poniedziałek, 30 grudnia 2013

EPILOG CZĘŚCI PIERWSZEJ "Przed II Bitwą o Hogwart" : "(...) nastały nowe, gorsze czasy."

Hermiona siedziała w przedziale wraz ze swoimi przyjaciółkami. Żadna z nich się nie odzywała, wszystkie były zrozpaczone. Każda z nich wiedziała, że właśnie nastały nowe czasy. Od dziś w Anglii zapanuje strach, ciemność, cierpienie i obawa przed nadchodzącym jutrem. Na pewno w tym okresie zginie wielu przypadkowych, nikomu nic niewinnych ludzi. Ogólnie panujące zło w postaci Voldemort ’a na pewno zmieni nie tylko Magiczny Świat, ale również i mugolski.
      Nowym dyrektorem Hogwart ‘u został Severus Snape. Już zdążył sprowadzić do szkoły kilkoro Śmierciożerców, którzy zapewne mają pełnić funkcję nauczycieli niektórych przedmiotów. Wszyscy uczniowie mugolskiego pochodzenia zostali wydaleni z Hogwart ‘u i pozbawieni możliwości pobierania nauk magicznych. Niektórzy rodzice zabrali swoje pociechy jeszcze przed końcem roku szkolnego. Tylko wszyscy Ślizgoni pozostali.
    Miona trzymała w dłoni nieotwarty, zapieczętowany list. Bała się go przeczytać. Nie wiedziała, czego może się spodziewać, ale przeczucie podpowiadało jej, że chodzi tutaj o pochodzenie dziewczyny. Przewróciła papier po raz ponowny w dłoniach. Popatrzyła niepewnie na przyjaciółki. W końcu zdecydowała. Przełamała pieczęć z godłem szkoły i wyjęła ze środka wiadomość. Z każdym przeczytanym słowem jej oczy powiększały się coraz bardziej.
 Hogwart, dn. 29.06.1997 r
Szanowna Panno Granger,
Z radością informuję, że jest pani dopuszczona do kontynuowania nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. W kopercie, oprócz niniejszego listu, znajduje się kartka, którą pokaże Pani 1 września 1997 roku strażnikowi. Będzie on sprawdzał uczniów przybywających do Hogwart ‘u.
Z wyrazami szacunku
Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart,
Profesor Severus Snape

_______________________________

Informacje są dziś na samym końcu, ponieważ będzie ich całkiem sporo ;)
1) Właśnie zakończyłam pierwszą część opowiadania. Uczuję się z tym faktem bardzo dziwnie, ponieważ włożyłam w to opowiadanie cała siebie, co wy (tak mi się przynajmniej wydaje) doceniliście. Mam również taką cicha nadzieję, że się wam podobało.
2) Kwestia założenia nowego bloga, jako kontynuacji została podjęta pod wpływem impulsu. Miałam iść już spać (a to jest jedyna część dnia, kiedy ja na prawdę myślę) i zastanawiałam się właśnie nad moim "byciem" w blogosferze. Nie wiem dlaczego, ale postanowiłam tworzyć pod innym adresem. Oczywiście wszystko jest takie samo, nawet szablon i zapewniam, że jeśli zmieni się on tam, to i tutaj też ;)
3) Chciałam podziękować wszystkim, którzy wchodzili tutaj i komentowali. 
Daniele Mckagan
LaFinDeLaVie Harry Potter
Gisia
Harry Potter
alokin999
Akneri
Kamila NieposiadamXD
Anonimowy (Gall Anonim)
Katharsis
Nadya Craus
Zou.
Lili Potter
Anonimowy (Karola)
Anonimowy (Mania)
Lacarnum Inflamare
Anonimowy (~Sylwia)
Irytek
Anonimowy (Daria)
Anonimowy (Maja)
Diana Landris
Anonimowy (Miss Doskonałości)
Anonimowy (Lola)
Anonimowy (Maryla)
Anonimowy (Anonimka)
Anonimowy (Czekolada)
Dark Paradise
Katharsis Blake
Layls
Anka Cierocka
Wszystkim Anonimom, którzy się nie podpisali.
4) Mam prośbę. Czy każdy, kto czytał bloga, a nie komentował, mógłby zostawić po sobie chociaż emotkę. Bardzo wiele to dla mnie znaczy ;)
5) Nowy adres bloga, to: nowe-dramione-cz-ii.blogspot.com

czwartek, 26 grudnia 2013

ROK PIĄTY CZ. IV

Udało mi się stworzyć rozdział, ostatni już tej części opowiadania, przed Nowym Rokiem. 
Najprawdopodobniej jutro dodam epilog.
Muszę spadać, bo i tak mam już przesrane.
Więcej informacji przy ostatniej notce.
Dobranoc, Cave ;)
__________________________________

