i Ginny odbywały właśnie pierwszy z drużyną trening po przerwie świątecznej. Pogoda wcale mu nie sprzyjała. Z nieba padał mokry, gęsty śnieg, przysłaniający niemalże całą widoczność. Temperatura na pewno nie była wyższa, niż pięć stopni poniżej zera. Miona dygotała z zimna na całym ciele.  Strój do gry wcale nie chronił przed zimnem.
- Jak będę chora, to zrobię mu dużą krzywdę. – warknęła do Ginny, która była w takim samym humorze, jak ona sama. – Nie wiem, jak mogłaś zakochać się w kimś takim.
- Pamiętaj, że robimy to tylko dlatego, żeby postawił w przyszłym meczu z Krukonami Cormac ‘a. – przypomniała swojej przyjaciółce Ruda. – I wcale się w nim nie zakochałam! – zaprzeczyła, uświadamiając sobie, co przed chwilą oznajmiła Herm.
- No tak! Zapomniałam, że ty wolisz pewnego czarnoskórego Ślizgona. – zaśmiała się z wrednym uśmiechem. – I nie zaprzeczaj. Przecież takie zaklęcia, jak to wtedy nigdy nie zawodzą. – z satysfakcją patrzyła, jak na twarzy Gin pojawia się grymas złości, a rumieńce pogłębiają się. I to nie z powodu chłodu panującego dookoła.
- Nie denerwuj mnie. – warknęła panna Weasley i wepchała się w kolejkę do ćwiczeń, żeby tylko nie zabić tej wrednej zołzy. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, chociaż przerażała ją myśl, że jej najlepsza przyjaciółka mogłaby zadłużyć się w Ślizgonie. Jest dokładnie taki sam jak Malfoy, czyli wrednym, podstępnym, chamskim, zarozumiałym, głupkowatym, arystokratycznym, zapatrzonym w siebie, wyznającym miłość, kiedy przegląda się w lustrze …
- Granger, wiem że mnie kochasz, ale nie musisz o mnie cały czas myśleć. – kiedy tylko usłyszała ten głos odwróciła się w stronę, skąd on pochodzi.
     Czwórka Ślizgonów stała na trybunach. Pansy, która użerała się z nimi już od dłuższej chwili, miała przymrużone ze złości oczy i zaciśnięte pięści. Spod grubego szalika próbowała zmrozić Teodora wzrokiem. Ten gad ewidentnie się do niej przystawiał, a zaraz potem wyzywał od Zdrajczyń Krwi. Jak ona go nienawidziła. Najchętniej, to by mu tu i teraz wydrapała oczy.
    Luna posiadała takie samo nastawienie do Terrence ‘a. Ten debil źle działał na wszystkie magiczne stworzenia, odstraszając je. Teraz było jej zimno, bo wystraszył Malekanki Afrykańskie*, które chętnie dzieliły się z nią swoim ciepłem. Blondynka cały czas próbowała go zignorować, ale jak na złość ten Ślizgon był całkiem przystojny i wzrok sam na niego wędrował.
- Czy ty właśnie czytałeś mi w myślach, Malfoy? – warknęła, podlatując do nich. Widziała, że Ginny uczyniła już to samo.
- Wiesz, uczyliśmy się tego na ostatnich Zaklęciach, więc pomyślałem, że wypróbuję. – powiedział, oglądając swoje paznokcie, jakby były ósmym cudem świata. – Całkiem przydatna umiejętność. – dodał po chwili namysłu. Z zadowoleniem patrzył, jak twarz Gryffonki przybiera purpurowy kolor. Jednak nie było mu tak do śmiechu, kiedy dziewczyna rzuciła mu prosto w twarz kulką ze śniegu.
- To powinno cię nieco ostudzić, pieprzony arystokrato. – zaśmiała się Miona. Musiała przyznać, że całkiem ciekawie jest widzieć na twarzy Draco inne emocje, niż zarozumiałość. W tym przypadku ze zdziwieniem było mu wspaniale.
