piątek, 20 grudnia 2013

ROK PIĄTY CZ. III

Siemcia, siemcia xd
Publikuję nowy rozdział i najprawdopodobniej to ostatni w tym roku. Teraz dopiero zaczyna się cała akcja ze świętami, a ja muszę dodać rozdziały jeszcze na dwa blogi. 
Kochane czytelniczki. Chciałabym wam życzyć wszystkiego co najlepsze!
Dracona pod choinkę.
Bleise 'a na pasterkę.
Hermiony na sylwka.
Ginevry do towarzystwa. 
I oczywiście Snape 'a, żeby te święta nie były nudne ;)
Jeszcze jedna sprawa. Dzięki, dzięki, dzięki ci osobo, która nominowałaś mnie do konkursu na najlepszy blog miesiąca !! Nawet nie wiesz, ile mi sprawiłaś tym radości. Mam takiego banana na twarzy, jak nigdy.
Nominowany został blog "Pamiętnik Pani Malfoy."
Dziękuję wszystkim, którzy oddadzą na mnie głos (chociaż wątpię, że ktoś taki się znajdzie ;p)
Jeszcze raz najlepszego z okazji świąt miśki. 
Mój numerek to 15. ;)
___________________________________________

- Zaczyna Granger. – mruknął Snape i wskazał gestem dłoni, że ma usiąść na fotelu. Ta z kolei nic nie powiedziała, tylko niechętnie zrobiła to, co jej kazał. – Zaklęcie wypowiadasz niewerbalnie, czyli tak jak na lekcji. – dziewczyna pokiwała twierdząco głową i czekała na ruch ze strony nauczyciela.
    Nie zwlekał długo. Poczuła, jak przedziera się przez słabą barierę, którą wytworzyła. Znów czuła się tak, jak w Ministerstwie Magii, kiedy to sam Voldemort wertował jej myśli. Pamiętała ten ból, który jej wtedy zadał. Każde wspomnienie, które przelatywało jej przed oczyma. Znów działo się to samo, tylko tym razem nie cierpiała. Modliła się w duchu, żeby nauczyciel nie zobaczył tego jednego wspomnienia. Po krótkiej chwili, która dla niej była jak wieczność, Severus wyszedł z jej umysłu. Minę miał zaciętą, z której nie dało się nic wyczytać. Nie podobało jej się to. Nawet bardzo.
     Ćwiczenia skończyły się równo o godzinie dwudziestej trzeciej. Dziewczęta rozdzieliły się jeszcze pod gabinetem. Ginny poszła z Hermioną, a Pansy z Luną. Po drodze Ruda i Herm nie odzywały się do siebie, każda zajęta własnymi myślami. Kiedy stały już przy schodach, Miona oznajmiła, że idzie jeszcze na Błonia, bo musi się przewietrzyć. Gin nic nie odpowiedziała, tylko pokiwała głową, że rozumie. Hermiona natomiast od razu pognała w kierunku wyjścia na pole.
     Powędrowała na jeden z murków, znajdujących się na dziedzińcu. Rozsiadła się na nim i oparła o kamienną ścianę zamku. Był początek września, więc na zewnątrz temperatura, nawet w nocy, nie spadała poniżej piętnastu stopni. Dziewczyna opatuliła się bluzą, którą miała na sobie i popatrzyła w gwiazdy. Kochała je. Wielki Wóz, Mały Wóz, Taurus, Cancer … Astronomia była jedną z wielu jej mocnych stron. Uwielbiała wszystkie gwiazdozbiory. Tę miłość zaszczepił w niej tata. Zawsze, kiedy jeździli na wieś do babci, szli razem w pola i obserwowali to, co dzieje się na nocnym niebie.
     Nie wiedziała, dlaczego, ale nagle w głowie zaczęła porównywać siebie i siostrę. Sophie, blondynka o idealnej figurze i dziewczęcym wdzięku. Nienawidzi prawie wszystkiego tego, co Herm kocha. Przyciąga chłopaków, jak magnes. Potrafi się ubrać i wie, jak oczarować wszystkich dookoła. Umie zachowywać się stosownie do sytuacji. Zawsze opanowana. Wręcz prawdziwa arystokratka.
     Hermiona. Nie najwyższa szatynka o kręconych włosach. Całkiem normalna figura. Nie za bardzo ogarnięta, straszna chłopczyca. Potrafi bić się i przezywać, jak prawdziwy chłopak. Nienawidzić się stroić. Z chłopakami się przyjaźni. Kocha grać we wszystko to, co oni. Nienawidzi większości rzeczy, które lubi Soph. Często zastanawia się, jak one mogą być siostrami, skoro tka wiele je dzieli.