    Draco czuł się bardzo dziwnie. Leżał na soczysto zielonej, cudnie pachnącej trawie i obserwował gwieździste niebo. Tak, dookoła niego była ciemna noc, tylko światło księżyca i nielicznych, ognistych latarni oświetlało miejsce, w którym aktualnie przebywał. Gdzieś, jakby z oddali, dochodziły do niego przeróżne dźwięki. Od pohukiwania sów, przez odgłos płynącej w wartkim strumyku wody, a kończąc na uderzających o siebie liściach, które ciepły, letni wiatr wprawiał w taniec. Wszystko było takie idealne, dopracowane w każdym calu.
     Nie dostrzegał już panującego w murach Hogwartu niebezpieczeństwa, ani ogólnie panującego strachu. Wszystko to, co dookoła niego się znajdowało, każde jedno drzewo, najmniejszy krzak oraz wszystkie nocne stworzenia było spokojne. Wydawało mu się, że znajduje się w swoim własnym, prywatnym raju. Nawet rany od zaklęcia, jakim dostał nie dawały o sobie znać. Tak, jakby nigdy ich nie było. Zaintrygowany podwinął rękawy i ze zdziwieniem odkrył, że ich tam faktycznie nie ma. Jedynie czarny tatuaż, który mocno kontrastował z bladą skórą jego lewego przedramienia był widoczny. 
     Tak, on Dracon Lucjusz Malfoy, syn Narcyzy i Lucjusza Malfoy ‘ów wstąpił w szeregi uniżonych sługusów Lorda Voldemort ‘a i miał prawo nazywać się Śmierciożercą. Jak bardzo tego nie chciał. Liczył, że nigdy nie będzie musiał zniszczyć sobie w ten sposób życia. Niestety, ale musiał to zrobić, jeszcze tego lata. Obrazy z tego przerażającego dnia będą go gnębić już chyba do końca życia. Zapaietał je wszystkie, z najmniejszymi szczegółami…
     Siedział razem ze swoimi przyjaciółmi, Bleise ’m, Terry ‘m oraz Teo, w powiększonym salonie swojego domu. Tak, Voldemort obrał sobie Malfoy Manor na główną siedzibę. Draco uśmiechną się kpiąco pod nosem. Musi wychowywać się w domu, gdzie morderstwa, gwałty i brutalne pobicia są na porządku dziennym. Przez cały okres wakacji oraz innych przerw, kiedy to przyjeżdża do tego miejsca musi w tym wszystkim uczestniczyć. Raz kazali mu zgwałcić. Nie zrobił tego, był za słaby. Dostał wtedy Crucio, ale Czarny Pan nie kazał już mu tego robić. Dostał zadanie: zabić. Tym razem wypełnił już swoją misję. Jak się czuł? Jak nic niewarty śmieć, kolejny pionek w rękach kogoś wyższego.
      Tym razem we czwórkę siedzieli na środku pomieszczenia. Wszystkie meble zostały wyniesione. Zostały tylko cztery ogromne, bogato zdobione krzesła, które zajmował razem z przyjaciółmi. Po chwili w pokoju pojawił się dumnie kroczący Tom. U jego bosych stóp wił się Nagini, który nigdy nie odstępował go nawet na krok. 
- Witam was, moi drodzy młodzi. – dało się słyszeć jego wręcz syczący głos. Po plecach czwórki młodych arystokratów przebiegł dziwny dreszcz. Żadnemu z nich, nawet Draco nie udało się ukryć przerażenia. – Chciałem wam ogłosić wspaniałą nowinę! Już dziś wieczorem mam zamiar przyjąć was w kręgi Śmierciżerców.
     Chłopcy czyli, jak całe życie z nich ucieka. Żaden tego nie chciał. Mieli  nawet gdzieś w sobie cichą nadzieję, że nie będą musieli przyjmować tego  znaku i niszczyć sobie tym samym życia już do końca. W tym momencie nic do nich nie docierało. Oklaski ze strony innych, którzy znajdowali się w pomieszczeniu wydawały się do nich nie docierać. Patrzyli tylko przerażeni na gadzi uśmiech zdobiący twarz Lorda. 
- A co, jeśli nie zgodzimy się, żeby przyjąć znaku? – jedynie Teodor zdołał się odezwać. Grymas wyrażający zadowolenie na twarzy Voldemort ‘a.
- Szczerze powiem, że liczyłem na takie pytanie. – odpowiedział i zwrócił głowę w kierunku rodziców chłopaków, którzy dziwnym trafem stali obok siebie. – Crucio! – głos potwora nie był już taki łagodny, jak wcześniej. 
      Arystokraci zaczęli zwijać się na posadzce w niesamowicie bolesnych spazmach. Każde zaklęcie rzucane przez Czarnego Pana było kilkukrotnie bardziej bolesne, aniżeli od jego sług. W salonie dało się słyszeć nieludzkie jęki, które najwyraźniej sprawiały przyjemność temu, kto męczył swoje ofiary. Nie mogli już tego słuchać. Cierpienie bliskich przelało czarę goryczy.
- Daj im spokój! – błagał Terence. Jęki ustały na chwilę.
- Dziś wieczorem, o dziewiętnastej, w tym pomieszczeniu. – zakomunikował i udał się do swoich komnat. – I pamiętajcie, że oni zginą, jeśli się rozmyślicie. – dodał, kiedy był już przy drzwiach. Po chwili zniknął w ciemności korytarzy. W tym momencie ich życie po woli zaczynało się kończyć ….
    Przetarł załzawione oczy. Nie chciał wstępować w szeregi brudnych Śmierciożerców, ale do cholery jasnej, jego rodzice mogliby zginąć! Nie mógł postąpić inaczej. Podniósł zrezygnowany wzrok i doznał przerażenia. Przed nim siedziała dziewczyna o kręconych, brązowych włosach, czekoladowych oczach i nielicznych piegach na nosku, której nie powinno tutaj być. Jednak, co dziwniejsze, na jej policzkach, które aktualnie były zaróżowione, widniały ślady łez. 
- Co ty tu robisz, Granger? – zapytał, nie kryjąc zdziwienia. – I dlaczego płaczesz? 
- Wiesz, zazwyczaj jak nie prawie zabiją, to budzę się w takich „idealnych” miejscach. – odpowiedziała, uśmiechając się lekko. Zupełnie zignorowała drugie pytanie, które padło z ust blondyna. 
     Między nimi zapadła cisza. Jednak nie była ona krępująca, a nawet wręcz przeciwnie. Wsłuchując się w nocną muzykę i odczuwając niezmącony spokój czuli, jakby przez to milczenie poznawali siebie nawzajem. Obydwoje mieli zamknięte oczy i umysły pełne pytań bez odpowiedzi. Jednak żadnemu z nich nie przyszło do głowy, żeby zacząć się wyzywać. Tak, jak przecież od kilku lat robią to codziennie. 
- Malfoy, mógłbyś dokończyć wspomnienie? – wypaliła po chwili szatynka. Chłopak otworzył szeroko ze zdziwienia oczy. 
- Czyżbyś grzebała w moim umyśle? – warknął niezbyt uprzejmie. Dziewczyna pokiwała przecząco głową. 
- To dziwne, ale miałam przed oczami ten sam obraz, co ty, kiedy wspominałeś. – odpowiedziała. – To jak? – zapytała ponownie. Draco zawahał się przez chwilę, ale jednak postanowił spełnić prośbę dziewczyny. Tak naprawdę nie wiedział, czemu to robi. Może po prostu chciał, żeby w końcu zrozumiała jego zachowanie wobec niej? Nie, przecież to idiotyczne …
    Znów znajdował się w tym samym pomieszczeniu, co wcześniej. Jedynie z tą różnicą, że oświetlone zostało nie przez słabe promienie słoneczne, wpadające do środka, a płomienne pochodnie, umieszczone w czterech kątach. Na samym środku znajdował się ogromy tron, na którym siedział Ten – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać, a w dłoni trzymał różdżkę. 
   Czterech chłopaków stało naprzeciwko niego, każdy z odsłoniętym lewym przedramieniem. Czekali na to, co nieuniknione. Za chwilę mieli zostać oznaczeni, jak banda nic nieznaczącego bydła, której znak potrzebny jest tylko po to, aby każdy wiedział, do czyjego stada należy. Tom Riddle podniósł się z siedzenia i ruchem ręki wskazał, ażeby podszedł do niego pierwszy z nich, którym okazał się Teodor Nott. 
   Teo, na chwiejnych nogach, spełnił polecenie. Nie chciał tego, ale musiał. Dla rodziców. Po woli ukląkł na prawe kolano, opierając na drugim i wyciągając w kierunku Czarnego Pana lewe przedramię. Voldemort uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie, gadzi sposób i wymierzył różdżkę w rękę Teodora. Chłopak zacisnął z całej siły powieki, przygotowując się na niewyobrażalny ból. 
    Riddle ‘owi nie potrzeba było żadnych słów. Po chwili na skórze Teo pojawił się czarny tatuaż, a dookoła niego zaczęła obficie płynąć szkarłatna krew. Jednak nie to było najgorsze, a krzyk, jaki wydał się z gardła Nott ‘a. W oczach stanęły mu łzy. Nie wytrzymał bólu przeszywającego, zemdlał. 
    Draco był na samym końcu. Widział, jak każdy z jego przyjaciół zostaje oznaczony. Czuł, jak Czarny Pan próbuje wedrzeć się do jego umysłu, żeby odczytać emocje, jakie nim targają. Było ich całkiem sporo. Od strachu, obaw różnego typu, przez obrzydzenie, gniew i kończąc na rozpaczy, która była chyba opanowała go najbardziej. Voldemort wskazał ruchem ręki, żeby do niego podszedł. Uczynił to bardzo niechętnie. Czekał na jakiś cud, który go od tego uchroni.
     Niestety, ale nic takiego się nie stało. Już po upływie około trzydziestu sekund klęczał przed Tomem i czekał na to, co nieuniknione. Poczuł, jak różdżka dosyć boleśnie wbija mu się w blada skórę przedramienia. W następnym momencie czuł, jakby rozrywało mu rękę na kawałki. Czuł zapach swojej własnej krwi i widział, jak po woli oblewa jego przedramię, ażeby później opaść z niemym odgłosem na drogą posadzkę. Z całej siły starał się nie krzyczeć, żeby nie dawać satysfakcji Voldemort ‘owi. Niestety, cierpienie było zbyt duże i już po chwili Malfoy ‘owie musieli zatykać uszy, żeby nie musieli słyszeć, jak ich jedyny syn wręcz wyje z bólu. Później Draco nie pamięta już nic, oprócz ciemności. Zemdlał.
      Dziewczyna nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zawsze uważała, że Malfoy czerpie nie małą przyjemność z tego, że jego rodzina należy do grona sług Voldemorta. Teraz widziała, jak bardzo się pomyliła. Kierowana jakimś dziwnym impulsem przytuliła się do chłopaka. Jakież było jej zdziwienie, kiedy odwzajemnił uścisk, nawet nie protestując. Pomiędzy nimi znów zapadła przedziwna cisza. 
- Czy, jak już się obudzimy, to dalej będziemy wrogami? – zapytała nieśmiało dziewczyna. Poczuł, jak chłopak wzdycha. Odsunęła się od niego powoli i spojrzała prosto w stalowo – szare tęczówki, które przyprawiały ja o dziwne dreszcze. 
- Nie wiem. – odpowiedział, odwracając wzrok. – Muszę jeszcze spełnić zadanie, jakie mi powierzył Voldemort. – wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język. Dziewczyna popatrzyła na niego niezrozumiałym wzrokiem. Ten pokiwał tylko przecząco głową. Hermiona podniosła się do pozycji stojącej.
- Musimy wracać. Jesteśmy tutaj już kolka dni. – powiedziała i odwróciła się plecami do Dracona. 
- Zaraz, zaraz. Wracać gdzie? Skąd wiesz ile tu jesteśmy? – zapytał. Miona zaśmiała się. 
-Pamiętaj, że jestem tutaj nie pierwszy raz. – powiedziała z delikatnym uśmiechem na ustach. – A wracamy do Hogwart ‘u. – dodała. Zamknęła oczy i już miała pomyśleć, że chce do przyjaciół, kiedy przerwał jej głos towarzysza. 
- Hermiono. Pamiętaj, że cokolwiek stanie się w szkole, to ja tego nie chciałem. – powiedział. Popatrzyła na niego zdziwiona, że użył jej imienia, ale nie zdążyła go o nic zapytać, ponieważ zniknął. 
      Ginny wróciła do Hogwart ‘u po przerwie świątecznej. Nie cieszyła się z niej wcale. Cały czas myślami była przy Hermionie i zastanawiała się, dlaczego znów to właśnie ona wpakowała się w tarapaty i dlaczego był przy niej akurat Malfoy. Jakby tego wszystkiego było mało, to dookoła ich ciał było pełno krwi. Widziała również po Zabini ‘m, że coś było nie tak. 
    Szła właśnie do Skrzydła Szpitalnego, żeby zobaczyć, jak jest ze stanem Hermiony, kiedy zamyślona wpadła na kogoś. Już miała przepraszać za nieuwagę, ale rozpoznała wredny uśmieszek na twarzy najbardziej wkurzającego Ślizgona świata. Chciała go po prostu ominąć, ale złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie. Chciała mu się wyrwać, ale została przygwożdżona do ściany.