- Ja ci dam, ty szlamowata jędzo! – warknął i rzucił się na nią z pięściami. Herm śmiejąc się głośno zaczęła uciekać. O tak, ona po prostu kochała doprowadzać go do szewskiej pasji.
     Bleise stanął z boku i przyglądał się, jak jego przyjaciele igrają z tymi dziewuchami. Sam czekał tylko na Ginny, której poprzysiągł zemstę za to, co mu zrobiła przed świętami. Kiedy tylko wylądowała zaszedł ją od tyłu i położył dłoń na ramieniu. To był błąd, ponieważ niemalże od raz zarobił miotłą w łeb.
- Mało ci dupku?! Jak tak, to znam silniejsze zaklęcia! – warknęła mała, aczkolwiek bardzo niebezpieczna, istota. Miała zacięty wyraz twarzy i zabójczą broń w drobnych dłoniach – Kometę 206.
- Spokojnie Wiewióro. Nie chce ci nic zrobić. – powiedział, podnosząc ręce w obronnym geście. Gin zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. Już wiedział, co mu odpowie …
- Nie wierzę ci. – wysyczała, stając w pozycji gotowej do obrony. Zabini zaklął pod nosem. Jak ma zrobić jej krzywdę, skoro nawet nie może do niej podejść. Idioto, jesteś Ślizgonem, wykombinujesz coś! Warknęła jego podświadomość.
- Hermiona, Ginny, Pansy, Luna. Za godzinę, tam gdzie zawsze. – powiedział chłodno Harry, mierząc swoich wrogów nienawistnym spojrzeniem. Bleise już chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu mocny cios w głowę.
- Grabisz sobie. – warknął w kierunku Rudej. Ta tylko wzruszyła ramionami, usiadła na miotle i odleciała. Nie miała zamiaru dłużej przebywać w towarzystwie osób z ilorazem inteligencji … zaraz, zaraz. Jaki iloraz inteligencji?! Zabini w ogóle ma jaką kolwiek inteligencję?!
     Hermiona siedziała w fotelu przy kominku i rozmawiała wesoło z Ginny. Chociaż … ona z niej żartowała, a Ruda była zdenerwowana coraz bardziej. Była już o krok od wybuchu, kiedy w drzwiach stanął sam profesor Dumbledore. Cały Pokój Wspólny obserwował, jak zmierza w kierunku przyjaciółek. Te najwyraźniej nie zauważyły go, ponieważ cały czas dogryzały sobie wzajemnie.
- Panno Granger, panno Weasley, zapraszam was do mojego gabinetu. – powiedział swoim ciepłym głosem dyrektor i odszedł. Dziewczyny popatrzyły na siebie zdziwione, a na nie cały Salon.
     Siedziały teraz w gabinecie dyrektorskim. Jak się okazało, Lunę i Pansy również wezwano. Przyjaciółki nie wiedziały, co mają o tym myśleć, ale w głowie miały jeszcze bardziej zagmatwane, kiedy z kominka wyszli Lupin i Black. Przywitali się z nimi i usiedli na dwóch, z trzech wolnych krzeseł. Po chwili w pomieszczeniu pojawił się również dyrektor.
- Pewnie zastanawiacie się, po co was tu wezwałem. Otóż, chciałem zapytać, czy nie chciałybyście należeć do Zakonu feniksa. – zaczął i zaśmiał się, widząc zdziwione miny dziewcząt. – Nie dziwię się, na wasze niedowierzanie. W zakonie jeszcze nigdy nie było nieletnich członków. Wy jesteście pierwsze. Jednak macie takie umiejętności magiczne, jakich nie powstydziłby się niejedne doświadczony czarodziej i czarownica. – zachęcał. Przyjaciółki popatrzyły na siebie niepewnie, a w gabinecie zapanowała cisza oraz nieprzyjemna atmosfera. Jednak Hermiona zdecydowała się ją w końcu przerwać.
- Zgadzamy się. – odpowiedziała za całą czwórkę, a na twarz dyrektora powrócił szeroki uśmiech.