     Kiedy zrobiło jej się zimno postanowiła pójść już do Dormitorium i położyć się spać. Nienormalnym byłoby, gdyby po drodze nie spotkała kogoś z patrolujących korytarze. Jednak, kiedy dojrzała platyno - włosą czuprynę, powstrzymała w sobie chęć ucieczki i schowała się za jedną ze średniowiecznych zbroi. Wzrok, jak z resztę zawsze, jej nie zmylił i już po sekundzie poczuła woń perfum Dracona. Kiedy tylko zaczął się oddalać ona ruszyła za nim. Przecież musiała dowiedzie się, co ten podstępny Ślizgon knuje. Nie zaszli jednak daleko, a chłopak stanął w miejscu, jak wryty. Miona wyjęła różdżkę i już miała rzucać na siebie zaklęcie maskujące, ale poczuła, jak inny urok wytrąca przedmiot z jej ręki. Zaklęła pod nosem i popatrzyła hardo w oczy zbliżającego się chłopaka.
- No, no Granger. – zaczął już z daleka. – Nie myślałem, że Gryffonów stać na szpiegowanie, żeby czegoś się dowiedzieć. – Miona dostrzegła w ręce chłopaka swoją różdżkę. Gdy był już blisko wyciągnęła rękę, żeby nie podchodził bliżej, niż na jej długość i pomachała znacząco dłonią. Draco zaśmiał się kpiąco i znów zaczął iść w jej kierunku.
- Zapomnij. – powiedział, hamując śmiech. – Najpierw sobie porozmawiamy, ale po mojemu. – dodał, kiedy Herm dotknęła plecami zimnej ściany, co uniemożliwiło jej dalszą ucieczkę przed ciałem chłopaka, które niebezpiecznie było blisko niej, co ją, ku jej rozpaczy, podniecało. I to nawet bardzo.
- Czy ty chociaż raz nie możesz sobie odpuścić? – zapytała zrozpaczona, odpychając go z całej siły. Nic jej to jednak nie dało.
- Przecież znasz odpowiedź. – mruknął jej prosto do ucha. Dobrze wiedział, jak na nią działa i postanowił to teraz wykorzystać przeciwko niej. – Posłuchaj mnie, bo pierwszy i ostatni raz jestem taki miły. Nie chodź za mną, nie szpieguj mnie i nie obserwuj. – po każdym wypowiedzianym zdaniu delikatnie muskał skórę na szyi dziewczyny. Ona starała się na to zupełnie nie reagować, ale za każdym razem po jej ciele przechodził wspaniały dreszcz coraz to większego podniecenia.
- Skąd pewność, że to właśnie ciebie śledziłam? – wymamrotała. Całą silną wolę, jaka jej pozostała, włożyła w to, żeby głos jej nie drżał. Odniosła marny skutek.
- Jesteś po prostu śmieszna. – zakpił i popatrzył w jej zamglone z przyjemności oczy. – Na tym korytarzu nie ma nikogo poza nami. – dodał i, jak gdyby nigdy nic, wpił się w jej usta.
     Hermiona znów poczuła się tak, jak wtedy, kiedy pocałował ja po raz pierwszy. Teraz wydawało jej się, że to jest tak odległa przeszłość, a przecież to samo stało się wczoraj mniej więcej o tej samej porze. Stado motyli w brzuchu po raz kolejny dało o sobie znać. Oczy całkowici zaszły jej mgła i straciła panowanie nad swoim nieposłusznym ciałem. Oparła dłonie na torsie chłopaka, a ten w odpowiedzi położył swoje na jej biodrach i przyciągnął do siebie mocniej. Pocałunek stawał się coraz bardziej zachłanny. Draco boleśnie wbił palce w biodra Miony. Dziewczyna jednak nie odważyła się przerwać pocałunku, tylko skrzywiła się nieznacznie. W końcu zabrakło im powietrza i oderwali się od siebie.
      Następnych kilka sekund było istną walką o oddech. Oboje nie mogli złapać tchu. Hermiona miała poszerzone źrenice i czuła się, jakby właśnie zażyła jakiś wyjątkowo mocny narkotyk, który powoduje niesamowite szczęście. Przecież ni powinno tak być!! Dlaczego nie może przemóc się w sobie i spoliczkować tego gada, tylko pragnie jeszcze więcej.