- Spokojnie Wiewiórko. Nie chcę ci nic zrobić. – powiedział, ale dziewczyna go nie słuchała. Westchnął zrezygnowany. 
      On chce porozmawiać w normalny, cywilizowany sposób, a to Rude stworzenie cały czas nie daje za wygraną. Pokręcił z dezaprobatą głową i stwierdził, że będzie musiał ją w jakiś sposób uciszyć. Nacisnął na klamkę i pchnął drzwi do jakiejś pustej klasy. Lekcje zaczynają się dopiero jutro, więc i tak nigdzie nikogo by nie było, ale on woli nie ryzykować. 
- Czego ty w ogóle ode mnie chcesz?! – warknęła, a jej oczy, jakby zalśniły nieposkromionym ogniem. 
- Porozmawiać. – odparł, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, że chce porozmawiać właśnie z nią i uśmiechnął się głupkowato.
W TYM MOMENCIE ZACZYNA SIĘ SCENA +18. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
- Jeśli myślisz, że ja będę z tob … - nie dane było jej skończyć zdania, ponieważ poczuła, jak jej usta zamykają się pod wpływem warg czarnoskórego.
    Ku swojemu zdziwieniu nie odrzuciła go, ale przyciągnęła do siebie jeszcze bardziej. Zarzuciła mu ręce na szyję. Bleise natomiast włożył jej jedną rękę pod spódnicę i podciągnął do góry udo, dając tym samym do zrozumienia, że ma opleść go nogami. Nie trzeba było powtarzać jej tego dwa razy. Już po chwili siedziała na biurku i przyciągała do siebie chłopaka z całej siły. Nie protestowała, kiedy włożył jej dłoń pod koszulkę i zaczął bawić się małymi piersiami przez materiał koronkowego stanika. 
    Po chwili chłopak oderwał się od niej i spojrzał w jej powiększone z podniecenia oczy. On też nieźle się na nią napalił od momentu, kiedy rzuciła w niego tym pieprzonym zaklęciem. Pomyślał, że powinien przenieść ich w inne, wygodniejsze miejsce. Zacisnął sobie mocniej uda Ginny i złapał za pośladki, po czym jednym, zgrabnym ruchem podniósł do góry i teleportował się do swojego Dormitorium.
- Skąd ty? – zapytała, kiedy przebłyski świadomości zaczęły do niej wracać przez mgłę podniecenia. 
- Nie będziemy teraz chyba rozmawiać, Ruda! – wymamrotał Diabeł i ponownie wpił się zachłannie w jej usta. Światło zdrowego rozsądku z umyśle Ginny znów zgasło. Teraz już się ono nie liczyło.
    Bleise zaczął po woli gryźć i robić malinki na szyi dziewczyny. Ona nie protestowała, wręcz przeciwnie, podobało jej się to bardzo. Wplotła palce w czarne włosy chłopaka i przycisnęła jeszcze bardziej do swojej szyi. Nie protestowała, kiedy zaczął po woli rozpinać guziki przy jej białej koszuli. Jednak, kiedy już się jej pozbył, lekko się speszyła. Wiedziała, że sypiał z niejedną „najpiękniejszą” dziewczyną w Hogwarcie i ta myśl jakoś tak dziwnie na nią działała. Chłopak, jakby odgadując, o czym myśli, położył ją na plecach i zaczął całować po płaskim brzuchu. Schodził coraz niżej, aż  końcu dotarł do spódnicy. Ginny jęknęła w amoku, w jakim aktualnie się znajdowała. Chłopak popatrzył na nią zadowolony, że to właśnie on tak na nią działa i zdjął z niej również dolną część ubrania, przez co została tylko w czarnej, koronkowej bieliźnie. Po chwili znów wrócił do jej ust. Złożył na nich krótki, aczkolwiek namiętny pocałunek. 
- Ginny, nie zrobię niczego wbrew twojej woli. – wyszeptał tusz nad jej rozpalonymi i spierzchniętymi od pocałunków wargami. Pluł sobie za to pytanie w brodę, ale czuł gdzieś w środku, nie nie wybaczyłby sobie, gdyby ona przez niego cierpiała. Dziewczyna wydała z siebie stłumione westchnienie, kiedy usłyszała swoje imię. W jego ustach brzmiało tak … podniecająco, niesamowicie. 
- Chcę! – wyjęczała, niezdolna żeby powiedzieć cokolwiek innego. 
     Chłopak uśmiechnął się do siebie i znów złożył na jej wargach niesamowity pocałunek. Wtargnął do jej buzi językiem. Zwinnymi palcami odnalazł zapięcie jej stanika i rozpiął je. Nie przestając całować dziewczyny, zdjął górne okrycie, tym samym odkrywając jej niewielkie piersi. Dziewczyna, kierowana instynktem, zdjęła z chłopaka luźną koszulkę i rzuciła nią gdzieś w kąt pokoju. Zaczęła jeździć chłodnymi dłońmi po umięśnionym brzuchu chłopaka, czym przyprawiła go o przyjemne dreszcze. Jednak, kiedy chciała rozpiąć jego pasek u spodni nie poszło jej już tak łatwo. Mruknęła zrezygnowana po kilku sekundach walki. Bleise zaśmiał się i zrobił w sekundę to, co ona próbowała uczynić przed chwilą. 
    Pozbył się swoich spodni i ostatniego skrawka materiału, który zakrywał dziewczynę. Wszedł w nią jednym, prawnym ruchem. Kochali się całkiem sporo czasu. Ginny jeszcze nigdy nie było tak dobrze. Dean mógł się schować przy tym, czym obdarzył ją Ślizgon. Wszystkie plotki o tym, że jest bogiem seksu przestały być dla niej plotkami, a stały się prawdą.
W TYM MOMENCIE KOŃCZY SIĘ SCENA +18. WIEM, ŻE I TAK WSZYSCY PRZECZYTALI XD
   Aktualnie leżeli nadzy, wtuleni w siebie i okryci kołdrą. Diabeł przytulał do siebie z całej siły Ginny, jakby zaraz miała mu uciec. Jednak dziewczyna nie miała takiego zamiaru. Zawahała się, ale zapytała.
- Co teraz? – jej głos był niepewny i drżący. Bała się odpowiedzi.
- Nie rozumiem. – odpowiedział chłopak, patrząc na nią niezrozumiałym wzrokiem. Ruda westchnęła.
- Teraz pewnie każesz mi się ubrać i sobie pójść. – mruknęła, a po policzku spłynęła jej pierwsza łza. 
   Bleise nic nie odpowiedział, tylko przewrócił ją na plecy i unieruchomił jej jedną dłonią ręce nad głową. Drugą natomiast przetarł mokre policzki. Pocałował ją długo i zachłannie. Dobrze wiedział, czego teraz chce.
- Ginny, czy nie chciałbyś zostać moją dziewczyną? – zapytał, a Rudej powiększyły się źrenice. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. – To jak? – odezwał się po chwili ciszy. Dziewczynie nie trzeba było powtarzać dwa razy. Rzuciła się na chłopaka i pocałowała. Thomas nie był teraz ważny. 
    Hermiona po woli otworzyła oczy. Od razu poraziło ją światło, wpadające przez okna. Przetarła powieki wierzchem dłoni. Pamiętała całą rozmowę z Draco. Współczuła mu, ale nie wiedziała, co ma zrobić. Zastanawiała się, czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek będzie rozmawiał z nią normalnie, tak jak tam. Szczerze w to wątpiła, a szkoda. Podniosła się do pozycji siedzącej. Od razu pożałowała, że zrobiła to gwałtownie, ponieważ zakręciło jej się w głowie. Nie położyła się jednak z powrotem. Poczuła, jak ktoś kładzie jej rękę na ramieniu. Odwróciła wzrok w tamtą stronę.
- Jak się czujesz, Hermiono? – zapytała pani Pomfrey. Dziewczyna w odpowiedzi uśmiechnęła się. – Jeżeli wszystko będzie dobrze, to wieczorem wypuszczę cię do Dormitorium. – zapewniła, ku uciesze Miony. 
- Ile byłam w śpiączce? – wypowiadając to pytanie zerknęła dyskretnie na Ślizgona, który po woli zaczął ie budzić. 
- Kilka dni, ale niestety ominęły was święta. 
     Życie w Hogwarcie biegło spokojnie. Każdy zajmował się tym, co do niego należało i nie wtrącał w sprawy innych. Nawet Hermiona i jej przyjaciółki nie spotykały się tak często, jak wcześniej. Powody były dość proste. Ginny każdego wieczoru spotykała się z Bleisem, Luna uczyła się do SUM ‘ów, a Pansy całymi dniami przesiadywała z jakimś przydupasem, którego Hermiona nie lubi. Nawet nie wie, jak się nazywa. 
    Ten wieczór zapowiadał się, jak każdy inny. Miała zamiar skorzystać z ciepła, które zapanowało wraz z nadejściem wiosny i pobłąkać się trochę po Błoniach. Tak też zrobiła. Ubrała na siebie długie, jeansowe, podarte spodnie, czarną bluzę z kapturem, trampki w tym samym kolorze i koszulkę z motywem flagi USA. Nie stroiła się, bo tego nie lubiła. Zawiązała buty, naciągnęła kaptur na głowę, wsadziła ręce do kieszeni i skierowała się do wyjścia. 
    Po pół godzinnym spacerze zauważyła coś dziwnego. Zamrugała kilkakrotnie. Czy ona właśnie widzi, jak Ruda całuje się z Zabinim?! Nie przepuści takiej okazji, musi jej dokuczyć. Podeszła od tyłu do drzewa, przy którym siedzieli i oparła się o nie plecami. Opuściła głowę i zgięła nogę w kolanie, stopą dotykając pnia, jak to miała w zwyczaju. 
- Proszę, proszę. Kogo ja tu widzę. – mruknęła, a na jej twarz wpłyną wredny uśmiech. Usłyszała stłumiony pisk Ginny. Ledwo pohamowała się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Hermiona? Gdzie jesteś? – zapytała przerażona dziewczyna. 
- Tutaj. – odpowiedziała, w ogóle się nie poruszając. Gin, na czworaka, deptając po drodze swojego chłopaka, powędrowała tam, skąd pochodził głos jej przyjaciółki. Zamarła z przerażenia, kiedy ją zobaczyła. 
- Herm, to nie tak jak myślisz. – zaczęła się panicznie tłumaczyć. Zabini popatrzył na Mionę i pokręcił głową z dezaprobatą, a na jego usta wpełzł uśmiech. Widział, że przyjaciółka jego dziewczyny bawi się bardzo dobrze.
- A jak? Obściskujesz mi się z jakimś Ślizgonem, a ja siedzę sama w Dormitorium. – powiedziała, z udawanym wyrzutem. Dobrze wiedziała, że Gin zaraz zemdleje ze strachu. 
     Kiedy tylko na twarz Rudej wpłynęły dwa soczyste rumieńce nie wytrzymała i zaczęła zwijać się ze śmiechu, leżąc na trawie. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby jej „dzielna” przyjaciółka aż tak bardzo się czegoś bała. Ginny jakby kamień spadł z serca. Ona tylko żartowała! Po 
- Całkiem niezła jesteś, Granger. – powiedział Bleise, podając szatynce rękę.
    Dziewczyna już chciała coś odpowiedzieć, ale przerwała jej błyskawica, która przeszyła ciemne, zachmurzone niebo swoim jasnym blaskiem. Zaniepokojona Hermiona od razu przestała się śmiać. Dobrze , że to nie jest zwykła burza. prostu to czuła. Popatrzyła na Bleise ‘a, którego oczy były przepełnione strachem. Jej obawy się potwierdziły. Po chwili do ich uszu dobiegł przerażający krzyk, dochodzący ze strony zamku. Od razu, bez najmniejszego zastanowienia tam pobiegli. Hermiona po drodze wyciągnęła różdżkę. Modliła się do Merlina, żeby nic poważnego się nie stało.
    Gdy dotarli na miejsce zamarli z przerażenia. Na samym środku dziedzińca leżał martwy profesor Dumbledore. Jego oczy były puste, a twarz nie wyrażała żadnych emocji. Przy nim klęczał Harry. Hermiona, kierowana jakimś dziwnym impulsem, podeszła do Wybrańca i wtuliła się w niego. Ten, ufnie odwzajemnił uścisk. Czuła, jak drży w jej ramionach. 
   Popatrzyła na niebo. Widniał na nim ogromny znak Śmierciożerców. Czaszka. Właśnie miała zacząć się wojna o przetrwanie. Hogwart nie był już bezpiecznym miejscem. W przyszłym roku najprawdopodobniej połowa uczniów nie wróci tu na nauki. Po pierwsze rodzice będą bali się o swoje pociechy, a po drugie wszyscy Mugole będą zmuszeni zakończyć naukę ze względu na swój status krwi, ponieważ teraz w szkole będą panować słudzy Voldemorta, a oni nie tolerują takich, jak Hermiona. 
    Przebłyskiem świadomości popatrzyła na Wierzę Astronomiczną, z której najprawdopodobniej spadł dyrektor po tym, jak ktoś go zabił. Ujrzała tam blond czuprynę, a następnie jej właściciela. Zacisnęła oczy. Widziała, że Malfoy płakał. Czy to on zabił?