     Hermiona, Ginny, Luna i Pansy biegły na miejsce spotkania Gwardii Dumbledore ‘a. Były już sporo spóźnione, ponieważ formalności, z przyłączeniem do Zakonu Feniksa, zajęły im nieco więcej, jak chwilę. W końcu jednak dotarły na miejsce i weszły do Pokoju Życzeń, gdzie na środku ustawiło się wielkie koło dookoła Harry ‘ego.
- Czy y zawsze musicie spóźniać się razem? – zapytał Potter, kiedy tylko zidentyfikował postacie, które przerwały mu tłumaczenie Zaklęcia Patronusa. Miona miała już coś powiedzieć, ale w słowo wszedł jej sam Fred.
- Odpuść im, tym razem wezwał je dyrektor. – powiedział jeden z bliźniaków. Dziewczyny myślały, że właśnie wypróbują na nim poznane niedawno zaklęcia, ponieważ wszystkie spojrzenia skierowały się w ich stronę. Wybraniec westchnął żałośnie i przetarł dłońmi twarz w geście zrezygnowania.
- Dobra, nieważne. Wróćmy do rzeczy. O czym to ja? A tak, więc kto chciałby jako pierwszy zaprezentować swojego Patronusa? – zapytał i rozejrzał się dookoła. Miona usunęła się gdzieś w cień. Nie miała zamiaru znów używać tego wspomnienia. Próbowała na feriach z każdym już chyba szczęśliwym, ale udawało jej się wyczarować albo nic, albo tylko błękitną mgiełkę.
- Ja chcę! – wykrzyknęła Ginny i już po chwili stała obok Wybrańca, a Hermiona dziękowała jej w duchu, za ratunek.
   Może, jak tak będzie stała i nic nie robiła, to Potter nie zwróci na nią uwagi i zapomni o tym, że ona w ogóle istnieje? Nic bardziej mylnego. Kiedy tylko koń Gin zniknął, chłopak zawołał ją gestem ręki do siebie. Zaklęła na niego pod nosem, ale z dumnie uniesioną głową powędrowała na środek Sali. Każda para oczu była aktualnie zwrócona na nią, a ona sama czuła, jak ogarnia ją niepokój. Nienawidziła tego stanu, gdy wydaje jej się, że zaraz stanie się coś złego.
     Wyciągnęła dłoń, z zaciśniętą w niej różdżką przed siebie. Zamknęła oczy i pozwoliła wyobraźni pracować. Znów stała w korytarzu przed Wielką Salą i wracała do swojego Dormitorium. Usłyszała ciężkie kroki i już po chwili została przygwożdżona przez czyjeś ciepłe ciało do lodowatej, kamiennej ściany. Poczuła ciepły, przyjemny oddech, który owiał jej ucho. Później cichy szept i groźba. Tak, jej najszczęśliwszym wspomnieniem jest Draco Malfoy … Już miała wypowiedzieć zaklęcie, kiedy przerwało jej trzęsienie się ścian. Popatrzyła zdziwiona na przyjaciółki.
     W pewnym momencie jedna ze ścian zaczęła się kruszyć, a później obsypywać. Dziura coraz bardziej się powiększała, a głos zza niej stawał wyraźniejszy. Miona, Luna, Ginny i Pansy zacisnęły dłonie w pięści. Już wiedziały, kto odnalazł ich kryjówkę. Nie myliły się. Dolores Umbridge. Różowa wielbicielka kotów. Jak one jej nienawidziły. Teraz tylko upewniły się w przekonaniu, że to co zrobią jej na zakończenie roku szkolnego będzie wręcz znęcaniem się. Już ona je popamięta!
      Hermiona pomrugała powiekami, żeby przywrócić stuprocentową widoczność swoim brązowym tęczówkom. Kiedy tylko to się stało, otworzyły się jeszcze szerzej. Chociaż … mogła się tego spodziewać. Oprócz różowej zołzy w dziurze stali jeszcze Ślizgoni, tak bardzo znienawidzeni przez nią i przyjaciółki oraz Cho Chang, która najwyraźniej musiała ich wydać.