- Dlaczego? – tylko to słowo przyszło jej teraz na myśl. Nie była w stanie nic inteligentniejszego wymyśleć.
- Bo chciałem. – odpowiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Już miał zrobić to ponownie, ale Hermiona dotknęła jego ust palcami informując, że się nie zgadza. Nawet nie wiecie, ile ją to kosztowało. – Coś nie tak? Tylko nie mów, że ci się nie podobało, bo nie uwierzę. – zakpił. Herm ogarnęła niemała złość. Chciała się pohamować, ale wredny uśmiech, jaki przyozdobił jego twarz nie pozwolił jej na to.
- Cz ty myślisz, że możesz sobie od tak po prostu iść przez korytarz, a zaraz potem całować mnei, jakbyśmy w cale nie byli największymi wrogami Hogwartu?! – wyrzuciła z siebie na jednym oddechu, a twarz zapłonęła jej niebezpiecznym rumieńcem.
- Owszem, mogę. Jestem Malfoy ‘em.
- To jeszcze nic nie znaczy !!!
- Znaczy. Mogę robić to, co chcę. – warknął. – A taka Szlama, jak ty tego nie zmieni. – dodał, a w oczach zapłonął mu ogień. Jak ogóle ta dziewczyna odważyła się podważyć jego autorytet?
             Hermiona nie wytrzymała tego dłużej. Po prostu mu się wyszarpnęła i zaczęła biec przed siebie. Do Pokoju Życzeń. A już było tak dobrze. Wreszcie udawało jej się w ogóle nie zwracać uwagi na to, że ten pieprzny arystokrata istnieje, a teraz płacze jak głupia, bo znów nazwał ją Szlamą. Przecież wcześniej jej to nie przeszkadzało, tylko na początku. Dlaczego znów to tak cholernie boli? Stanęła w miejscu. A co jeśli ona faktycznie się w nim zakochała? No, ale przecież to jest niemożliwe. On jest Ślizgonem. Pieprzonym, obślizgłym gadem, który nie zwraca uwagi na czyjeś uczucia. Dla niego liczy się tylko on sam. Brzydzi się nią, jakby była największym śmieciem na całym świecie. Kiedy przyszło jej to na myśl serce znów ją zakuło, a w oczach pojawiło się jeszcze więcej łez. Tak, zapowiada się wspaniała noc.
      Następnego dnia obudziła się koło czternastej w Pokoju Życzeń. Spędziła tutaj kilka ostatnich godzin. Sama ze swoimi łzami i przemyśleniami. Uświadomiła sobie, że właśnie rozpoczął się proces w jej umyśle, kiedy zaczyna zakochiwać się w nim. Wiedziała, że w ten właśnie sposób sama na siebie wydaje wyrok, ale nie mogła nic z tym zrobić. Była zbyt słaba na walkę z uczuciami.
     Niechętnie podniosła się z łóżka i wyobraziła, że stoi w ogromnej łazience. Nie musiała długo czekać, ponieważ już po chwili dokoła niej pojawiły się ciemnofioletowe kafelki w złote, kwieciste wzory. Po prawej stronie stanęła ogromna, podświetlana wanna z hydromasażem. Nastrój powodowało przyciemnione światło.
     Miona podeszła do lustra, które z kolei znajdowało się po jej lewej stronie i zajmowało całą ścianę. Zobaczyła w nim zapłakaną dziewczynę z zaczerwienionymi policzkami, podkrążonymi i szopą na głowie. Odwróciła na chwilę wzrok od swojego odbicia. Pomyśleć, że doprowadziła się do takiego stanu z powodu Malfoy ‘a. Nie myśląc nad tym więcej zdjęła z siebie ubrania i odkręciła kurki z wodą. Dodała do niej olejku o zapachu kokosowym, dla odprężenia, bo ona dłużej tego wszystkiego nie zniesie.
    Weszła do wanny z gorącą wodą i od razu cała się w niej zanurzyła. Poczuła, jak jej mięśnie lekko się rozluźniają. Przeczesała włosy palcami i, kiedy już zabrakło jej powietrza, wynurzyła się na powierzchnię. Usiłowała uspokoić lekko przyspieszony oddech. Było to teraz zdecydowanie łatwiejsze, niż po pocałunku z Malfo … Nie, nic takiego nie miało miejsca.