piątek, 20 grudnia 2013

ROK PIĄTY CZ. III

Siemcia, siemcia xd
Publikuję nowy rozdział i najprawdopodobniej to ostatni w tym roku. Teraz dopiero zaczyna się cała akcja ze świętami, a ja muszę dodać rozdziały jeszcze na dwa blogi. 
Kochane czytelniczki. Chciałabym wam życzyć wszystkiego co najlepsze!
Dracona pod choinkę.
Bleise 'a na pasterkę.
Hermiony na sylwka.
Ginevry do towarzystwa. 
I oczywiście Snape 'a, żeby te święta nie były nudne ;)
Jeszcze jedna sprawa. Dzięki, dzięki, dzięki ci osobo, która nominowałaś mnie do konkursu na najlepszy blog miesiąca !! Nawet nie wiesz, ile mi sprawiłaś tym radości. Mam takiego banana na twarzy, jak nigdy.
Nominowany został blog "Pamiętnik Pani Malfoy."
Dziękuję wszystkim, którzy oddadzą na mnie głos (chociaż wątpię, że ktoś taki się znajdzie ;p)
Jeszcze raz najlepszego z okazji świąt miśki. 
Mój numerek to 15. ;)
___________________________________________

- Zaczyna Granger. – mruknął Snape i wskazał gestem dłoni, że ma usiąść na fotelu. Ta z kolei nic nie powiedziała, tylko niechętnie zrobiła to, co jej kazał. – Zaklęcie wypowiadasz niewerbalnie, czyli tak jak na lekcji. – dziewczyna pokiwała twierdząco głową i czekała na ruch ze strony nauczyciela.
    Nie zwlekał długo. Poczuła, jak przedziera się przez słabą barierę, którą wytworzyła. Znów czuła się tak, jak w Ministerstwie Magii, kiedy to sam Voldemort wertował jej myśli. Pamiętała ten ból, który jej wtedy zadał. Każde wspomnienie, które przelatywało jej przed oczyma. Znów działo się to samo, tylko tym razem nie cierpiała. Modliła się w duchu, żeby nauczyciel nie zobaczył tego jednego wspomnienia. Po krótkiej chwili, która dla niej była jak wieczność, Severus wyszedł z jej umysłu. Minę miał zaciętą, z której nie dało się nic wyczytać. Nie podobało jej się to. Nawet bardzo.
     Ćwiczenia skończyły się równo o godzinie dwudziestej trzeciej. Dziewczęta rozdzieliły się jeszcze pod gabinetem. Ginny poszła z Hermioną, a Pansy z Luną. Po drodze Ruda i Herm nie odzywały się do siebie, każda zajęta własnymi myślami. Kiedy stały już przy schodach, Miona oznajmiła, że idzie jeszcze na Błonia, bo musi się przewietrzyć. Gin nic nie odpowiedziała, tylko pokiwała głową, że rozumie. Hermiona natomiast od razu pognała w kierunku wyjścia na pole.
     Powędrowała na jeden z murków, znajdujących się na dziedzińcu. Rozsiadła się na nim i oparła o kamienną ścianę zamku. Był początek września, więc na zewnątrz temperatura, nawet w nocy, nie spadała poniżej piętnastu stopni. Dziewczyna opatuliła się bluzą, którą miała na sobie i popatrzyła w gwiazdy. Kochała je. Wielki Wóz, Mały Wóz, Taurus, Cancer … Astronomia była jedną z wielu jej mocnych stron. Uwielbiała wszystkie gwiazdozbiory. Tę miłość zaszczepił w niej tata. Zawsze, kiedy jeździli na wieś do babci, szli razem w pola i obserwowali to, co dzieje się na nocnym niebie.
     Nie wiedziała, dlaczego, ale nagle w głowie zaczęła porównywać siebie i siostrę. Sophie, blondynka o idealnej figurze i dziewczęcym wdzięku. Nienawidzi prawie wszystkiego tego, co Herm kocha. Przyciąga chłopaków, jak magnes. Potrafi się ubrać i wie, jak oczarować wszystkich dookoła. Umie zachowywać się stosownie do sytuacji. Zawsze opanowana. Wręcz prawdziwa arystokratka.
     Hermiona. Nie najwyższa szatynka o kręconych włosach. Całkiem normalna figura. Nie za bardzo ogarnięta, straszna chłopczyca. Potrafi bić się i przezywać, jak prawdziwy chłopak. Nienawidzić się stroić. Z chłopakami się przyjaźni. Kocha grać we wszystko to, co oni. Nienawidzi większości rzeczy, które lubi Soph. Często zastanawia się, jak one mogą być siostrami, skoro tka wiele je dzieli.
     Kiedy zrobiło jej się zimno postanowiła pójść już do Dormitorium i położyć się spać. Nienormalnym byłoby, gdyby po drodze nie spotkała kogoś z patrolujących korytarze. Jednak, kiedy dojrzała platyno - włosą czuprynę, powstrzymała w sobie chęć ucieczki i schowała się za jedną ze średniowiecznych zbroi. Wzrok, jak z resztę zawsze, jej nie zmylił i już po sekundzie poczuła woń perfum Dracona. Kiedy tylko zaczął się oddalać ona ruszyła za nim. Przecież musiała dowiedzie się, co ten podstępny Ślizgon knuje. Nie zaszli jednak daleko, a chłopak stanął w miejscu, jak wryty. Miona wyjęła różdżkę i już miała rzucać na siebie zaklęcie maskujące, ale poczuła, jak inny urok wytrąca przedmiot z jej ręki. Zaklęła pod nosem i popatrzyła hardo w oczy zbliżającego się chłopaka.
- No, no Granger. – zaczął już z daleka. – Nie myślałem, że Gryffonów stać na szpiegowanie, żeby czegoś się dowiedzieć. – Miona dostrzegła w ręce chłopaka swoją różdżkę. Gdy był już blisko wyciągnęła rękę, żeby nie podchodził bliżej, niż na jej długość i pomachała znacząco dłonią. Draco zaśmiał się kpiąco i znów zaczął iść w jej kierunku.
- Zapomnij. – powiedział, hamując śmiech. – Najpierw sobie porozmawiamy, ale po mojemu. – dodał, kiedy Herm dotknęła plecami zimnej ściany, co uniemożliwiło jej dalszą ucieczkę przed ciałem chłopaka, które niebezpiecznie było blisko niej, co ją, ku jej rozpaczy, podniecało. I to nawet bardzo.
- Czy ty chociaż raz nie możesz sobie odpuścić? – zapytała zrozpaczona, odpychając go z całej siły. Nic jej to jednak nie dało.
- Przecież znasz odpowiedź. – mruknął jej prosto do ucha. Dobrze wiedział, jak na nią działa i postanowił to teraz wykorzystać przeciwko niej. – Posłuchaj mnie, bo pierwszy i ostatni raz jestem taki miły. Nie chodź za mną, nie szpieguj mnie i nie obserwuj. – po każdym wypowiedzianym zdaniu delikatnie muskał skórę na szyi dziewczyny. Ona starała się na to zupełnie nie reagować, ale za każdym razem po jej ciele przechodził wspaniały dreszcz coraz to większego podniecenia.
- Skąd pewność, że to właśnie ciebie śledziłam? – wymamrotała. Całą silną wolę, jaka jej pozostała, włożyła w to, żeby głos jej nie drżał. Odniosła marny skutek.
- Jesteś po prostu śmieszna. – zakpił i popatrzył w jej zamglone z przyjemności oczy. – Na tym korytarzu nie ma nikogo poza nami. – dodał i, jak gdyby nigdy nic, wpił się w jej usta.
     Hermiona znów poczuła się tak, jak wtedy, kiedy pocałował ja po raz pierwszy. Teraz wydawało jej się, że to jest tak odległa przeszłość, a przecież to samo stało się wczoraj mniej więcej o tej samej porze. Stado motyli w brzuchu po raz kolejny dało o sobie znać. Oczy całkowici zaszły jej mgła i straciła panowanie nad swoim nieposłusznym ciałem. Oparła dłonie na torsie chłopaka, a ten w odpowiedzi położył swoje na jej biodrach i przyciągnął do siebie mocniej. Pocałunek stawał się coraz bardziej zachłanny. Draco boleśnie wbił palce w biodra Miony. Dziewczyna jednak nie odważyła się przerwać pocałunku, tylko skrzywiła się nieznacznie. W końcu zabrakło im powietrza i oderwali się od siebie.
      Następnych kilka sekund było istną walką o oddech. Oboje nie mogli złapać tchu. Hermiona miała poszerzone źrenice i czuła się, jakby właśnie zażyła jakiś wyjątkowo mocny narkotyk, który powoduje niesamowite szczęście. Przecież ni powinno tak być!! Dlaczego nie może przemóc się w sobie i spoliczkować tego gada, tylko pragnie jeszcze więcej.
- Dlaczego? – tylko to słowo przyszło jej teraz na myśl. Nie była w stanie nic inteligentniejszego wymyśleć.
- Bo chciałem. – odpowiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Już miał zrobić to ponownie, ale Hermiona dotknęła jego ust palcami informując, że się nie zgadza. Nawet nie wiecie, ile ją to kosztowało. – Coś nie tak? Tylko nie mów, że ci się nie podobało, bo nie uwierzę. – zakpił. Herm ogarnęła niemała złość. Chciała się pohamować, ale wredny uśmiech, jaki przyozdobił jego twarz nie pozwolił jej na to.
- Cz ty myślisz, że możesz sobie od tak po prostu iść przez korytarz, a zaraz potem całować mnei, jakbyśmy w cale nie byli największymi wrogami Hogwartu?! – wyrzuciła z siebie na jednym oddechu, a twarz zapłonęła jej niebezpiecznym rumieńcem.
- Owszem, mogę. Jestem Malfoy ‘em.
- To jeszcze nic nie znaczy !!!
- Znaczy. Mogę robić to, co chcę. – warknął. – A taka Szlama, jak ty tego nie zmieni. – dodał, a w oczach zapłonął mu ogień. Jak ogóle ta dziewczyna odważyła się podważyć jego autorytet?
             Hermiona nie wytrzymała tego dłużej. Po prostu mu się wyszarpnęła i zaczęła biec przed siebie. Do Pokoju Życzeń. A już było tak dobrze. Wreszcie udawało jej się w ogóle nie zwracać uwagi na to, że ten pieprzny arystokrata istnieje, a teraz płacze jak głupia, bo znów nazwał ją Szlamą. Przecież wcześniej jej to nie przeszkadzało, tylko na początku. Dlaczego znów to tak cholernie boli? Stanęła w miejscu. A co jeśli ona faktycznie się w nim zakochała? No, ale przecież to jest niemożliwe. On jest Ślizgonem. Pieprzonym, obślizgłym gadem, który nie zwraca uwagi na czyjeś uczucia. Dla niego liczy się tylko on sam. Brzydzi się nią, jakby była największym śmieciem na całym świecie. Kiedy przyszło jej to na myśl serce znów ją zakuło, a w oczach pojawiło się jeszcze więcej łez. Tak, zapowiada się wspaniała noc.
      Następnego dnia obudziła się koło czternastej w Pokoju Życzeń. Spędziła tutaj kilka ostatnich godzin. Sama ze swoimi łzami i przemyśleniami. Uświadomiła sobie, że właśnie rozpoczął się proces w jej umyśle, kiedy zaczyna zakochiwać się w nim. Wiedziała, że w ten właśnie sposób sama na siebie wydaje wyrok, ale nie mogła nic z tym zrobić. Była zbyt słaba na walkę z uczuciami.