- Zapraszam wszystkich do mojego gabinetu. – powiedziała swoim słodkim, zawsze radosnym głosem nauczycielka. Hermiona zaklęła cicho pod nosem. Nie uda jej się uciec, a nawet jeśli, to i tak Malfoy pierwsze co zrobił, to obdarzył ją swoim ohydnym uśmiechem, od którego miękły jej kolana. Ugh! Jak ona ich wszystkich nienawidzi!
    Cała Gwardia Dumbledore ‘a znajdowała się aktualnie w gabinecie Landryny. Jej samej jeszcze nie było. Poszła z Harry ‘m, Ronem i Sophie do dyrektora. Ich natomiast pilnowali sami Malfoy, Zabini, Higgs i Nott. Oczywiście przyjaciółki miały wycelowane w gardła różdżki – były przecież najniebezpieczniejsze z całego towarzystwa.
    Ginny powoli zaczynała tracić cierpliwość. Nie dość, że ten kretyn podnosi na nią różdżkę, to nogi zaczynają ją boleć od tego stania. Czuła, że po woli zaczyna się w niej gotować. Czy ta różowa krowa nie może po prostu tutaj do nich przyjść, kazać im coś nabazgrać na kartkach, żeby wyryło się na dłoniach i pozwolić iść w tak zwaną cholerę?!
- Zabini, weź mi ten swój badyl z krtani, bo nie ręczę za siebie. – wychrypiała Ruda, co spotkało się z głośnym śmiechem wcześniej wspomnianego chłopaka. Twarz dziewczyny zaczynała przybierać odcień jej płomiennych włosów.
- A co ty mi możesz w takiej sytuacji Wiewióreczko zrobić? – zakpił z wrednym uśmiechem. Gin zaklęła pod nosem. Faktycznie. Jest od niej sporo silniejszy, a Krówsko zabrało jej magiczny patyczek. Była w sytuacji wręcz beznadziejnej, jakby tak na to optymistycznie popatrzeć.
    Hermiona wcale nie miała lepiej. Malfoy chyba za punkt honoru obrał sobie, żeby zrobić jej krzywdę. Czuła, jak z każdą mijającą minutą patyk wbija jej się coraz mocniej w krtań. Nie chciała jednak nic mówić, żeby nie dawać mu chorej satysfakcji na to, że sprawia jej ból. W pewnym momencie zabrakło jej tchu i zaczęła strasznie kaszleć. Nie zwróciła mu na to jednak żadnej uwagi, a i nie zanosiło się, żeby cokolwiek zrobił z fantem, że się najnormalniej w świecie dusi. Chyba nawet sprawiało mu to przyjemność.
- Możesz wreszcie przestać? – warknęła Luna. Wszyscy popatrzyli na nią zdziwieni. No tak, w końcu nie zawsze można usłyszeć zbulwersowaną PomyLunę.
- Ale co, wariatko? – zapytał z kpiącym uśmieszkiem, jeszcze mocniej przyciskając do gardła dziewczyny swój magiczny atrybut.
- TO !! – Pansy postanowiła, że również przyłączy się do obrony przyjaciółki.
      W końcu Hermiona nie wytrzymała i sięgnęła do kieszeni, skąd wyjęła … różdżkę. Odepchnęła z całej siły zdezorientowanego Malfoy ‘a i stanęła przy drzwiach, opierając się o nie plecami. Czwórka chłopaków od razu zapomniała o dziewczynach i wymierzyła w nią swoje różdżki. Ginny, Luna i Pansy, korzystając z okazji, podbiegły do biurka po swoje magiczne patyczki.
- No, no Granger. To było iście Ślizgońskie zagranie. – mruknął Teodor. Hermiona, widząc co robią jej przyjaciółki uśmiechnęła się wrednie.
- Zaraz się przekonasz, co to znaczy iście Ślizgońskie zagranie. – warknęła Pansy. Czwórka odwróciła się jak na komendę, a oczy zrobiły im się wielkości pięciozłotówek.