    Po około dwóch godzinach, kiedy woda już wystygła, wyszła z wanny i ubrała się w stare ubrania. Nie miała ze sobą żadnych, więc musiała jakoś przemknąć niezauważona przez korytarze do swojego Dormitorium. Nie będzie miała z tym większych problemów, ponieważ wszyscy są teraz na lekcjach. Wysuszyła włosy zaklęciem i pobiegła do swojego pokoju.
     Gdy tylko dotarła, to od razu rzuciła się do szafy. Wybrała dżinsowe spodnie, szarą bluzę z postacią z mugolskie bajki, czarne adidasy i tego samego koloru bokserkę. Weszła do łazienki i przebrała się. Natychmiast poczuła się lepiej w czystych, świeżych ubraniach. Poczuła, jak burczy jej w brzuchu. Popatrzyła na zegarek. Piętnasta. Czyli może już iść na obiad.
    Kiedy stanęła w drzwiach Wielkiej Sali jej wzrok mimowolnie powędrował na stół Slytherin ‘u. Oczywiście pierwszą osobą, która rzuciła jej się w oczy był sam Malfoy. Odwróciła szybko wzrok i powędrowała do Ginny, która niemrawo dłubała widelcem w swoim talerzu z pieczonym kurczakiem. Usiadła koło niej i zaczęła jeść.
- Czemu nie było cię dziś na lekcjach? – zapytała Gin, kiedy zauważyła, kto obok niej usiadł. Herm westchnęła. Miała nadzieję, że przyjaciółka poczeka z tym pytaniem. Niestety, ona musi wiedzieć takie rzeczy od razu.
- Zaspałam. – mruknęła, biorąc pierwszy kęs obiadu do ust.
- Dlaczego nie było cię w nocy w Dormitorium? – jak widać panna Weasley jest bardzo dociekliwą osobą.
- Gin, nie tutaj. Poczekaj, aż będziemy same. – jęknęła niemalże błagalnie, wskazując głową na Lavender Brown, która przygląda im się od samego wejścia Herm do tego pomieszczenia. Ruda kiwnęła głową i wróciła do dłubania w talerzu, nie wiedząc innego ciekawego zajęcia na ten moment.
      Wszystkie cztery przyjaciółki siedziały w Dormitorium Luny. Jej współlokatorki gdzieś zniknęły w niewyjaśnionych zdarzeniach (podrywają chłopaków z drużyny), więc mogły spokojnie w nim rozmawiać. Hermiona bardzo szczegółowo opisała im wczorajszą noc. Nawet pocałunek z Malfoy ‘em. Oczywiście jej przyjaciółki nie chciały w to uwierzyć i musiała kilkakrotnie zapewniać, że nie nawdychała się oparów żadnego eliksiru. W końcu Pansy stwierdziła łaskawie, że panna Granger nie kłamie.
        Równo o godzinie siedemnastej stawiły się pod gabinetem Snape ‘a. Wcale nie chciało im się tam iść, ale musiały, bo nauczyciel by im tego nie wybaczył. Kiedy pojawił się koło nich otworzył tylko drzwi i gestem ręki nakazał wejść do środka. Oczywiście jako pierwsza na krześle usiadła Hermiona. Już po chwili znów widziała retrospekcję swojego życia. Nic nowego, to co wczoraj.
     Jednak w pewnym momencie poczuła, że Severus zbliż się do wczorajszego wspomnienia. Zaczęła panikować, a na jej twarzy pojawiło się zdenerwowanie. Gorączkowo zaczęła myśleć, co by tu można zrobić. W ostatnim momencie zaczęła z całej siły blokować swój umysł. Na początku Snape zaczął widzieć coraz mniej, aż w końcu, ostatkami sił, całkowicie wyrzuciła go ze swojego umysłu.
- Rób tak dalej Granger, a w końcu to opanujesz. – mruknął nauczyciel.
     Hermiona oddychała ciężko i zupełnie zignorowała to, co do niej powiedziano. Najważniejsze w tym momencie było to, że nie dała wedrzeć mu się do wspomnienia, które paliło, jak świeża rana. Na pewno poryczałaby się, gdyby zobaczyła te obrazy, kiedy są takie świeże. Poczuła, jak ktoś dotyka jej ramienia. Otworzyła oczy i znów się oparła.
- Niech pan próbuje dalej. – mruknęła i przygotowała się na „atak”. Albo się tego nauczy teraz, albo wcale.