     Niechętnie podniosła się z łóżka i wyobraziła, że stoi w ogromnej łazience. Nie musiała długo czekać, ponieważ już po chwili dokoła niej pojawiły się ciemnofioletowe kafelki w złote, kwieciste wzory. Po prawej stronie stanęła ogromna, podświetlana wanna z hydromasażem. Nastrój powodowało przyciemnione światło.
     Miona podeszła do lustra, które z kolei znajdowało się po jej lewej stronie i zajmowało całą ścianę. Zobaczyła w nim zapłakaną dziewczynę z zaczerwienionymi policzkami, podkrążonymi i szopą na głowie. Odwróciła na chwilę wzrok od swojego odbicia. Pomyśleć, że doprowadziła się do takiego stanu z powodu Malfoy ‘a. Nie myśląc nad tym więcej zdjęła z siebie ubrania i odkręciła kurki z wodą. Dodała do niej olejku o zapachu kokosowym, dla odprężenia, bo ona dłużej tego wszystkiego nie zniesie.
    Weszła do wanny z gorącą wodą i od razu cała się w niej zanurzyła. Poczuła, jak jej mięśnie lekko się rozluźniają. Przeczesała włosy palcami i, kiedy już zabrakło jej powietrza, wynurzyła się na powierzchnię. Usiłowała uspokoić lekko przyspieszony oddech. Było to teraz zdecydowanie łatwiejsze, niż po pocałunku z Malfo … Nie, nic takiego nie miało miejsca.
    Po około dwóch godzinach, kiedy woda już wystygła, wyszła z wanny i ubrała się w stare ubrania. Nie miała ze sobą żadnych, więc musiała jakoś przemknąć niezauważona przez korytarze do swojego Dormitorium. Nie będzie miała z tym większych problemów, ponieważ wszyscy są teraz na lekcjach. Wysuszyła włosy zaklęciem i pobiegła do swojego pokoju.
     Gdy tylko dotarła, to od razu rzuciła się do szafy. Wybrała dżinsowe spodnie, szarą bluzę z postacią z mugolskie bajki, czarne adidasy i tego samego koloru bokserkę. Weszła do łazienki i przebrała się. Natychmiast poczuła się lepiej w czystych, świeżych ubraniach. Poczuła, jak burczy jej w brzuchu. Popatrzyła na zegarek. Piętnasta. Czyli może już iść na obiad.
    Kiedy stanęła w drzwiach Wielkiej Sali jej wzrok mimowolnie powędrował na stół Slytherin ‘u. Oczywiście pierwszą osobą, która rzuciła jej się w oczy był sam Malfoy. Odwróciła szybko wzrok i powędrowała do Ginny, która niemrawo dłubała widelcem w swoim talerzu z pieczonym kurczakiem. Usiadła koło niej i zaczęła jeść.
- Czemu nie było cię dziś na lekcjach? – zapytała Gin, kiedy zauważyła, kto obok niej usiadł. Herm westchnęła. Miała nadzieję, że przyjaciółka poczeka z tym pytaniem. Niestety, ona musi wiedzieć takie rzeczy od razu.
- Zaspałam. – mruknęła, biorąc pierwszy kęs obiadu do ust.
- Dlaczego nie było cię w nocy w Dormitorium? – jak widać panna Weasley jest bardzo dociekliwą osobą.
- Gin, nie tutaj. Poczekaj, aż będziemy same. – jęknęła niemalże błagalnie, wskazując głową na Lavender Brown, która przygląda im się od samego wejścia Herm do tego pomieszczenia. Ruda kiwnęła głową i wróciła do dłubania w talerzu, nie wiedząc innego ciekawego zajęcia na ten moment.
      Wszystkie cztery przyjaciółki siedziały w Dormitorium Luny. Jej współlokatorki gdzieś zniknęły w niewyjaśnionych zdarzeniach (podrywają chłopaków z drużyny), więc mogły spokojnie w nim rozmawiać. Hermiona bardzo szczegółowo opisała im wczorajszą noc. Nawet pocałunek z Malfoy ‘em. Oczywiście jej przyjaciółki nie chciały w to uwierzyć i musiała kilkakrotnie zapewniać, że nie nawdychała się oparów żadnego eliksiru. W końcu Pansy stwierdziła łaskawie, że panna Granger nie kłamie.
        Równo o godzinie siedemnastej stawiły się pod gabinetem Snape ‘a. Wcale nie chciało im się tam iść, ale musiały, bo nauczyciel by im tego nie wybaczył. Kiedy pojawił się koło nich otworzył tylko drzwi i gestem ręki nakazał wejść do środka. Oczywiście jako pierwsza na krześle usiadła Hermiona. Już po chwili znów widziała retrospekcję swojego życia. Nic nowego, to co wczoraj.
     Jednak w pewnym momencie poczuła, że Severus zbliż się do wczorajszego wspomnienia. Zaczęła panikować, a na jej twarzy pojawiło się zdenerwowanie. Gorączkowo zaczęła myśleć, co by tu można zrobić. W ostatnim momencie zaczęła z całej siły blokować swój umysł. Na początku Snape zaczął widzieć coraz mniej, aż w końcu, ostatkami sił, całkowicie wyrzuciła go ze swojego umysłu.
- Rób tak dalej Granger, a w końcu to opanujesz. – mruknął nauczyciel.
     Hermiona oddychała ciężko i zupełnie zignorowała to, co do niej powiedziano. Najważniejsze w tym momencie było to, że nie dała wedrzeć mu się do wspomnienia, które paliło, jak świeża rana. Na pewno poryczałaby się, gdyby zobaczyła te obrazy, kiedy są takie świeże. Poczuła, jak ktoś dotyka jej ramienia. Otworzyła oczy i znów się oparła.
- Niech pan próbuje dalej. – mruknęła i przygotowała się na „atak”. Albo się tego nauczy teraz, albo wcale.
      Tydzień później Hermiona siedziała w specjalnym pomieszczeniu, przygotowanym przez profesora Slugorn ‘a. Właśnie odbywało się pierwsze spotkanie Klubu Ślimaka, na które Hermiona została oczywiście zaproszona. Horacy już na pierwszej lekcji docenił jej umiejętności i obdarował Gryffindor dwudziestoma punktami.
- A twoi rodzice panno Granger? Czym oni się zajmują? – zapytał nauczyciel. Chyba jego też już męczyło to spotkanie. Miona zawahała się. Powiedzieć prawdę? Przecież Zabini tutaj siedzi i na pewno doniesie o wszystkim, co powiedziała Malfoy ‘owi.
- Moi rodzice są dentystami. – powiedziała pewnie, dumnie unosząc głowę znad pucharku z lodami. – To tacy magomedycy od zębów dla Mugoli. – dodała, widząc niezrozumienie na prawie wszystkich twarzach.
- Nie jest to chyba najniebezpieczniejszy zawód. – zakpił czarnoskóry Ślizgon. Miona obrzuciła go nienawistnym spojrzeniem, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ do pomieszczenia weszła Ginny w swojej sukience, którą dostała na urodziny od Herm.
- Przepraszam za spóźnienie. – powiedziała łamiącym się głosem. Miona dobrze wiedziała, o co chodzi. Przyjaciółka zwierzyła jej się jeszcze na wakacjach, że jej chłopak, Seamus, nie raz sprawiał jej przykrość. Bolało ją to, że nie mogła z tym nic zrobić. Ginny i tak z nim nie zerwie i będzie twierdzić, iż wszystko jest dobrze.
     Dwa tygodnie później odbywał się mecz Quidditch ‘a pomiędzy Gryffindor ‘em a Slytherin ‘em. Oczywiście zdarzenie to, jak z resztą zawsze, przyciągnęło wielu kibiców obu drużyn na stadion. Wszyscy zawodnicy szybowali już w powietrzu. Pani Hooch wyrzuciła kafla do góry. Hermiona od razu go złapała. Rzuciła do Ginny, która poszybowała prosto w stronę obręczy. Miona zrobiła to samo, po drodze kilkakrotnie unikając tłuczka. Zauważyła, jak Ruda rzuca. Terrence odbił kafla. Herm od razu do niego podleciała, wymijając o drodze wymijając Teodora i zrobiła to samo, co jej przyjaciółka przed chwilą. Ona trafiła.
- Dziesięć do zera dla Gryffidor ‘u!! Mamy pierwsze punkty!! – krzyczał Lee Jordan. Dziś mógł się trochę bardziej popisać, ponieważ pani McGonagall leżała chora w Mungu.
    Po pierwszej pół godzinie meczu wynik był korzystny dla Ślizgonów. Kate Bell dostała tłuczkiem i musieli znieść ją z boiska. Ritchie Coote, która została jednym z dwójki pałkarzy również oberwał i siedzi teraz na ławce z pozostałymi zawodnikami, dopingując ich ile ma tylko sił w płucach. Dwójkę poszkodowanych zastępują Demelza Robins oraz Dean Thomas. Grały z Ginny na zmianę ile tylko mogły, ale mimo to i doskonałych interwencji Cormaca i tak wynik to sto pięćdziesiąt do stu. Herm zaklęła pod nosem. Tak strasznie brakuje im teraz Freda i Georga.
    W pewnym momencie usłyszała, jak ktoś ją woła. Okazało się, że to Gin. Odwróciła się w stronę, w którą wskazywała jej przyjaciółka. Niestety było już za późno. Zasłoniła tylko twarz dłońmi i poczuła, jak tłuczek uderza ją prosto w brzuch. Nie zdołała utrzymać się na miotle. Leciała bezwładnie, przyciągana przez ziemię, a jej strój szeleszczał na wietrze. W końcu uderzyła o murawę. Po jej plecach przeszedł nieprzyjemny prąd.
- Hermiono, Hermiono. Słyszysz mnie? – pani Hooch była przy niej pierwsza. Otworzyła szeroko oczy i od razu złapała się za brzuch.
- Ała. – jęknęła, czym wywołała śmiech Ginny. – Doprawdy, nie wiem co się tak bawi. – warknęła.
- Masz opóźniony samozapłon. – zaśmiała się. Na twarz Miony wpłynął uśmiech. Pokręciła z politowaniem głową.
- Dasz radę grać dalej? – zapytała nauczycielka.
- Dam. – odpowiedziała i wzięła do ręki miotłę, po czym znów wzbiła się w powietrze.
  Popatrzyła na Malfoy ‘a z wrednym uśmiechem i wytarła wierzchem dłoni krew, która wypływała z rozciętej wargi. Arystokrata ciskał w nią sztyletami z oczu. Dobrze wiedziała, że chciał, żeby nie mogła zagrać. Ona i Ginny były zagrożeniem dla jego zwycięstwa. Jednak one nie miały zamiaru się poddawać. Muszą dać tylko jeszcze trochę czasu Harry ‘emu na znalezienie złotego znicza. Odebrała kafla od Demelzy i pognała w stronę obręczy. Zdobyła dziesięć punktów.
    Wieczorem, kiedy cały Gryffindor świętował zwycięstwo Draco siedział na Wierzy Astronomicznej. Dlaczego jego drużyna chociaż raz nie może pokonać tych kretynów. Przecież ma idealnych zawodników, doskonałą taktykę i jeszcze więcej determinacji. Jest tylko jeden problem. Albo dwa. Granger i Weasley. Musi wymyśleć, jak je zatrzymać, bo nigdy nie uda mu się zwyciężyć, a tego nie zniesie.