      Siedziały obolałe w Pokoju Wspólnym Gryffindor ‘u. Dyrektor uciekł, Ślizgoni niemalże je pokonali, Różowa Krowa gdzieś zniknęła … Żyć, nie umierać. W pewnym momencie z pokoju chłopaków wybiegli Harry i Ron. Było to dziwne, ponieważ korytarze są już patrolowane, a oni raczej nie chcą dostać szlabanu, jak Umbridge się znajdzie. No cóż. Trzeba zbadać sytuację …
- Harry, gdzie wam się tak spiesz? – zapytała Ginny, tarasując przejście za portretem. Sophie właśnie wyszła ze swojego pokoju. No to teraz już nikt im nie powie, że nic się nie dzieje.
- Syriusz, Ministerstwo Magii, Voldemort !!! – Wybraniec nawet nie próbował wymyślać wymówek, wiedział że z nimi nie wygra. A może po prostu nie dałby rady nic sensownego wymyśleć? Tak strasznie wyglądało to, co zobaczył we śnie.
- Idziemy z wami. – zarządziła Hermiona. Trójka tylko pokiwała głową, a koło nich pojawili się bliźniacy i Neville. To znaczy, że są już wszyscy. Pobiegli do gabinetu Landryny, skąd kominkiem przenieśli się prosto do Ministerstwa, a tam do pokoju z przepowiedniami.
       Przyjaciółki musiały przyznać, że wygląda to niesamowicie. Kilkaset tysięcy przezroczystych kuli z błękitnym dymkiem w środku. Poukładane na ogromnych regałach. Jednak nie na to teraz czas. Trzeba ratować Łapę. Nie dane im było zbyt Dalek iść, ponieważ jakiś Śmierciożerca pojawił się wprost przed nimi. Miał na twarzy maskę, ale kiedy tylko się odezwał Miona i Harry wiedzieli już, kim on jest.
- Witam panie Potter. – tak chłodny, wręcz lodowaty, głos posiada tylko kilkoro ludzi na świecie. Jednym z nich jest Lucjusz Malfoy.
- Co zrobiliście Łapie?! – warknął odważnie Wybraniec. Ojciec Dracona zaśmiał się lekceważąco.
- Ależ zupełnie nic. Czarny Pan po prostu chciał, żebyście tak myśleli. – odpowiedział. Hermiona zacisnęła dłoń na różdżce. Długo już zastanawia się, czy warto to powiedzieć, ale w końcu oni ją ignorują, a tak przecież nie powinno być !! W końcu się jednak odważyła.
- To dlaczego Voldemort nie przyszedł tutaj sam? – zapytała, specjalnie wypowiadając całe imię Toma i kładąc na nie nacisk. Śmierciożerca ściągnął swoją maską i ciskając w Hermionę z oczu piorunami, powiedział, a raczej wysyczał.
- Nie waż się wypowiadać jego imienia, Szlamo. – Miona uśmiechnęła się wrednie.
- Strach przed imieniem zwiększa strach przed jego posiadaczem. – odpyskowała, jednak niemalże od razu tego pożałowała, ponieważ poczuła, jak przez jej ciało przetacza się fala niewyobrażalnego bólu.
        Znała to uczucie. Wtedy, na cmentarzu, odczuła je po raz pierwszy. Cruciatus jest bardzo silnym zaklęciem. Słyszała, że ktoś ją woła, docierało to do niej, ale nie była w stanie nic odpowiedzieć. Tak naprawdę nie mogło zrobić nic innego, jak wić się na posadzce pod wpływem spazmatycznych napadów. W końcu zaklęcie ustało, a Herm po woli podniosła się do pozycji siedzącej. Podniosła wzrok. Bellatrix. To ona ją zaatakował, więc dlatego nie dała rady się obronić. Wstała i dumnie uniosła głowę.
- Tak właśnie myślałam. Ktoś waszego pokroju może wygrać tylko atakując w plecy. – warknęła z taką pogardą, jakiej sama Bellatrix by się nie powstydziła. Tym razem udało jej się odbić rzucone zaklęcie.
- Uciekamy!! – wykrzyknął Harry. Nie trzeba było więcej nikomu powtarzać. Miona złapała rękę, jak się okazało, Lunę i pobiegła przed siebie.