      Tydzień później Hermiona siedziała w specjalnym pomieszczeniu, przygotowanym przez profesora Slugorn ‘a. Właśnie odbywało się pierwsze spotkanie Klubu Ślimaka, na które Hermiona została oczywiście zaproszona. Horacy już na pierwszej lekcji docenił jej umiejętności i obdarował Gryffindor dwudziestoma punktami.
- A twoi rodzice panno Granger? Czym oni się zajmują? – zapytał nauczyciel. Chyba jego też już męczyło to spotkanie. Miona zawahała się. Powiedzieć prawdę? Przecież Zabini tutaj siedzi i na pewno doniesie o wszystkim, co powiedziała Malfoy ‘owi.
- Moi rodzice są dentystami. – powiedziała pewnie, dumnie unosząc głowę znad pucharku z lodami. – To tacy magomedycy od zębów dla Mugoli. – dodała, widząc niezrozumienie na prawie wszystkich twarzach.
- Nie jest to chyba najniebezpieczniejszy zawód. – zakpił czarnoskóry Ślizgon. Miona obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ do pomieszczenia weszła Ginny w swojej sukience, którą dostała na urodziny od Herm.
- Przepraszam za spóźnienie. – powiedziała łamiącym się głosem. Miona dobrze wiedziała, o co chodzi. Przyjaciółka zwierzyła jej się jeszcze na wakacjach, że jej chłopak, Seamus, nie raz sprawiał jej przykrość. Bolało ją to, że nie mogła z tym nic zrobić. Ginny i tak z nim nie zerwie i będzie twierdzić, iż wszystko jest dobrze.
     Dwa tygodnie później odbywał się mecz Quidditch ‘a pomiędzy Gryffindor ‘em a Slytherin ‘em. Oczywiście zdarzenie to, jak z resztą zawsze, przyciągnęło wielu kibiców obu drużyn na stadion. Wszyscy zawodnicy szybowali już w powietrzu. Pani Hooch wyrzuciła kafla do góry. Hermiona od razu go złapała. Rzuciła do Ginny, która poszybowała prosto w stronę obręczy. Miona zrobiła to samo, po drodze kilkakrotnie unikając tłuczka. Zauważyła, jak Ruda rzuca. Terrence odbił kafla. Herm od razu do niego podleciała, wymijając o drodze wymijając Teodora i zrobiła to samo, co jej przyjaciółka przed chwilą. Ona trafiła.
- Dziesięć do zera dla Gryffidor ‘u!! Mamy pierwsze punkty!! – krzyczał Lee Jordan. Dziś mógł się trochę bardziej popisać, ponieważ pani McGonagall leżała chora w Mungu.
    Po pierwszej pół godzinie meczu wynik był korzystny dla Ślizgonów. Kate Bell dostała tłuczkiem i musieli znieść ją z boiska. Ritchie Coote, która została jednym z dwójki pałkarzy również oberwał i siedzi teraz na ławce z pozostałymi zawodnikami, dopingując ich ile ma tylko sił w płucach. Dwójkę poszkodowanych zastępują Demelza Robins oraz Dean Thomas. Grały z Ginny na zmianę ile tylko mogły, ale mimo to i doskonałych interwencji Cormaca i tak wynik to sto pięćdziesiąt do stu. Herm zaklęła pod nosem. Tak strasznie brakuje im teraz Freda i Georga.
    W pewnym momencie usłyszała, jak ktoś ją woła. Okazało się, że to Gin. Odwróciła się w stronę, w którą wskazywała jej przyjaciółka. Niestety było już za późno. Zasłoniła tylko twarz dłońmi i poczuła, jak tłuczek uderza ją prosto w brzuch. Nie zdołała utrzymać się na miotle. Leciała bezwładnie, przyciągana przez ziemię, a jej strój szeleszczał na wietrze. W końcu uderzyła o murawę. Po jej plecach przeszedł nieprzyjemny prąd.
- Hermiono, Hermiono. Słyszysz mnie? – pani Hooch była przy niej pierwsza. Otworzyła szeroko oczy i od razu złapała się za brzuch.
- Ała. – jęknęła, czym wywołała śmiech Ginny. – Doprawdy, nie wiem co się tak bawi. – warknęła.
- Masz opóźniony samozapłon. – zaśmiała się. Na twarz Miony wpłynął uśmiech. Pokręciła z politowaniem głową.
- Dasz radę grać dalej? – zapytała nauczycielka.
- Dam. – odpowiedziała i wzięła do ręki miotłę, po czym znów wzbiła się w powietrze.