  Nieubłaganie zbliżał się okres świąt Bożego Narodzenia. Draco miał coraz mniej czasu, żeby wykonać swoje zadanie od Czarnego Pana. Każdy wieczór spędzał w Pokoju Życzeń i usiłował naprawić to cholerne pudło, ale w żaden sposób nie chciała mu ta sztuka wyjść. Zrezygnowany, po raz kolejny już tego dnia, wsadził do szafy jabłko. Wypowiedział zaklęcie i poczekał, aż coś się stanie. Z mebla zaczęła bić jasne światło, a później poruszył się nieznacznie. Otworzył stare, drewniane drzwi. Owocu nie było w środku. Wypowiedział formułkę po raz kolejny. Z przedmiotem stało się to samo, co przed chwilą. Zajrzał do środka i ujrzał tam owoc. Na jego usta wpłynął szeroki uśmiech. Może i jest nadgryzione, ale w końcu uczynił jakieś postępy.
     Hermiona siedziała w pokoju i przygotowywała się z Ginny na bal Klubu Ślimaka. Ona szła na niego z Cormac ‘iem, a Gin oczywiście ze swoim chłopakiem. Weszła do łazienki, którą Gin właśnie zwolniła i przygotowała sobie kąpiel z bąbelkami. Niby nic nowego, ale daje wiele przyjemności. Kiedy woda wystygła wyszła z wanny i owinęła się ręcznikami. Jednym głowę. Wróciła do Dormitorium, gdzie zazdrosne Katie i Lavender przyglądały się, jak Ginny zakłada sukienkę. Była ona czarna, a do tego czerwone szpilki. Ich współlokatorki właśnie wyszły, trzaskając za sobą drzwiami. Na twarz Hermiony wpłynął wredny uśmiech. Te dwie plotkary od jakiegoś czasu bardzo działały jej na nerwy.
    Miona wzięła swój strój i zaczęła się ubierać. Nie miała zamiaru się stroić. Tak naprawdę w cale nie miała ochoty iść na ten bal, ale Ginny ją do tego przekonała. Luna i Pansy też będą. Ta pierwsza przyjdzie z Harry ‘m, a druga z jakimś Puchonem.
    Kiedy Hermiona skończyła już się ubierać stanęła przed lustrem. Sukienka do płowy ud i szpilki. DO tego biżuteria, w tym dwie pary kolczyków. Pierwszy raz pokaże, że zrobiła sobie drugie dziurki w uszach na wakacjach. Uśmiechnęła się do siebie. Na pewno nie będzie siedzieć tam do końca. Zeszła do Salonu. Cormac już na nią czekał. Miał na sobie czarny garnitur i kokieteryjny uśmiech na twarzy. Wywróciła niezauważalnie oczami. Dlaczego ona go zaprosiła? Bo siedział obok niej na obiedzie …
     Spacerowała po ciemnych korytarzach Hogwartu, a odgłos uderzania szpilkami o posadzkę roznosił się echem po pustej przestrzeni. Wytrzymała na przyjęciu tylko piętnaście minut. Cormac latał za nią cały czas i starał się wymusić pocałunek. Czarę goryczy przeważył fakt, że Gryffon zjadł jakieś niezidentyfikowane przez nią coś i śmierdziało mu z ust. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie jego paskudnego oddechu.
    W pewnym momencie usłyszała kroki dwóch osób. Ktoś nieubłaganie zbliżał się do niej. Spanikowana wyjęła spod sukienki różdżkę. Tak, ona się z nią nie rozstaje. Przecież nigdy nie wiadomo, co może się stać. Rzuciła na siebie Zaklęcie Kameleona i zdjęła szpilki. Stanęła pod ścianą i wstrzymała oddech, kiedy zauważyła tlenionego blondyna. Ostatnio wyczuł jej obecność, ale tym razem był na to chyba zbyt zdenerwowany. Wszedł do łazienki Jęczącej Marty. Drugi był Harry z zaciętym wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby chciał … zrobić Malfoy ‘owi krzywdę. Przeraziła się nie na żarty, ponieważ obawiała się tego, że Gryffon może użyć zaklęcia, o którym ostatnio cały czas mówił. Ona je poznała na szkoleniu dla Aurorów i członków Zakonu Feniksa, którym przecież była. Nauki odbyły się na wakacjach.
   Weszła za chłopakami. Trafiła akurat na moment, kiedy Draco płakał przed lustrem. Widziała, że jest załamany. Na twarzy nie miał już maski obojętności. Teraz wyrażała ona czysty strach, pomieszany z bólem. Zresztą tak samo, jak oczy. Zrobiło jej się go strasznie szkoda. Wyglądał, jakby go ktoś zastraszył. A może tak właśnie jest? – przeszło Hermionie przez myśl. Jednak szybka ją od siebie odrzuciła.
- Co Malfoy, już nie jesteś taki twardy? – warknął Harry. Draco szybko odwrócił się do niego przodem z przerażeniem wymalowanym na bladej twarzy.
- Co ty tu robisz Potter? – odwarknął, ale jego głos nie był tak pewny, jak na co dzień.
    Jednak czarnowłosy chłopak już nie odpowiedział, tylko rzucił pierwszym zaklęciem. Dracon w ostatnim momencie zdołał się przed nim uchylić. Teraz rozpętała się istna bitwa pomiędzy dwoma największymi wrogami, jacy kiedykolwiek chodzili do tej szkoły. W pewnym momencie trafili w jedną z umywalek. Przedmiot roztrzaskał się z hukiem, a woda z uszkodzonej rury trysnęła we wszystkie strony. Miona zasłoniła rękami twarz, żeby ochronić ją przed zmoczeniem. Nic to jednak nie dało. Czuła, jak jej włosy i sukienka stają się coraz cięższe od wsiąkającej w nie wody,
- Sectumsempra! – wykrzyknął wybraniec, a jej zrobiło się słabo.
    Modliła się do Merlina, żeby Harry nie trafił. Niestety, stwórca Magicznego Świata miał nieco inne plany dla niej na ten wieczór. Po chwili usłyszała przerażający krzyk Ślizgona. Niewiele myśląc rzuciła szpilki w kąt i zdjęła z siebie zaklęcie maskujące. Kiedy tylko Gryffon zauważył, że ktoś tu jest wybiegł przerażony z pomieszczenia. Tchórz – pomyślała dziewczyna.
    Podeszła do chłopaka, którzy zwijał się z bólu na podłodze. Nie zważając na to, że krew jej największego wroga, ta która była czysta w świecie magii, której tak nienawidziła, brudzi jasną sukienkę, zaczęła rzucać na Draco przeciw zaklęcia. Dobrze wiedziała, że jeśli ona go nie uratuje, to nikt tego nie zrobi i on wtedy umrze. To niesamowite. Przecież nie raz od początku ich znajomości życzyła mu, żeby umarł, a teraz sama ratuje go od śmierci. Mało tego! Ona całą sobą chce, żeby przeżył. Nie wyobraża sobie, żeby mogło go zabraknąć. Na samą myśl o tym czuje dziwne ukłucie rozpaczy w sercu.
    Po piętnastu minutach walki o życie blondyna poczuła, jak po jej policzku po woli spływa pierwsza łza, aby spaść na mokra posadzkę i wymieszać się z czerwoną od krwi wodą. Wiedziała, że coraz bardziej zaczyna jej brakować siły. Mogła w każdym momencie zemdleć, ale nie przestawała. Musi go uratować. Po prostu, czuje gdzieś w środku taką potrzebę i nie wybaczy sobie, jeśli on umrze.
    W pewnym momencie Draco przestał się szarpać, a z jego ran nie ciekła już krew. Przerażona dotknęła delikatnie szyi chłopaka. Poczuła puls. To znaczy, że zdołała go uratować. Uśmiechnęła się do siebie lekko i zrobiła to samo, co on – zemdlała, wycieńczona walką.
    Bal już dawno się skończył. Ginny siedziała od jakiejś pół godziny w Dormitorium i słuchała chrapania Lav i Katie. Martwiła się o Hermionę, której tutaj nie było. Zrezygnowana podniosła się i wysłała Patronusa z wiadomością do dziewczyn, że idą szukać Miony. Ubrała na siebie stare jeansy, zwykły T – shirt z nadrukiem, bluzę i trampki. Wyszła na ciemny korytarz, który oświetlała tylko jej różdżka. Rozejrzała się dookoła i poszła w stronę umówionego miejsca – pod wejście do Wielkiej Sali.
    Kiedy była już na miejscu zauważyła światło z różdżki innej osoby. Szybko zgasiła swoją i bezszelestnie podeszła do niezidentyfikowanego osobnika. Jęknęła, gdy wreszcie udało jej się rozpoznać osobę, która stoi przed nią. No to ma niezłe kłopoty.
- Co ty tu robisz, Weasley? – zapytał zdziwiony Bleise. Ruda przetarła zrezygnowana twarz dłońmi.
- Stoję i czekam na przyjaciółki. – odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- To czemu nie ma z tobą Granger? – ten głos również od razu zidentyfikować. Jak widać Teodor i Terrence również nie mogli spać. Usłyszała kroki dwóch osób. Luna i Pansy.
- Mogę zadać to samo pytanie odnośnie Malfoy ‘a. – warknęła Gin, zauważając, że nie ma czwartego, z najbardziej nieznośnych Ślizgonów w szkole.
- Zaraz, zaraz. Czy tylko ja mam przeczucie, że ta dwójka wpakowała się razem w kłopoty? – zapytała panna Parkinson, widząc kogo brakuje. Ginny załamała ręce, chwyciła Lunę za nadgarstek i powędrowała przed siebie.
- Co ty robisz Rudzielcu? – zapytał zdziwiony Zabini, podnosząc jedną brew w geście niezrozumienia.
- Rozdzielamy się, ja idę z Luną. – mruknęła pod nosem.
- Nie zgadzam się! – pisnęła Pansy. – Dlaczego to ja z naszej trójki mam iść z chłopakiem? – dodała czując, że się rumieni. Spowodowane to było wzrokiem wszystkich, skupionym właśnie na niej.
- Diabeł pójdzie z Rudą. Teo współpracuje od teraz z Pansy, a ja mam dość kłótni i poświęcę się, idę z Pomuluną. – mruknął Terrence. Dziewczyny na początku nie chciały się zgodzić, ale chłopaki odciągnęłi je w końcu spod Wielkiej Sali.
- Weź mnie w końcu puść. – warknęła rozwścieczona Ruda. Miała ochotę go po prostu zabić, a szczególnie Hermionę. W ogóle, czemu tylko jej zawsze muszą szukać?!
    Już przez godzinę szóstka uczniów wędrowała po korytarzach. Ginny i Bleise dwa razy siedzieli w schowku na miotły, żeby schować się przed panią Noris. Natomiast reszta nie miała z tym problemu, ponieważ w cale się do siebie nie odzywali. W końcu wszyscy spotkali się na korytarzu, nieopodal Łazienki Jęczącej Marty.
- I nic. – mruknęła Luna, cały czas obrażona na Higgsa za to, jak ją nazwał.
- Zabije ją. Przysięgam, że jak będzie żywa to ją zabiję. – mruknęła Ginny, przecierając zmęczone oczy. Kiedy je otworzyła zobaczyła coś dziwnego. Cała podłoga była mokra. Otworzyła szerzej oczy. – Łazienka Marty! – pisnęła i pobiegła tam, gdzie powiedziała.
    To, co zobaczyła sprawiło, że cała zrobiła się blada. Na środku leżeli Hermiona i Draco. Byli cali mokrzy i we krwi, jak się domyślała tego pierwszego, ponieważ an jego ciele było jeszcze widać rany. Dziewczęta domyślały się, po jakim zaklęciu, chłopaki z resztą też.