     W pomieszczeniu z różnych stron zaczęły strzelać kolorowe pociski. Blondynka i szatynka już nawet nie zważały na to, jakimi formułkami się posługują. Po prostu na zmianę rzucały i odbijały zaklęcia. Nie było czasu na myślenie. Trzeba było się albo bronić, albo atakować. W tym przypadku Gwardia Dubledore ‘a, a raczej jej mała część, chciała być wygranym, nie przegranym. Nie mogli polec. Riddle nie może dostać tej przepowiedni. To byłby koniec całego magicznego świata.
      Nagle wszyscy na siebie wpadli. Nikt nic jednak nie powiedział, tylko pobiegli w stronę jakichś drzwi, na końcu korytarza. Harry cały czas ściskał w ręce swoją przepowiednię. Jak widać nie miał zamiaru oddawać jej nikomu. W pewnym momencie obok głowy Sophie przeleciała zielona smuga światła. Ginny momentalnie zatrzymała się w miejscu.
- Bombarda !! – wykrzyknęła, a Śmierciożercę odrzuciło do tyłu z potworną siłą. Zapanowała grobowa cisza, jednak nie na długo. Wszystkie przepowiednie zaczęły się sypać z półek, a dźwięk tłuczonego szkła rozchodzić z echem po pomieszczeniu.
     Korzystając z zamieszania Gwardia Dumbledore ‘a wznowiła swój szaleńczy bieg. Pierwszy przy drzwiach stanął sam Wybraniec. Niewiele myśląc nacisnął na klamkę, a duży, drewniany przedmiot ustąpił. Niedane było mu jednak popatrzeć w dół, ponieważ poczuł, jak coś odbija się od jego pleców. Stracił równowagę. Zaczął spadać w dół, razem z resztą towarzyszy.
     Hermiona nie czuła w tym momencie nic oprócz tego, że spada w jakąś otchłań. Bała się tego, co ma nastąpić za chwilę. Nie trwało to jednak długo, ponieważ jakaś dziwna siła zatrzymała ja około metr nad ziemią. Otworzyła oczy, które z przerażenia wcześniej zacisnęła. Poczuła, jak siła zwalnia się, a ona całkiem mocno uderza w ziemię. Na chwilę straciła dech w piersiach, ale wydawało jej się, jakby to były godziny. Uniosła się na łokciach i rozejrzała dookoła. Na środku, na niewielkiej górce, stało wielkie coś, nie miała pojęcia co. Postanowiła jednak nie wnikać.
     Ich spokój nie trwał długo, ponieważ dookoła zaczęli latać Śmierciożercy. Miona i jej przyjaciółki rzucały dookoła siebie wszystkie zaklęcia, jakie tylko przyszły im do głowy. Nie było to łatwe, ponieważ szeleszczące w rytm ich szybkich ruchów szaty przysłaniały om widoczność. W pewnym momencie Herm poczuła, jak jej różdżkę odrzuca na kila metrów od niej, a potem, że coś przyciska ją do siebie. Wszystko dookoła stało się czarne, nie widziała zupełnie nic. Po chwili wszystko się skończyło. Obraz z  powrotem odzyskał swoją ostrość, a ona stała na twardej ziemi. Było tylko jedna rzecz.
     Za sobą czuła czyjeś ciepło. Nabrała głęboko powietrza w płuca, a razem z nim zapach znajomych jej perfum. Nie wiedziała tylko, skąd je kojarzy. Nie to jednak było w tym momencie najważniejsze, a to, że nie miała swojej różdżki. Za nią stał jakiś Śmierciożerca i celowała w jej głowę różdżką. Czuła, jak przyciska jej końcówkę do głowy. Ramię natomiast umiejscowił pod jej szyją. Nie była to najdogodniejsza dla nie pozycja, ponieważ praktycznie nie mogła się ruszyć. Tylko szarpać.