  Popatrzyła na Malfoy ‘a z wrednym uśmiechem i wytarła wierzchem dłoni krew, która wypływała z rozciętej wargi. Arystokrata ciskał w nią sztyletami z oczu. Dobrze wiedziała, że chciał, żeby nie mogła zagrać. Ona i Ginny były zagrożeniem dla jego zwycięstwa. Jednak one nie miały zamiaru się poddawać. Muszą dać tylko jeszcze trochę czasu Harry ‘emu na znalezienie złotego znicza. Odebrała kafla od Demelzy i pognała w stronę obręczy. Zdobyła dziesięć punktów.
    Wieczorem, kiedy cały Gryffindor świętował zwycięstwo Draco siedział na Wierzy Astronomicznej. Dlaczego jego drużyna chociaż raz nie może pokonać tych kretynów. Przecież ma idealnych zawodników, doskonałą taktykę i jeszcze więcej determinacji. Jest tylko jeden problem. Albo dwa. Granger i Weasley. Musi wymyśleć, jak je zatrzymać, bo nigdy nie uda mu się zwyciężyć, a tego nie zniesie.
  Nieubłaganie zbliżał się okres świąt Bożego Narodzenia. Draco miał coraz mniej czasu, żeby wykonać swoje zadanie od Czarnego Pana. Każdy wieczór spędzał w Pokoju Życzeń i usiłował naprawić to cholerne pudło, ale w żaden sposób nie chciała mu ta sztuka wyjść. Zrezygnowany, po raz kolejny już tego dnia, wsadził do szafy jabłko. Wypowiedział zaklęcie i poczekał, aż coś się stanie. Z mebla zaczęła bić jasne światło, a później poruszył się nieznacznie. Otworzył stare, drewniane drzwi. Owocu nie było w środku. Wypowiedział formułkę po raz kolejny. Z przedmiotem stało się to samo, co przed chwilą. Zajrzał do środka i ujrzał tam owoc. Na jego usta wpłynął szeroki uśmiech. Może i jest nadgryzione, ale w końcu uczynił jakieś postępy.
     Hermiona siedziała w pokoju i przygotowywała się z Ginny na bal Klubu Ślimaka. Ona szła na niego z Cormac ‘iem, a Gin oczywiście ze swoim chłopakiem. Weszła do łazienki, którą Gin właśnie zwolniła i przygotowała sobie kąpiel z bąbelkami. Niby nic nowego, ale daje wiele przyjemności. Kiedy woda wystygła wyszła z wanny i owinęła się ręcznikami. Jednym głowę. Wróciła do Dormitorium, gdzie zazdrosne Katie i Lavender przyglądały się, jak Ginny zakłada sukienkę. Była ona czarna, a do tego czerwone szpilki. Ich współlokatorki właśnie wyszły, trzaskając za sobą drzwiami. Na twarz Hermiony wpłynął wredny uśmiech. Te dwie plotkary od jakiegoś czasu bardzo działały jej na nerwy.
    Miona wzięła swój strój i zaczęła się ubierać. Nie miała zamiaru się stroić. Tak naprawdę w cale nie miała ochoty iść na ten bal, ale Ginny ją do tego przekonała. Luna i Pansy też będą. Ta pierwsza przyjdzie z Harry ‘m, a druga z jakimś Puchonem.
    Kiedy Hermiona skończyła już się ubierać stanęła przed lustrem. Sukienka do płowy ud i szpilki. DO tego biżuteria, w tym dwie pary kolczyków. Pierwszy raz pokaże, że zrobiła sobie drugie dziurki w uszach na wakacjach. Uśmiechnęła się do siebie. Na pewno nie będzie siedzieć tam do końca. Zeszła do Salonu. Cormac już na nią czekał. Miał na sobie czarny garnitur i kokieteryjny uśmiech na twarzy. Wywróciła niezauważalnie oczami. Dlaczego ona go zaprosiła? Bo siedział obok niej na obiedzie …
     Spacerowała po ciemnych korytarzach Hogwartu, a odgłos uderzania szpilkami o posadzkę roznosił się echem po pustej przestrzeni. Wytrzymała na przyjęciu tylko piętnaście minut. Cormac latał za nią cały czas i starał się wymusić pocałunek. Czarę goryczy przeważył fakt, że Gryffon zjadł jakieś niezidentyfikowane przez nią coś i śmierdziało mu z ust. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie jego paskudnego oddechu.