- Kurwa. – wyrwało się Bleise ‘owi.
_________________________
Ginny:


Hermiona:


niedziela, 15 grudnia 2013

ROK PIĄTY CZ. II

Cave wita u siebie na blogu nowym rozdziałem.
Jest z was dumna, bo bardzo szybko dostała to, co chciała. Cave daje wam w zamian skończony rozdział, napisany w tempie natychmiastowym ;)
Jest tylko jedna rzecz. Nie podoba on się Cave wcale ...
Chociaż może nie jest tak źle ...
No nic, Cave życzy miłej nocy i pozdrawia wszystkich ;)
Śmiało pytać, Cave odpowie xd
_________________________________________________

     Ginny przemierzała w zamyśleniu korytarze. Dobrze widziała po zachowaniu Hermiony, że coś jest nie tak, jak powinno być. Dosyć często wcześniej miewała koszmary, ale jeszcze nigdy nie wybudziła się z żadnego w aż takim stanie. Zaraz, zaraz. Przecież ona się nie obudziła sama, musiały jej w tym pomóc, bo sama była gotowa zakrzyczeć się na śmierć. Gin miała pewność, że jakby nie zaklęcie wyciszające rzucone na przedział, to Herm byłoby słychać w całym pociągu.
    Jej rozmyślania przerwało dziwne uczucie. Coś, jakby całe ciało zaczęło ją szczypać, a zaraz potem całkowicie straciła świadomość tego, co się dookoła niej dzieje. Już miała upaść na posadzkę, ale wylądowała w mocnym uścisku, pewnych umięśnionych ramion. Chłopak podniósł ją do góry, jakby nic nie ważyła i udał się w stronę jednej z pustych sal lekcyjnych. Tam zamknął pomieszczenie zaklęciem i wyciszył je, ponieważ wiedział, że dziewczyna będzie próbowała krzyczeć oraz uciec. Następnie wyjął jej z kieszeni różdżkę i usiadł na biurku nauczycielskim. Sprawdził jeszcze tylko, czy w sali nie ma czegoś, czym byłaby w stanie zrobić mu krzywdę. Zdjął z niej zaklęcie.
    Gin podniosła się do pozycji siedzącej i zaczęła rozglądać dookoła. Była całkowicie zdezorientowana. Widziała, jakiego zaklęcia na niej użyto. Petrificus Totalus. Nagle coś sobie uświadomiła. Nie jest już na korytarzu, tylko w jakiejś opuszczonej sali lekcyjnej i siedzi na ławce. Sięgnęła do prawej kieszeni, ale nie znalazła tam tego, czego szukała. Stanęła na tych miast na nogach, ale to był błąd, ponieważ chwilę się zawahała. Opadła z powrotem na ławkę, żeby nie upaść na podłogę.
    Obserwował ją cały czas. Kiedy się zachwiała, to nie wiedzieć, czemu, musiał się powstrzymywać, żeby do niej nie podbiec, aby spróbować ją złapać. To dziwne, ponieważ wcześniej nie czuł do niej nic innego, jak odrazę za to, że splamiła czarodziejską krew, zadając się ze Szlamą Granger. Chociaż, jak tak na nią patrzył. Miała piękne, długie włosy. Zupełnie nie przeszkadzał mu fakt, że są rude. Nawet wręcz przeciwnie. Idealnie współgrały ze słodkimi piegami na zgrabnym nosku. Przez te wakacje nabrała nieco kobiecych kształtów i chyba nawet udało jej się podrosnąć kilka centymetrów. A może to po prostu te szpilki, które sprawiają, że jej nogi są jeszcze bardziej zgrabne niż ostatnio. Potrząsnął energicznie głową, żeby odrzucić od siebie namolne myśli.
- No, no, Wiewióro. Muszę przyznać, że wyrobiłaś się przez te wakacje. – mruknął chłopak, zwracając tym samym uwagę dziewczyny na siebie.
- Zabini. – wysyczała Ginny, jakby była to najgorsza obelga na świecie. Denerwował ją ten jego wredny uśmieszek i gadzie spojrzenie. Nienawidziła go!
- Tak się nazywam. – sarknął chłopak. Wtedy Ginny zauważyła, co on tak właściwie trzyma w dłoniach. To była jej różdżka! Jak on w ogóle śmiał jej dotykać?! Wystawiła przed siebie rękę z otwartą dłonią.
- Oddaj mi różdżkę. – starała się mówić uprzejmie, ale kiedy tylko zaczął jej się śmiać w twarz wiedziała, że dalsze postępowanie z jej strony nie będzie zbytnio grzeczne.
- Posłuchaj mnie. Chce się od ciebie dowiedzieć kilku rzeczy. – zaczął, nie spuszczając z niej wzroku, co spowodowało krwistoczerwone rumieńce na jej twarzy. Dobrze wiedział, że żeby odzyskać różdżkę zrobi wiele, ale czy aby na pewno wszystko?
- Czego? – warknęła niezbyt uprzejmie.
- Może powiesz mi coś o niejakim Zakonie Feniksa. – odpowiedział, oglądając swoje paznokcie, jakby były ósmym cudem świata, a Rudą ścięło z nóg. Skąd on do cholery jasnej wie o Zakonie Feniksa?!
- Zapomnij. – warknęła.
- W takim razie ty zapomnij, że miałaś różdżkę. – podniósł się z biurka i udał do drzwi. Gin wiedziała, że jeśli chce odzyskać swój magiczny patyczek musi działać jak najszybciej.
    Niewiele myśląc zasłoniła drzwi swoim ciałem, co nie było najlepszym posunięciem. Bleise uśmiechnął się wrednie i podszedł do niej, kładąc ręce po obu stronach głowy. Przybliżył swoje ciało do jej tak, że nawet szpilka nie zmieściłaby się pomiędzy nimi. Ginny poczuła, jak po jej plecach przebiega podejrzanie przyjemny dreszcz podniecenia, a w podbrzuszu zaczyna dziać się coś dziwnego. Próbowała zignorować niesamowite uczucie, jakie rozlało się po jej ciele, ale było to niemożliwe. Popatrzyła w niemalże czarne oczy chłopaka. Nie dało się z nich nic odczytać, były zupełnie bez wyrazu, zamknięte na tego, kto w nie patrzy. Zadziorny uśmiech sprawiał, że jego twarz była jeszcze przystojniejsza, niż normalnie.
     I wtedy przypomniało jej się zdarzenie z tamtego roku. Kiedy rzuciła w niego zaklęciem, którego użyła tak naprawdę przez przypadek. Usłyszała o nim na ostatnich zajęciach i tak jakoś wyszło, że właśnie ono przyszło jej wtedy na myśl. Lima – zaklęcie działające w dwie strony. Co to znaczy? Po prostu, że jak ktoś zakocha się w kimś i jedno z nich oberwie zaklęciem, to jeżeli drugie kochało pierwszego, odczują oboje. Skomplikowane, ale do zrozumienia. Chociaż nie. Ona na pewno nie zakochała się w tym Ślizgonie, a ten Ślizgon na pewno nie zakochał się w niej.
- Skąd możesz mieć pewność? – usłyszała, jakby z otchłani.
     Hermiona siedziała na parapecie w Wierzy Astronomicznej. Obserwowała gwiazdy i zastanawiała się, dlaczego Malfoy to zrobił. Przecież, odkąd tylko go poznała, on się nią brzydzi. Nienawidzi jej. Wyzywa od najgorszych i stara się upokorzyć na każdym kroku. Nigdy z własnej woli nawet by jej nie dotknął. Chociaż … zdarzyło mu się pare razy. No, ale zaraz potem kpił z niej, jak za każdym razem.
    I teraz miała tylko jedno pytanie w głowie. Dlaczego zareagowała tak, a nie inaczej? Przecież powinna dać mu w twarz i wyzywać. A ona co? Poczuła się, jakby faktycznie robiła to pierwszy raz, a przecież wcześniej całowała się z Kornelem. Chociaż … Nigdy nie podobało jej się tak, jak przed chwilą. Draco był taki inny, delikatny. Krukon zawsze wymuszał u niej władzę przy pocałunku, a Smok dostał ją od razu. Ugh! Niech ta tleniona fretka wreszcie wyjdzie z jej głowy, bo ona nie wytrzyma!
    Ginny na początku poczuła się zbita z tropu. W ogóle nie wiedziała, o co mu chodzi. Jednak, kiedy to do niej dotarło poczuła niewyobrażalną wściekłość. Ten kretyn grzebał w jej myślach! W ogóle, kto mu na to pozwolił, bo ona sama sobie o tym nie przypomina.
- Jesteś martwy Zabini! – wysyczała i zaczęła się szarpać, ile miała tylko siły, żeby uwolnić się od jego ciała. Niestety to nic nie dawało, bo jak wszyscy wiedzą, z Bleise ‘a jest całkiem silny byk.
- Spokojnie Weasley. – zaśmiał się, widząc jak dziewczyna próbuje się od niego uwolnić. – Chcę wiedzieć tylko kilka rzeczy. – mówił, zbliżając usta do ucha Gin. – Na przykład, kto należy do zakonu. Gdzie mają swoją siedzibę. Wiesz, takie same podstawowe rzeczy. – po plecach Rudej raz, po raz przebiegał bardzo przyjemny dreszcz podniecenia. Postanowiła jednak nie poddawać się przyjemność i zapanować nad swoim nieposłusznym ciałem, które tak swoją drogą całkiem bardzo podobało się Bleise ‘owi. No, ale ona przecież nie musiała o tym wiedzieć, a nawet nie powinna.
    Ginny, wkładając w to całą swoją silną wolę, jaka jej została, sięgnęła do kieszeni chłopaka. On zdawał się nawet nie poczuć, jak po woli wyciąga mu z niej różdżkę. Poczuła, jak przez jej rękę, a później ciało, przebiega przyjemny prąd. Różdżka znów jest posłuszna jej, a nie temu debilowi. Uniosła ją lekko i wycelowała prosto w klatkę piersiową Zabiniego.
    Kiedy poczuł, jak coś nieprzyjemnie wbija mu się w mięśnie odsunął się od dziewczyny. Swoją drogą ma bardzo przyjemne perfumy. Zdziwił się, gdy zobaczył, co ma wymierzone prosto w serce. Popatrzył na nią zawistnie, a ona odwdzięczyła się tym samym.
- Jeden zero, Zabini. – mruknęła z seksowną chrypką. Zaczęła coraz mocniej wbijać patyk w skórę chłopaka, co skutkowało tym, że on się cofał. – A może nawet dwa. – dodała i uśmiechnęła się wrednie. Machnęła różdżką i zdjęła zaklęcie z pomieszczenia. Nacisnęła klamkę, a drzwi ustąpiły. Po woli, nie spuszczając wzroku z chłopaka, opuściła pomieszczenie.
     Miona po woli zsunęła się z parapetu i udała w stronę Dormitoriów. Dobrze wiedziała, że nauczyciele już patrolują korytarze. Na pewno jest już po dwudziestej drugiej. Wyjęła różdżkę i rzuciła na siebie Zaklęcie Kameleona, Nie może przecież ryzykować szlabanem już w pierwszy dzień szkoły. I to za taką głupotę, jak łażenie w nocy po korytarzach.
     W pewnym momencie usłyszała trzask, a zaraz potem głośne przekleństwo. Pobiegła w kierunku dźwięku. Kiedy była na miejscu zauważyła nie kogo innego, jak Ginny i Diabła. Westchnęła żałośnie, ale na tyle cicho, żeby dwójka jej nie zobaczyła. Machnęła różdżką i już po chwili Gin zniknęła z pola widzenia. Złapała ją za rękę, pamiętając z jakiego miejsca z niknęła i pociągnęła w kierunku Pokoju Wspólnego. Przecież ta wariatka nie może mieć kłopotów, bo nie miałaby z kim siedzieć po nocach, kiedy ona będzie szlajać się na szlabanie.