- Nie radzę ci Szlamo wykonywać jakiegokolwiek ruchu. Pamiętaj, że teraz to ja mam pełną kontrolę nad zaistniałą sytuacją. – warknął w jej stronę z nieukrywaną nutą satysfakcji. Ten głos … znajomy, tak samo jak zapach perfum. W głowie zaczęły kołatać jej się różne myśli. Skąd u diaska ona może znać zapach perfum jakiegoś brudnego Śmierciożercy?! Jej życie coraz bardziej staje się nienormalne. Musi z tym coś jak najszybciej zrobić.
- Myślałeś, że pokonasz nas jakąś bandą dzieciaków?! – wysyczał w kierunku Harry ‘eg,  Lucjusz. Na twarzy Wybrańca wymalowało się, idealne wręcz do odczytania, przerażenie. Hermionie przeszło przez myśl, że chociaż w takiej sytuacji mógłby zachować kamienną twarz. – Teraz oddaj mi przepowiednię, albo oni wszyscy, po kolei, zginą na twoich oczach. – dodał z nieukrywaną satysfakcją patrząc na bezradnego chłopaka Malfoy Senior.
- Nie oddawaj mu tego Harry!! – wykrzyczał Neville. Herm poczuła w duchu, że jest dumna z niego. Zawsze cichy i skryty w sobie, teraz odważył się sprzeciwić sługom Czarnego Pana.
        W pewnym momencie Hermiona odnalazła wzrokiem swoją różdżkę. Nie leżała wcale tak daleko, ale ona nie miała nawet najmniejszej możliwości, żeby do niej dosięgnąć. Żeby chociaż stała kilka metrów bliżej, żeby móc jej dosięgnąć nogą …
        Jej przemyślenia przerwał szelest szat i białe smugi dookoła. Zakon Feniksa!!! Preszło jej przez myśl. Jeszcze nigdy nie była aż tak szczęśliwa! Poczuła, jak uścisk z tyłu zwalania się, a później całkiem zanika. Podbiegła jak najszybciej do swojego magicznego patyczka i chwyciła go w prawą dłoń. Poczuła, jak przez jej ciało przebiega przyjemny dreszcz. Ten sam, podczas kiedy różdżka wybrała właśnie ją. Niemalże od razu rzuciła się w wir walki ze Śmierciożercami.
     Cały czas jednak obserwowała kantem oka poczynania Harry ‘ego i Syriusza. Coś jej nie pasowało. Znów miała to cholerne, złe przeczucie, że stanie się coś złego. Harry rozbroił jednego sługusa Czarnego Debila, a zaraz potem Black Malfoy ‘a. I właśnie wtedy to się stało.
     Cała akcja trwała nie więcej niż kilka sekund. Bellatrix, z którą walczyła zignorowała całkowicie jej osobę i poleciała w kierunku chłopaka i mężczyzny. Miona niewiele myśląc rzuciła się w szaleńczy bieg w tamtą stronę. Nie liczyło się teraz nic. Wiedziała, że ta wariatka nie ma najlepszych zamiarów i czuła się w jakiś sposób odpowiedzialna za to, co zrobi. Czarnowłosa kobieta, tak jak spodziewała się Herm, rzuciła Avadę. Dziewczyna, nie widząc innego wyjścia doskoczyła do Syriusza, żeby zasłonić go swoim ciałem. Potem poczuła już tylko niewyobrażalny ból głowy, jak strużka ciepłej krwi wypływa jej z nosa i przepastną ciemność, którą widziała już nie raz podczas nauki w Hogwarcie. Jednak czy tym razem wybudzi się z tej ciemności? 

4 komentarze:

  1. Zła kobiety, ty mi nawet nie próbuj uśmiercić Miony! :p Ona musi żyć, bo co to za Dramione bez Hermiony :D Rozdział jest oczywiście genialny i bardzo fajnie mi się go czytało. Mam nadzieję, że kolejny niebawem :)
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny, intrygujący rozdział! Poproszę o jak najszybsze dodanie następnego :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na Rozdział 022 „Walka z cieniami”! na adres bloga: http://pokochac-lotra.blogspot.com! Życzę przyjemnej lektury!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział ale ta Ginny jest niesamowita jest moją ulubioną bohaterką. Czekam na następny rozdział. Karola

    OdpowiedzUsuń