    W pewnym momencie usłyszała kroki dwóch osób. Ktoś nieubłaganie zbliżał się do niej. Spanikowana wyjęła spod sukienki różdżkę. Tak, ona się z nią nie rozstaje. Przecież nigdy nie wiadomo, co może się stać. Rzuciła na siebie Zaklęcie Kameleona i zdjęła szpilki. Stanęła pod ścianą i wstrzymała oddech, kiedy zauważyła tlenionego blondyna. Ostatnio wyczuł jej obecność, ale tym razem był na to chyba zbyt zdenerwowany. Wszedł do łazienki Jęczącej Marty. Drugi był Harry z zaciętym wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby chciał … zrobić Malfoy ‘owi krzywdę. Przeraziła się nie na żarty, ponieważ obawiała się tego, że Gryffon może użyć zaklęcia, o którym ostatnio cały czas mówił. Ona je poznała na szkoleniu dla Aurorów i członków Zakonu Feniksa, którym przecież była. Nauki odbyły się na wakacjach.
   Weszła za chłopakami. Trafiła akurat na moment, kiedy Draco płakał przed lustrem. Widziała, że jest załamany. Na twarzy nie miał już maski obojętności. Teraz wyrażała ona czysty strach, pomieszany z bólem. Zresztą tak samo, jak oczy. Zrobiło jej się go strasznie szkoda. Wyglądał, jakby go ktoś zastraszył. A może tak właśnie jest? – przeszło Hermionie przez myśl. Jednak szybka ją od siebie odrzuciła.
- Co Malfoy, już nie jesteś taki twardy? – warknął Harry. Draco szybko odwrócił się do niego przodem z przerażeniem wymalowanym na bladej twarzy.
- Co ty tu robisz Potter? – odwarknął, ale jego głos nie był tak pewny, jak na co dzień.
    Jednak czarnowłosy chłopak już nie odpowiedział, tylko rzucił pierwszym zaklęciem. Dracon w ostatnim momencie zdołał się przed nim uchylić. Teraz rozpętała się istna bitwa pomiędzy dwoma największymi wrogami, jacy kiedykolwiek chodzili do tej szkoły. W pewnym momencie trafili w jedną z umywalek. Przedmiot roztrzaskał się z hukiem, a woda z uszkodzonej rury trysnęła we wszystkie strony. Miona zasłoniła rękami twarz, żeby ochronić ją przed zmoczeniem. Nic to jednak nie dało. Czuła, jak jej włosy i sukienka stają się coraz cięższe od wsiąkającej w nie wody,
- Sectumsempra! – wykrzyknął wybraniec, a jej zrobiło się słabo.
    Modliła się do Merlina, żeby Harry nie trafił. Niestety, stwórca Magicznego Świata miał nieco inne plany dla niej na ten wieczór. Po chwili usłyszała przerażający krzyk Ślizgona. Niewiele myśląc rzuciła szpilki w kąt i zdjęła z siebie zaklęcie maskujące. Kiedy tylko Gryffon zauważył, że ktoś tu jest wybiegł przerażony z pomieszczenia. Tchórz – pomyślała dziewczyna.
    Podeszła do chłopaka, którzy zwijał się z bólu na podłodze. Nie zważając na to, że krew jej największego wroga, ta która była czysta w świecie magii, której tak nienawidziła, brudzi jasną sukienkę, zaczęła rzucać na Draco przeciw zaklęcia. Dobrze wiedziała, że jeśli ona go nie uratuje, to nikt tego nie zrobi i on wtedy umrze. To niesamowite. Przecież nie raz od początku ich znajomości życzyła mu, żeby umarł, a teraz sama ratuje go od śmierci. Mało tego! Ona całą sobą chce, żeby przeżył. Nie wyobraża sobie, żeby mogło go zabraknąć. Na samą myśl o tym czuje dziwne ukłucie rozpaczy w sercu.
    Po piętnastu minutach walki o życie blondyna poczuła, jak po jej policzku po woli spływa pierwsza łza, aby spaść na mokra posadzkę i wymieszać się z czerwoną od krwi wodą. Wiedziała, że coraz bardziej zaczyna jej brakować siły. Mogła w każdym momencie zemdleć, ale nie przestawała. Musi go uratować. Po prostu, czuje gdzieś w środku taką potrzebę i nie wybaczy sobie, jeśli on umrze.
    W pewnym momencie Draco przestał się szarpać, a z jego ran nie ciekła już krew. Przerażona dotknęła delikatnie szyi chłopaka. Poczuła puls. To znaczy, że zdołała go uratować. Uśmiechnęła się do siebie lekko i zrobiła to samo, co on – zemdlała, wycieńczona walką.