     Następnego dnia rano, po śniadaniu, stały przed salą Obrony Przed Czarną Magią. Były załamane, że każą środę będą zaczynały właśnie taką lekcją. Może, gdyby i w tym roku zatrudniono na to stanowisko jakiegoś nowego nauczyciela nie byłoby aż tak źle, ale Snape? Przecież on nienawidzi wszystkich i z wzajemnością. Chociaż, na pewno jest lepszy niż Trelawney. Ta wariatka bije wszystkich na głowę.
- Miło jest wiedzieć, jakie mają zdanie na temat nauczycieli jedne z najlepszych uczennic w Hogwarcie. – kiedy tylko usłyszały głos profesora Tłuste Kłaki zamarły. Czyżby kolejny osobnik ze Slytherin ‘u, który nie docenia cudzej strefy prywatnej, jaką jest umysł i włamuje się do niego na każdym kroku? O tak. I na pewno robi to z niemałą przyjemnością. – Szlaban. O siedemnastej u mnie pod gabinetem. – oznajmił chłodno i ruchem ręki otworzył drzwi do sali, tym samym informując, że lekcja się zaczęła.
     Hermiona siedziała z Pansy w ostatniej ławce, a Ginny z Luną przed nimi. Panna Granger była naprawdę zdenerwowana i nie próbowała nawet tego ukryć. Kiedy jakiś Ślizgon rzucał jej rozbawione, wredne spojrzenie ona od razu pokazywała środkowy palec, nie zważając na to, że jest na lekcji ze Snapem. Pansy co chwilę kopała ją w kostkę, ale ta tylko odpowiadała tym samym, więc w końcu panna Parkinson zrezygnowała z powodu całkiem silnego bólu.
- Przejdźmy do praktyki. – Severus rozejrzał się po klasie. – Na środek zapraszam Granger i Astoria. p pomimo, że wiedział, kto wyjdzie z tej walki cało, to i tak postanowił wystawić Gryffonkę, żeby nie siedziała jak ten kołek i wściekała się na wszystkich.
    Severus Snape bowiem również był członkiem Zakonu Feniksa i szpiegiem u Czarnego Pana. Tego szlabanu nie dał im po to, żeby coś sprzątały, a po to, żeby nauczyć je Oklumencji. Tylko Dumbledore wie o jego podwójnym zadaniu i to właśnie on go o to poprosił. Oczywiście nie od razu się zgodził, ale nie miał innego wyboru. W końcu musi się zemścić za śmierć Lilly. I to jak najszybciej.
- Pamiętajcie, używamy tylko zaklęcia ćwiczone na lekcjach dotychczas. – zastrzegł.
       Dziewczęta odwróciły się do siebie plecami i uniosły różdżki. Powinny zrobić dziesięć kroków do przodu, jednak Hermiona nie łudziła się, że Astoria dojdzie chociaż do ośmiu. W końcu Ślizgoni nie potrafią wygrać uczciwie. I nie myliła się. Po siódmym kroku usłyszała, jak szata przeciwniczki szeleści, a potem ona sama wypowiada zaklęcie.
- Expeliarmus! – Herm kucnęła, tym samym unikając rozbrojenia. Snape musiał przyznać, niechętnie, bo niechętnie, że dziewczyna ma refleks. I to nie byle jaki.
- Co Greengras. Uczciwiej nie potrafisz? – sarknęła i odbiła kolejne zaklęcie. – Chociaż i tak jestem dumna z ciebie. Przeszłaś dwa kroki więcej, niż połowa, a to już coś. – zakpiła i znów się obroniła. O tak, teraz sobie ulży.
    Snape musiał stwierdzić, że nie bez powodu Hermiona jest nazywana w gronie nauczycielskim kolejną Roveną. Jak zdążył zaobserwować, jednoczesne rzucanie i odbijanie zaklęć szło jej bardzo dobrze. Nie musiała również używać słów, wszystko wymawiała w myślach, a on to słyszał. Oczywiście słyszał jeszcze kilka innych, dość ciekawych słów i historii, jak to nie „ urządzi tej wywłoki, żeby ją na zawsze popamiętała”, ale postanowił je zignorować. Na razie liczyły się umiejętności. Jednak po chwili stało się coś, czego się nie spodziewał. Rozbroiła nauczyciela, a później znów zwróciła się w kierunku Hermiony.
- Szatańska Pożoga! – wykrzyknęła szatynka, a z jej różdżki wypłynął płomienny tygrys, nad którym doskonale panowała.
    Oczy wszystkich powiększyły się do wielkości pięciozłotówek. Nawet sam profesor nie za bardzo wiedział, co ma zrobić. Przecież jeśli rozproszy uczennicę, to jej bestia zmiecie cały Hogwart, więc ta opcja odpada. Do swojej różdżki nie podejdzie, bo Astoria skupi się na nim, a nie na tygrysie, pod którego łapami podłoga zaczynała już płonąć. No cóż, jak to potocznie mówią uczniowie, DUPA ZBITA !!
- Co Granger, już nie jesteś taka wyszczekana? – warknęła Ślizgonka, która była pewna, że właśnie teraz zmiecie te Szlamę z powierzchni ziemi.
    Miona nic nie zrobiła. Stanęła tylko w lekkim rozkroku, pochyliła się delikatnie do przodu, złapała różdżkę w obie ręce i podniosła ją na wysokość głowy, tym samym przybierając obronną postawę. Nie zamierzała poddawać się, bo jakaś pusta dziewucha o Czystej Krwi wyczarowała sobie ognistego kotka. Miała zamiar pokonać ją w uczciwy sposób, używając tylko zaklęć poznanych dotychczas. Zaśmiała się kpiąco, rozwścieczając tym samym Greengras. Tygrys pognał w jej stronę.
     Draco nie poszedł dzisiaj na lekcje. Ma od Czarnego Pana misję do spełnienia. Szedł, więc w stronę Pokoju Życzeń. Po drodze myślał na tym, jaką głupotą wczoraj się wykazał, całując tę Szlamę. Nie wiedział w ogóle, co nim wtedy kierowało. Może poczucie winy, że przez niego płakała. No, ale przecież właśnie tego chciał w stosunku do niej. Dążył do tego, żeby zniszczyć ją psychicznie i emocjonalnie. Chciał, żeby przez niego opuściła Hogwart i jak najszybciej ze sobą skończyła. No właśnie, chciał. Jednak, czy dalej chce. Przecież w tamtym roku przyznał przed samym sobą, że faktycznie mu się podoba, a nawet coś więcej. Tylko niemalże od razu zmienił zdanie i stwierdził, że to chwilowe zauroczenie, którego się pozbył. Chociaż, czy na pewno tak było? Potrząsnął mocno głową, jakby chciał wyrzucić z niej dręczące go myśli.
    Doszedł w końcu na miejsce i według wskazówek Voldemorta ułożył w głowie obraz tego, co chce zastać w środku. Coś, gdzie można schować wszystko. Na kamiennej ścianie starego zamku pojawiły się ogromne, drewniane drzwi. Otworzył je za pomocą jednego, mocnego pchnięcia i wziął za szukanie jakiejś starej szafy, którą miał naprawić, żeby móc wpuścić do Hogwartu Śmirciożerców.
- Aquamenti! – wykrzyknęła Hermiona, a z jej różdżki wytrysnęła ogromna ilość wody.
    Tygrys był dla niej bardzo wymagającym przeciwnikiem. Co chwila zmniejszał się, aby zaraz potem znów przywrócić swoje dawne rozmiary. Miona domyśliła się, że moc i siłę czerpie z magicznego patyka Ślizgonki, która obserwowała jej poczytania z politowaniem wręcz wymalowanym na pięknej twarzy arystokratki. Gryffonka jednak nie poddawała się. Bardzo mocno wierzyła w to, że jej umiejętności są dużo lepsze od tych przeciwniczki. Dzięki temu jej opór stawiany płomiennemu stworzeniu przynosił coraz większe rezultaty. Widziała, jak Greengras coraz bardziej wycieńcza walka, a co za tym idzie i zaklęcie traciło na sile. W końcu Hermionie udało się zwyciężyć przeciwniczkę, która opadła nieprzytomna na kamienną podłogę.
    Sama Herm upadła na kolana. Wbrew pozorom i jej starcie odebrało całkiem sporo sił. Była przecież niedoświadczoną czarownicą i nie umiała idealnie panować nad swoimi umiejętnościami. Chcąc, więc rzucić wzmocnione zaklęcie musiała się nieźle nagimnastykować, żeby jej się udało i nie stracić nad nim panowania. Poczuła, jak ktoś obejmuje ją z boku. Dobrze wiedziała, kto to. Zapach perfum Luny rozpoznałaby na kilometr, przecież sama jej je kupiła na urodziny. Odwzajemniła uścisk i uśmiechnęła się delikatnie.
- Dwadzieścia punktów dla Gryffidor ‘u. – dobiegł ich chłodny głos Snape ‘a. Wszyscy popatrzyli na niego zdziwieni. Czy on właśnie dał Gryffonom punkty i nie był do tego zmuszony?! – Proszę usiąść na miejsca i poczekać, aż wrócę ze Skrzydła Szpitalnego. – dodał, biorąc na ręce nieprzytomną Ślizgonkę.
       Bleise leżał na łóżku w Dormitorium. Odbijał piłeczką o ścianę. Strasznie mu się nudziło, a na lekcje w pierwszy dzień szkoły nie miał zamiaru iść. Aż taki masochistą, to on nie jest. Zastanawiał się za to, dlaczego Weasley zrobiła na nim aż takie wrażenie. Przecież niewiele się w niej zmieniło. A nawet jeśli już coś, to ni powinno wywrzeć to na nim aż takiego wrażenia. Co on myśli! Nie powinno wywrzeć na nim żadnego wrażenia.
      Jednak była jeszcze jedna, ważniejsza sprawa. Draco dostał od Czarnego Pana jakieś zadanie, o którym nie mógł nikomu powiedzieć. Bleise zastanawiał się, czy może jakoś pomóc przyjacielowi. Kiedy wrócił ze spotkania Śmierciożerców nie wyglądał najlepiej, a nawet fatalnie. Jego twarz była jeszcze bledsza niż zwykle, a kiedy tylko zostali sami w jego pokoju, praktycznie sam wypił całą butelkę Ognistej. Nie jest dobrze. Musi zacząć działać.
     Równo o godzinie siedemnastej cztery dziewczęta stawiły się pod gabinetem najbardziej znienawidzonego przez Hogwart nauczyciela. No, może pomijając dom Salazara Slytherin ‘a. Przecież ich faworyzował. Nie musiały długo czekać, aż do nich przyjdzie. Mruknął tylko, że mają iść za nim i poprowadził je do jednej z pustych o tej porze sal. Dziewczęta usiadły w ławkach, a on zaczął swój wywód.

- Pod czas szlabanu będę was uczył Oklumencji. Nasze, jakże miłe, spotkania będą odbywać się dotąd, aż w końcu to opanujecie. – powiedział z odrobiną kpiny w głosie, która można było bardzo dobrze wyczuć. przyjaciółki wiedziały już, że zapowiada się wspaniałe kilka miesięcy.