    Bal już dawno się skończył. Ginny siedziała od jakiejś pół godziny w Dormitorium i słuchała chrapania Lav i Katie. Martwiła się o Hermionę, której tutaj nie było. Zrezygnowana podniosła się i wysłała Patronusa z wiadomością do dziewczyn, że idą szukać Miony. Ubrała na siebie stare jeansy, zwykły T – shirt z nadrukiem, bluzę i trampki. Wyszła na ciemny korytarz, który oświetlała tylko jej różdżka. Rozejrzała się dookoła i poszła w stronę umówionego miejsca – pod wejście do Wielkiej Sali.
    Kiedy była już na miejscu zauważyła światło z różdżki innej osoby. Szybko zgasiła swoją i bezszelestnie podeszła do niezidentyfikowanego osobnika. Jęknęła, gdy wreszcie udało jej się rozpoznać osobę, która stoi przed nią. No to ma niezłe kłopoty.
- Co ty tu robisz, Weasley? – zapytał zdziwiony Bleise. Ruda przetarła zrezygnowana twarz dłońmi.
- Stoję i czekam na przyjaciółki. – odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- To czemu nie ma z tobą Granger? – ten głos również od razu zidentyfikować. Jak widać Teodor i Terrence również nie mogli spać. Usłyszała kroki dwóch osób. Luna i Pansy.
- Mogę zadać to samo pytanie odnośnie Malfoy ‘a. – warknęła Gin, zauważając, że nie ma czwartego, z najbardziej nieznośnych Ślizgonów w szkole.
- Zaraz, zaraz. Czy tylko ja mam przeczucie, że ta dwójka wpakowała się razem w kłopoty? – zapytała panna Parkinson, widząc kogo brakuje. Ginny załamała ręce, chwyciła Lunę za nadgarstek i powędrowała przed siebie.
- Co ty robisz Rudzielcu? – zapytał zdziwiony Zabini, podnosząc jedną brew w geście niezrozumienia.
- Rozdzielamy się, ja idę z Luną. – mruknęła pod nosem.
- Nie zgadzam się! – pisnęła Pansy. – Dlaczego to ja z naszej trójki mam iść z chłopakiem? – dodała czując, że się rumieni. Spowodowane to było wzrokiem wszystkich, skupionym właśnie na niej.
- Diabeł pójdzie z Rudą. Teo współpracuje od teraz z Pansy, a ja mam dość kłótni i poświęcę się, idę z Pomuluną. – mruknął Terrence. Dziewczyny na początku nie chciały się zgodzić, ale chłopaki odciągnęłi je w końcu spod Wielkiej Sali.
- Weź mnie w końcu puść. – warknęła rozwścieczona Ruda. Miała ochotę go po prostu zabić, a szczególnie Hermionę. W ogóle, czemu tylko jej zawsze muszą szukać?!
    Już przez godzinę szóstka uczniów wędrowała po korytarzach. Ginny i Bleise dwa razy siedzieli w schowku na miotły, żeby schować się przed panią Noris. Natomiast reszta nie miała z tym problemu, ponieważ w cale się do siebie nie odzywali. W końcu wszyscy spotkali się na korytarzu, nieopodal Łazienki Jęczącej Marty.
- I nic. – mruknęła Luna, cały czas obrażona na Higgsa za to, jak ją nazwał.
- Zabije ją. Przysięgam, że jak będzie żywa to ją zabiję. – mruknęła Ginny, przecierając zmęczone oczy. Kiedy je otworzyła zobaczyła coś dziwnego. Cała podłoga była mokra. Otworzyła szerzej oczy. – Łazienka Marty! – pisnęła i pobiegła tam, gdzie powiedziała.
    To, co zobaczyła sprawiło, że cała zrobiła się blada. Na środku leżeli Hermiona i Draco. Byli cali mokrzy i we krwi, jak się domyślała tego pierwszego, ponieważ an jego ciele było jeszcze widać rany. Dziewczęta domyślały się, po jakim zaklęciu, chłopaki z resztą też.

- Kurwa. – wyrwało się Bleise ‘owi.
_________________________
Ginny:


Hermiona:


3 komentarze:

  1. Super rozdział! Ale jak mogłaś w takim momencie skończyć? Czekam na następny!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny rozdział :) Już się nie mogę doczekać kolejnego :D
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń