niedziela, 20 października 2013

ROK TRZECI CZ. III: Bal Bożonarodzeniowy.

Hej, jak widać publikuję rozdział. Przed chwilą go skończyłam i może być sporo błędów. Jestem śpiąca, jak diabli (sorry Bleise), więc może być mnóstwo błędów, za co was z góry przepraszam, a szczególnie Lacarnum Inflamare, której tę notkę dedykuję. 
Tak, jak chciałaś poszła z blondasem. Nie rzucaj we mnie Avadą za tą akcję, proszę.
Dobranoc, bo usypiam, jak dziewczyny,
Cave.
P.S. pamietnik-pani-malfoy.blogspot.com (prolog)
_________________


    Ginny, Luna i Hermiona stanęły na szczycie schodów. Wszystkie twarze były zwrócone właśnie w ich kierunku. Dziewczyny patrzyły na nie z zazdrością, a chłopaki z podziwem. Szatynka i blondynka chciały stamtąd, jak najszybciej uciec, bo nie chciały być w centrum zainteresowania (oczywiście Hermiona to lubiła, ale tylko wtedy, kiedy jest w spodniach), natomiast Ruda – mogłaby tak stać całą noc, tylko żeby wszyscy się tak na nią patrzyli.
    Draco, Terry, Teo i Bleise stali przed wejściem do Wielkiej Sali. Diabeł i Terrence byli wściekli na Dracona za to, że wpakował ich w pójście ze Zdrajczyniami Krwi. Co z tego, że McSztywna kazała mu iść ze Szlamą, przecież oni nie musieli aż tak narażać swojej reputacji. Jedynie Teodor, który mógł wybrać sobie partnerkę był przeszczęśliwy, że gniew Dracona ominął właśnie jego. Zaprosił Pansy, ponieważ … stała koło niego, a była najmniej wymalowana ze wszystkich Ślizgonek. I dziś, kiedy zobaczył ją w granatowej sukience z prześwitującym dołem wiedział, że wybrał dobrze. W pewnym momencie na korytarzu zapanowało wielkie poruszenie. Czwórka chłopaków obróciła swoje głowy w kierunku powodu zamieszania. Szczęki dosłownie im opadły.
- No Smoku, może nie będzie aż tak źle. – powiedział Zabini, który pierwszy ocknął się z osłupienia. Terry i Draco nie zdolni do niczego innego pokiwali twierdząco głowami. – No Rudzielcu, nieźle się wyrobiłaś przez ten dzień. – odezwał się do Ginny, która akurat obok niego przechodziła.
- Spadaj. – mruknęła Ruda. – Tylko jeden taniec, a potem możecie sobie iść. – dodała, kiedy wzrok czarnoskórego Ślizgona dalej parzył jej twarz, co skutkowało soczystym rumieńcem.
- Jesteś pewna Wiewiórko? – zaśmiał się widząc kolor skóry na twarz panny Weasley.
- Nie mów do mnie Wiewiórko. – wysyczała nie zwracając uwagi na pozostałą część wypowiedzi Ślizgona.
- Ale wiewiórki to bardzo ładne, rude stworzonka. – chłopak świetnie się bawił widząc, jak Gin coraz bardziej się denerwuje.
- A czarne szczury są za to bardzo brzydkie. – Hermiona postanowiła nie czekać, aż jej przyjaciółka zacznie rzucać na prawo i lewo swoim ulubionym zaklęciem i pociągnęła ją w głąb sali. Wszyscy Ślizgoni, oczywiście oprócz Bleise ‘a, który zaczął mocno zastanawiać się nad słowami Gryffonki, wybuchli śmiechem. Kiedy Zabini uświadomił sobie znaczenie słów dziewczyny pognał za nią.
- Nie uważasz, że na za dużo sobie pozwalasz Szlamo? – warknął, kiedy wreszcie znalazł trzy dziewczyny w tłumie.
- To tak samo, jak ty skretyniały arystokrato. – Miona nie zamierzała ustępować pierwsza. Bo niby komu?
- Dobra, koniec. Tylko pierwszy taniec, a potem wszyscy schodzimy sobie z oczu. – powiedział Teodor, który miał zamiar dobrze bawić się na tym balu.
    Do Sali zaczęli wchodzić reprezentanci szkół wraz ze swoimi partnerkami lub, jak w przypadku Fleur, partnerami. Jednak, kiedy Miona zobaczyła trzecią parę szczęka uderzyła jej o podłogę. Nigdy nie spodziewałaby się tego po siostrze. Rozumiała wiele, ale żeby z Krumem? No bez przesady. Przecież wszystkie dziewczyny się w nim kochały, a Sophie nie lubiła być „wszystkie”.
- Nie no, nie wierzę. Szlama z Krumem. – powiedział zdziwiony, jak wszyscy Teo. Po chwili jednak skakał na jednej nodze drugą trzymając w rękach i sycząc z bólu, ponieważ Luna nadepnęła na niego obcasem. – Co ty odpierdalasz gówniaro? – warknął na nią.
- Jejku, przepraszam. To nie była moja wina. Po prostu Wągrzelki się nudziły i pchnęły mnie na ciebie dla zabawy. – powiedziała blondynka teatralnie zasłaniając usta dłońmi.
- Po tańcu w Łazience Jęczącej Marty. – szepnęła do Miony Pansy, ponieważ nikt nie zwracał na nie uwagi.
- Co tą są Wągrzelki? – zapytał Terry.u
- To takie małe stworzonka, które widzę tylko ja, a ujawniają się najczęściej, jak ktoś mnie denerwuje. – wyjaśniła krótko Krukonka, by po chwili śmiać się z przyjaciółkami. Jedynie Pansy udawała oburzoną, ale w głębi ducha śmiała się jak głupia.
- Dobra nie ważne. Czas na pierwszy i ostatni taniec. – mruknął Draco, po czym chwycił dłoń Hermiony, aby porwać ją do tańca.
       Scenę, jaka teraz się odgrywa można porównać do czysto Hooliwoodzkiego filmu. Instrumenty grają przepiękną melodię. Każdy, kto aktualnie znajdował się na Sali tańczył do jej wolnego rytmu. Suknie dziewcząt falują na każdym kroku. Z zaczarowanego przez dyrektora sufitu zlatywały delikatne, białe, puszyste płatki śniegu, którego na polu było pełno. Gdzieś pośród tego wszystkiego ich dwójka. Zupełnie obojętna na to wszystko. Wykonywali doskonale wyćwiczone ruchy tańca. Nawet nie zdawali sobie sprawy, że po raz pierwszy są tak blisko siebie. Po prostu chcieli to odtańczyć i, żeby każde z nich udało się w swoją stronę.
        Nie wiedzieli jednak, że od tego tańca wszystko po woli zacznie się zmieniać. W momencie, gdy ich dłonie się złączyły coś między nimi pękło. Nie poczuli tego, bo byli za bardzo zaślepieni swoją wzajemną nienawiścią. Jednak istnieje bardzo prawdziwe powiedzenie, a mianowicie „Istnieje cienka linia między miłością, a nienawiścią.” Oni tę linię przekroczyli.
        Muzyka skończyła się. Draco i Hermiona popatrzyli na siebie, ale nie tak jak do tej pory. Z jadem w spojrzeniu, ale normalnie, jak człowiek na człowieka. Pierwsza wzrok spuściła Hermiona i odeszła pozostawiając chłopaka z głową pełną zagmatwanych myśli. Podeszła do Ginny i Luny, które przeżywały to samo, co ona.
- To było dziwne. – mruknęła Gin nalewając sobie pączu do szklanki. Dziewczęta dobrze wiedziały, o co chodzi, więc nic nie mówiąc przytaknęły głowami.
- Pansy powiedziała, żebyśmy po tańcu poszły do Łazienki Jęczącej Marty, więc nie wiem jak wy, ale ja się zmywam. Przyjdę później, jak Blade Wampiry się rozłożą. – mruknęła kasztanowłosa.
- My jeszcze nie idziemy. Później, po imprezie się spotkamy. – powiedziała Gin i ruszyła w stronę Harry ‘ego, natomiast Luna postanowiła zatańczyć z Dean ‘em. Miona pokręciła z dezaprobatą, ale i lekkim uśmiechem, głową po czym udała się w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
     Dojście do celu zajęło jej mniej niż pięć minut. Po drodze cały czas patrzyła, czy nikt jej nie śledzi. Weszła do łazienki przekonana, że całą drogę przebyła sama. Nie miała racji. W środku czekała już na nią Pansy.
- Dlaczego młoda Granger wychodzi do słownie chwilę po Pansy? – zapytał zdziwiony Bleise, który cały czas obserwował drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła wspomniana przez niego szatynka.
- Nie wiem, ale jestem ciekawy i na pewno się dowiem. – powiedział Draco pokazując różdżkę schowaną pod szatą wyjściową. – Chodźcie, bo ją zgubimy. – dodał i ruszył w kierunku drzwi. Rzucił jeszcze tylko na siebie i trójkę przyjaciół Zaklęcie Kameleona i już po chwili wędrowali za niczego nie spodziewającą się Gryffonką. Kiedy weszła do Łazienki Jęczącej Marty zdziwili się, ale postanowili uczynić to samo, co ona.
- Nie ma z tobą dziewczyn? – zapytała zdziwiona Pansy. Liczyła, że spotkają we cztery. Przecież nie rozmawiały jeszcze od podróży do Hogwartu.
- Jak na razie podrywają chłopaków. Później przyjdą. – zaśmiała się Hermiona. Po chwili panna Parkinson jej zawtórowała.
- Brakowało mi rozmowy z wami. Strasznie nudno jest rozmawiać tylko o kosmetykach i o balu. Nie wiem, jak Ślizgonki tak mogą. – powiedziała czarnowłosa i usiadła na zamkniętej muszli klozetowej. Herm oparła się o ścianę i zsunęła po niej wybierając posadzkę, jako miejsce do siedzenia. Podciągnęła kolana pod brodę oplatając je na wysokości łydek ramionami.
- Ginny też cały czas tylko o tym mówi. – zaśmiała się po chwili ciszy Gryffonka.
- Ale to co innego. Gin przynajmniej wie, kiedy przestać, a te nie za bardzo. – mruknęła Pan. – Luna nieźle wymyśliła tę akcję z tymi całym Wągrzelkami. – powiedziała nie znajdując innego tematu do rozmowy.
- Noo, widziałaś jego minę? Jakby mógł, to by się na nią rzucił.
- To nie było śmieszne! – usłyszały krzyk Teodora. (I co by się stało, jakbym w tym momencie skończyła dodając taki króciutki rozdział? xd)
- Kretynie właśnie nas wydałeś! – zawtórował mu Bleise. Dziewczęta popatrzyły na siebie przerażone. Właśnie się wydało to, co tak bardzo chciały ukryć przed światem.
- Banda idiotów. – syknął Draco po czym zdjął zaklęcie z siebie i przyjaciół. Hermiona zaczęła wędrować ręką do różdżki, którą miała przymocowaną pod sukienką do uda. Nie o wszystkim Ginny musi wiedzieć. – No, no Pansy. Tego bym się po swojej oddanej wielbicielce nie spodziewał. – tym razem blondyn skierował swoje słowa do czarnowłosej, która wyszła z kabiny.
- Dużo rzeczy jeszcze o niej nie wiesz Malfoy. – powiedziała Hermiona, której pewność siebie wzrosła w Momocie dotknięcia różdżki.
- Nikt cię nie pytał o zdanie Szlamo. – warknął Terry.
- Ciebie też nie. – powiedziała Pansy tym samym stając w obronie przyjaciółki i wydając na siebie wyrok.
- Oj Parkinson, Parkinson. Ty nie wiesz, że do nas nie mówi się w ten sposób, bo możesz mieć kłopoty? – Diabeł świetnie czuł się w tej sytuacji. – Zresztą, ty tylko pogarszasz swoją sytuację, bo już masz kłopoty. – dodał po chwili zastanowienia.
- Nie myśl tyle Zabini, bo ci się mózg przegrzeje. – sarknęła Hermiona z wrednym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
- Zamknij się Szlamo. – warknął Terry.
- Bo co mi zrobisz arystokrato? – zapytała zgrabnie podnosząc się z posadzki i mierząc w Ślizgonów różdżką.
- No no, Granger. Nie ładnie podnosić na kogoś lepszego od siebie rękę, a co dopiero wyrażać chęć użycia na kimś takim czarów? – spytał kpiąco Smok wykonując ten sam ruch, co Gryffonka.
- Zapamiętam, na wypadek jakby ktoś taki się znalazł. – jak widać Herm nie przeszkadzały mordercze spojrzenia młodych arystokratów, żeby doskonale bawić się w tak niezręcznej sytuacji.
- Grabisz sobie gówniaro. – wysyczał przez zaciśnięte zęby Teodor.
- Wzbogacacie swój zasób słownictwa. Szlama, gówniara, Granger … Co dalej? – kpiła nie zważając na konsekwencje.
- Drętwota! – krzyknął Malfoy, jednak Hermiona odbiła zaklęcie.
- Poćwicz nad celnością. Szukający od siedmiu boleści. – ostatnie zdanie powiedziała na tyle głośno, żeby usłyszał je młody Malfoy. Jego reakcja była niemalże natychmiastowa. Wystarczy, że zrozumiał sens słów, a jego twarz poczerwieniała, dłoń ścisnęła się na różdżce, a ust wydarło się niezrozumiałe warknięcie. Po chwili w łazience migało od kolorowych świateł. Draco rzucał nimi, a Hermiona broniła się. Niestety. Blondyn uczył się rok dłużej. Wypowiedziawszy jedno niewerbalne zaklęcie pozbawił Mionę różdżki. Dziewczyna popatrzyła na niego mocno zdziwiona. Draco zaczął podchodzić coraz bliżej Hermiony, a ta z kolei cofała się. W końcu jej plecy dotknęły zimnej ściany. Magiczny patyczek wbił się w krtań Herm. Smok patrzył z nieudawaną satysfakcją w jej przerażone, brązowe oczy.
- Co Granger, razem z różdżką straciłaś odwagę dzielna Gryffoneczko? – zapytał kpiącym głosem. Herm wzięła się w garść i popatrzyła w oczy chłopaka z taką nienawiścią, na jaką tylko w tym momencie było ją stać. Pansy natomiast zlokalizowała aktualne położenie magicznego patyczka Hermiony. Zaczęła się do niego po woli zbliżać tak, żeby mieszkańcy jej domu tego nie zauważyli.
- Chyba śnisz dupku. – warknęła z małym utrudnieniem w postaci wbijającego jej się w krtań patyka.
- Wyszczekana, nawet w sytuacji, kiedy przegrała. – zarechotał, a przyjaciele mu zawtórowali. Panna Parkinson skorzystała z okazji i w momencie doskoczyła do różdżki.
- Nie jestem jeszcze znowu taka przegrana. – powiedziała zauważając, co zrobiła jej przyjaciółka.
- Odwróć się Drakusiu. – zaszczebiotała czarnowłosa. Smok miał się już odwrócić, ale usłyszał wesoły głos Zabiniego.
- A Diabełek ci nie wystarczy? – Pan poczuła, jak silne ramiona oplatają ją od tyłu i już po chwili była unieruchomiona, a w następnej ktoś wyrywa jej różdżkę z drobnej dłoni.
- Dziewczyny, czego was jeszcze nie ma? – usłyszały delikatny głos Luny. Chciały coś powiedzieć, ale Smok i Diabeł byli szybsi.
- Quietus. – powiedzieli na tyle cicho, że Gin i Krukonka ich nie usłyszały. Pan i Miona chciały krzyczeć, ale nie mogły.
- Mówi się do w … - zaczęła, ale nie skończyła Gin, kiedy zobaczyła, co dzieje się w łazience. Otóż Malfoy przypierał Hermionę do ściany, a Zabini trzymał Pansy w stalowym uścisku i mierzył prosto  jej policzek różdżką.
- No to zaczyna się robić ciekawie. – zaszczebiotał Bleise.
- Czego chcecie debile? – warknęła Ruda.
- Na twoim miejscu Wiewióra, to bym się tak nie denerwował. Pamiętaj, że ja i Smok mamy przewagę.
- Nie byłabym tego taka pewna. – mruknęła do siebie Gin po czym ściągnęła szpilkę i rzuciła nią prosto w nic nie spodziewającego się Zabiniego.
       Dostał prosto w środek czoła. Skutkiem tego było wypuszczenie przez chłopaka czarnowłosej, na czym ona skorzystała i wyrwała z jego dłoni różdżkę Hermiony. Panna Weasley zdjęła drugiego pantofla i wycelowała nim w Nott ‘a, który zamierzał zrobić coś Pansy. Na jego nieszczęście Ginevra miała doskonały cel wyborowej Ścigającej i Ślizgon po chwili zwijał się na posadzce trzymając za bolącą głowę. Draco zainteresowany poruszeniem odwrócił się tyłem do Hermiony, co było wielkim błędem, ponieważ Gryffonka wykorzystując moment jego nieuwagi stanęła obcasem na stopę Smoka. Ten zawył, jak ranione zwierze (jak Smok) i przewrócił się na posadzkę odstawiając dziwny taniec na leżąco. Jedynie Terry niczym nie oberwał. Postanowił zachować taki stan rzeczy i głośno piszcząc wybiegł z Łazienki Jęczącej Marty.
- Bombarda! – Pansy postanowiła się nie oszczędzać i rzucała zaklęciem w oszołomionych jeszcze chłopaków. Ci jednak, kiedy coś zaczęło na nich wybuchać, oprzytomnieli momentalnie, po czym jeden po drugim wybiegali z łazienki.
- O wszystkim dowie się mój ojciec !!! – na sam koniec usłyszały jeszcze głos młodego Malfoy ‘a. W tym momencie nie wiedziały, czy mają się śmiać, albo lepiej płakać. Postawiły jednak na to pierwsze i już po chwili pomieszczenie wypełniały cztery, donośne, dziewczęce śmiechy.
- Mogłaś ich w coś przetransmitować Pan. – wyjąkała przez śmiech Hermiona.
- Na przykład cztery Fretki. – dodała Ginny, co było błędem, ponieważ dziewczęta ponownie wybuchły niepohamowanym śmiechem z ta jednak różnicą, że tym razem nie dały rady utrzymać się o własnych siłach i tarzały się po posadzce.
- Chodźcie wracamy. – powiedziała Hermiona, która jako pierwsza się opanowała.
- Już, tylko moje skarby ubiorę. – jęknęła Gin po czym nałożyła na bose stopy szpilki, które jeszcze przed chwilą służyły, jako „broń”.
- Myślicie, że powiedzieli już wszystkim Ślizgonom o tym, co widzieli? – zapytała Pasy, kiedy wracały na Wielką Salę. Z jej kierunku dało się już słyszeć pierwsze dźwięki muzyki.
- Na pewno. – odpowiedziały równocześnie trzy pozostałe przyjaciółki.
- Czyli moje życie w Slytherinie właśnie dobiegło końca. – mruknęła załamana Pansy.
- Wiesz, że zawsze możesz na nas liczyć. – Gin dla otuchy przytuliła przyjaciółkę, a ta natychmiast odwzajemniła uścisk.
- Jest jeszcze jeden problem. Pewnie któryś z moich „wspaniałych” znajomych napisze do matki i ojca. Nie będę miała wtedy po co wracać do domu, bo po prostu dostanę Avadą.
- To pojedziesz do mnie. Moi rodzice bardzo chętnie przyjmują „Zdrajców Krwi” – zaśmiała się Gin przy ostatnich dwóch słowach robiąc charakterystyczny ruch palcami.
- Dziękuję, że jesteście ze mną dziewczyny. – powiedziała po chwili ciszy czarnowłosa.
    Kiedy weszły do Wielkiej Sali każde spojrzenie spoczęło właśnie na nich. Gryffoni, Krukoni i Puchoni patrzyli na Pansy z podziwem i … sympatią, natomiast Ślizgoni tak, jakby była najgorszym śmieciem magicznego świata. Czyli powiedzieli. Pomyślały w tym samym momencie. Nie zwracając na nic uwagi postanowiły bawić się świetnie na tym balu i nie psuć go jeszcze bardziej. Tak właśnie było. Każdy chciał zatańczyć chociaż jeden taniec z każdą z nich, co skutkowało tym, że przez resztę wieczoru nie uiadły nawet na moment.
     Rano widać było wyraźne tego oznaki. Hermiona i Ginny, które cudem zwlekły się z łóżek. Pierwsza wstała Ruda. Zeszła po woli z łóżka i weszła do łazienki. Odkręciła kurki w wpełzła pod prysznic. Liczyła na to, że woda ją obudzi. Niestety grubo się przeliczyła. Włożyła na siebie dżinsy, luźny top oraz bluzę i zaklęciem ułożyła włosy. Nie miała siły na nic innego. Nawet na makijaż. W pewnym momencie usłyszała głośny huk od strony dormitorium. Popełzła w tamtym kierunku bez jakiego kolwiek entuzjazmu. Zobaczyła, że na środku pokoju śpi jej brązowowłosa przyjaciółka. Podeszła do niej i lekko kopnęła w ramię, bo na nic innego po prostu nie miała siły.
- Wstawaj zombiaku. Trzeba iść na śniadanie. – mruknęła i usiadła z powrotem na swoim łóżku.
- Nigdzie nie idę. Ta podłoga jest tak strasznie wygodna. – powiedziała przez sen Miona.
- Wiecie, że wyglądacie przekomicznie? – zapytała rozbawiona Lav.
- Nie odzywaj się Lavender. – mruknęła Herm. Dziewczyna postanowiła zrobić to samo, co przed chwilą Gin i wejść pod jakikolwiek strumień wody. Usiłowała wstać, ale jej starania spełzły na niczym i po prosty doczołgała się do szafy. Wyjęła z niej czarne dresy z nadrukiem, bokserkę i szarą bluzę. Nie miała zamiaru się stroić.
    Nie podnosząc się z podłogi, na czworaka weszła do łazienki i z całej siły trzasnęła drzwiami, oc było bardzo złym posunięciem. Nawet wycieńczona miała całkiem sporo pary w rękach, co skutkowało dość mocnym trzaskiem, który z kolei wywołał pulsowanie w skroniach szatynki.
- Zachowuj się ciszej. – dotarł do niej stłumiony przez zmęczenie, krzyk Ginevry. Tym razem, wyjątkowo postanowiła posłuchać kogoś innego, niż jej podświadomość. Weszła pod prysznic, ale tak jak w przypadku Rudej nic to nie dało.
     Dojście na śniadanie zajęło jej wieczność, ale jakimś cudem w końcu na nie dotarły i niemalże od razu położyły się na stołach. To znaczy Herm,  jako poduszkę wybrała sobie jajecznicę, która w artystyczny sposób pobrudziła jej pół twarzy i włosów. Ginny nie panując nad tym, co robi trzymała pucharek z sokiem dyniowym w dłoni. Niby nic specjalnego, ale naczynie było przechylone i zawartość po woli wylewała się z niego plamiąc spodnie Gin. Luna nawet nie dotarła do Wielkiej Sali, ponieważ jak na normalnego człowieka przystało, spała spokojnie w swoim przytulnym Dormitorium. Hermiona przeklinała się w sennych myślach, że posłuchała przyjaciółki i zeszła na to kretyńskie śniadanie. Przecież i tak lekcje dziś są odwołane.
     Tego co się później stało nikt by się nie spodziewał. Do Wielkiej Sali wpadła zapłakana Pansy. Hermiona od razu się obudziła i nie zważając na to, że jest cała brudna podeszła do przyjaciółki.
- Co się stało? – zapytała zatroskana.

- To moi rodzice, oni …

środa, 16 października 2013

ROK TRZECI CZ. II

No cześć ludziska xd
Skończyłam dzisiaj wcześniej, a że miałam rozdział napisany to go publikuję. Szukajcie przy opisach sukienek linków, bo można ich na pierwszy rzut oka nie zauważyć ;)
Spadam, bo zostało mi tylko półgodziny do przyjścia mamy ...
Cave.
P.S. Do środy za tydzień (ewentualnie, jak mi się uda wyprosi, to dostanę na weekend komputer)
_____________________________________


- Cześć Hermiona. Nie chciała byś pójść ze mną na spacer? – zapytał Cormac McLaggen.
- Wiesz Cormac. Strasznie się dzisiaj nabiegałam i nie za bardzo mam siłę na cokolwiek innego, niż moje łóżko. – jęknęła. Naprawdę lubiła tego chłopaka i była mu wdzięczna, że pocieszał Sophie, kiedy ona umierała w Skrzydle Szpitalnym, ale chyba widać, że nie wygląda najlepiej.
- Spokojnie, to nie musi być dzisiaj. Może być na przykład jutro po lekcjach. – wcale nie zraziła go odpowiedź dziewczyny. Hermiona wymusiła delikatny uśmiech i stanęła przed portretem Grubej Damy.
- Kolorowe kameleony. – wypowiedziała hasło tym samym zwracając na siebie uwagę obrazu.
- Dziecko, ja wiem że dopiero zaczął się rok szkolny i możesz być zmęczona, ale żeby aż tak źle wyglądać? – zaczynał się kolejny bezsensowny monolog.
- Kolorowe Kameleony. – powtórzyła cierpliwie, jednak chłopak stojący koło Gryffonki widział, że jest bliska wybuchu. Postanowił się jednak nie odzywać.
- Mogłabyś chociaż trochę o siebie zadbać, żeby wyglądać, jak człowiek a nie strach na wróble. – kontynuowała Gruba Dama.
- Kolorowe Kameleony. – Miona zacisnęła dłonie w pięści. Po woli jej opanowanie zaczął trafiać szlak.
- Na przykład twoja przyjaciółka. Ginny Weasley. Ona zawsze chodzi umalowana i nigdy nie narzeka na spódniczki. Przecież dziewczynce nie wypada chodzić cały czas w spodniach. – no tego to już było za wiele. Hermiona otworzyła szeroko oczy i popatrzyła na obraz tak, że Cormac dla własnego bezpieczeństwa cofnął się do tyłu. Nikt nie miał prawa porównywać jej do nikogo, nawet do przyjaciółek. A tekst „dziewczynce nie wypada” już w ogóle przekroczył wszelkie granice.
- Słuchaj ty kredką narysowany bohomazie! Będę chodzić ubrana tak, jak mi się podoba i nikt mi nie będzie mówił co mi wypada, a co nie! A już z pewnością jakiś nadęty, brzydki obraz! A teraz do jasnej cholery, czy nie mogłabyś mnie wpuścić do mojego Pokoju Wspólnego, którego wejścia niestety ty strzeżesz?! Kolorowe kameleony! – kilkoro pierwszorocznych przechodzących obok zamieszania odskoczyło na samy początku tej wypowiedzi. Gruba Dama … rozpłakała się, jak małe dziecko.
- Co się tutaj dzieje? – zapytała McGonagall, która nie wiadomo skąd i jak znalazła się w miejscu, w którym nie powinno jej być. – Dlaczego płaczesz? – zwróciła się do obrazu.
- Do dziewuszysko nazwało mnie … bohomazem! – zawył portret.
- Panno Granger, proszę do mojego gabinetu. – oznajmiła McGonagall. Hermiona pomszcząc na wszystko, co żyje, ruszyła za profesorką.
    Kiedy dotarły na miejsce i weszły do pomieszczenia, w którym Gryffonka miała już nie przyjemność przebywać, opiekunka jej domu gestem ręki wskazała, aby usiadła na krześle. Wykonała posłusznie polecenie wiedząc, że jej sprawa nie przedstawia się najlepiej. Minerva krążyła po pokoju najwyraźniej zbierając do kupy swoje myśli, aż w końcu się odezwała.
- Jak pani nie wstyd? – zapytała z wyrzutem. – Co ma pani na swoje usprawiedliwienie? – dodała po chwili nieprzyjemnej ciszy.
- Otóż pani profesor nie. – zaczęła. – Gruba Dama za każdym razem, kiedy chcę wejść od razu do Pokoju Wspólnego musi mieć jakieś swoje fochy. To nie fair wobec uczniów, ponieważ nie każdy chce jej słuchać. – w momencie, kiedy Hermiona zakończyła swój wykład mina profesorki zaczęła się zmieniać. Ze zdziwionej niemalże natychmiast stała się wściekła. Gryffonka dobrze wiedziała, że ma …
- Szlaban! – ryknęła.
    Do Pokoju Wspólnego, jak burza wpadła pewna rozwścieczona trzynastolatka. Wszystkie spojrzenia skupiły się właśnie na niej. Ona jednak nie zwracała na to uwagi. Po prostu przemaszerowała do swojego Dormitorium i trzasnęła jego drzwiami. W środku nie było żadnej jej współlokatorki. Miały szczęście.
- Aaaaa !!! – wydarła się na całe gardło Hermiona. Do prawdy. Nie rozumiała, za co dostała ten cholerny szlaban! Przecież po prostu powiedziała prawdę. Wzięła piżamę i wpadła, jak burza do łazienki. Odkręciła zimną wodę, rozebrała się i bez wahania weszła pod prysznic. – Aaaaa !!! – znów dało się od niej usłyszeć. Tym razem było to jednak spowodowane zbyt zimną temperaturą.
      Następnego dnia wstała z samego rana. Przebrała się w to, co zawsze i udała się na śniadanie. Usiadła naburmuszona przy stole Gryffonów i zaczęła grzebać widelcem w talerzu. Była wściekła na wszystko i wszystkich dookoła. Nie mogła uwierzyć w to, jaką karę za tak błahą sprawę wyznaczyła jej profesorka. Owszem, może powinna użyć w stosunku do obrazu trochę łagodniejszych epitetów, ale on ją po prostu wkurzył.
- Co kazała ci zrobić? – zapytała Ginny, która od jakichś pięciu minut siedziała koło przyjaciółki i przyglądała jej się uważnie. – Twoja mina nie wskazuje na nic dobrego. – dodała, gdy Hermiona cały czas się do niej nie odzywała.
- Och Gin. Ona kazała mi zrobić coś okropnego! – dała w końcu za wygraną i popatrzyła załamana na rudzielca, który siedział po jej prawej stronie. – Nie chcę o tym mówić. – dodała i wróciła do poprzedniego zajęcia.
      Spokój w Wielkiej Sali nie trwał długo, ponieważ wpadł do niej rozwścieczony Malfoy. Jego oczy ciskały we wszystkich piorunami, a dłonie miał mocno zaciśnięte w pięści tak, że aż pobielały mu kostki. Szata z każdym ruchem głośno powiewała. Usiadł na swoim miejscu pomiędzy adorującymi go Ślizgonkami i zamknął oczy. Jego twarz, zazwyczaj spokojna, opanowana, bez cienia uczuć, teraz po prostu emanowała chęcią mordu na jakimś osobniku.
- A temu co się stało? – zapytała od niechcenia Sophie. – Wygląda, jakby ktoś mu oznajmił, że przenoszą go do Gryffindoru. – dodała, kiedy nikt nie odpowiedział. Miona nie zwracając na nikogo uwagi po prostu podniosła się i z dumnie uniesioną głową wymaszerowała z Wielkiej Sali.
     Lekcje mijały jej bardzo szybko. Dwie pierwsze przespała, a pozostałe po prostu myślała, jak wyplątać się z tego szlabanu. Nie miała najmniejszej ochoty oglądać tego parszywego gada aż tyle czasu. Właśnie szła na obiad, kiedy poczuła uścisk na ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła roześmianą Lunę. Odwzajemniła uśmiech przyjaciółki i razem, pogrążone w ciekawej rozmowie doszły do Wielkiej Sali nie zwracając uwagi na to, że ktoś ich obserwuje.
    Stał na korytarzu oparty o ścianę i patrzył na nią. Z resztą, każdą dzisiejszą przerwę spędził właśnie na tym. Widział, że nie jest zadowolona z ich wspólnego szlabanu. On też nie był, ale nie aż w tak dużym stopniu, w jakim to okazywał. Mógł przecież bez ciekawskich spojrzeń pobyć z nią chwilę sam, co umożliwi mu bliższe przyjrzenie się tej dziewczynie. Do prawdy nie wiedział, jak mogła go przez zaledwie dwa lata aż tak zaintrygować … Przestań tak myśleć, przecież to Szlama! S-Z-L-A-M-A! Szlama! W pomieszczeniu aż czuć jej odór! Szlama, do jasnej cholery! Powtarzał, jak mantrę.
     Siedziała w Pokoju Wspólnym Gryffindor ‘u i kończyła odrabiać pracę domową. Popatrzyła na zegarek. Osiemnasta trzydzieści. Jeszcze piętnaście minut do pieprzonego szlabanu. Od rana nic nie wymyśliła i na pewno nic już nie wymyśli, jeżeli chodzi o wymiganie się z tego wszystkiego. Jedynym na co wpadła, było pożyczenie od Gin różdżki, ponieważ była pewna, że Grant będzie musiała zabrać jej magiczny patyczek. Przeglądała wypracowanie na Transmutację, kiedy poczuła delikatny uścisk na ramieniu. Popatrzyła w górę i westchnęła żałośnie. Stała nad nią Lilly i ze współczującą miną oznajmiła, że musza już iść.
    Szła przez korytarz, jak na ścięcie. Dojście do Lochów zajęło uczennicom Gryffindor ‘u pięć minut. Nie spieszyły się, ponieważ żadna nie chciała spotkania ze Ślizgonami. Tak, Dracona, który również dostał szlaban, tylko za wyżywanie się na pierwszorocznych, miał pilnować Prefekt Slytherin ‘u – David Crabow. Na miejscu nie zastały jeszcze chłopaków. Cieszyło je to bardzo. Ich radość jednak nie trwała zbyt długo, ponieważ już po chwili Ślizgoni z wrednymi uśmieszkami, które zawsze im towarzyszyły stanęli koło nich.
- Słuchaj Draco. – zaczął David. – To właśnie jest niższa klasa społeczna. Dwie brudne, śmierdzące Szlamy. Takie to nawet patykiem przez ścierkę, jak dotkniesz, to nie masz pewności, czy aby na pewno niczego nie złapałeś. – zakończył, by po chwili wybuchnąć niepohamowanym śmiechem wraz ze swoim „uczniem”.
- Popatrz Hermiono. To jest właśnie przykład, że człowiek jednak pochodzi od małpy. – warknęła Lilly. Jak ona nienawidziła Ślizgonów.
- Uważaj, co mówisz. – David podszedł do Prefekt Gryffindor ‘u i popatrzył na nią z góry. Dziewczyna, chociaż była od niego sporo mniejsza nie wyglądała na przestraszoną, wręcz przeciwnie. Była gotowa do ataku.
- Może powiedzcie po prostu nam, co mamy robić, bo ja nie mam zamiaru dalej patrzeć na tego gada. – mruknęła Gryffonka, która widziała, że Malfoy już wymyślał jakiś tekst, którym niby miałby jej dopiec. Jego niedoczekanie! Z nią na pewno nie będzie miał łatwo.
- Macie posprzątać Lochy. – warknął Crabow, jednak nie odwrócił wzroku w kierunku pierwszorocznych, tylko dalej miażdżył nim Grant. – Oddawać różdżki. Tam macie mopy.  – dodał niezbyt miło, kiedy odchodzili z nadzieją, że im się udało.
    Mijało pierwsze pół godziny szlabanu, a oni mieli już siebie na wzajem serdecznie dość. Cały czas dogryzali sobie, co później przerodziło się w wyzwiska, a teraz właśnie trwa bitwa, w której używa się dość mocnych, nieparlamentarnych słów. Tak, właśnie takich, jak pomyśleliście. W pewnym momencie Hermiona nie wytrzymała i wyjęła różdżkę Ginny, po czym wycelowała ją prosto w pierś Dracona. Chłopak popatrzył na nią przerażony. Jednak wyraz jego twarzy szybko zmienił się na kpiący.
- No, no Granger. Nie wiedziałem, że taka uczciwa, dzielna Gryffonka, jak t może posuwać się do oszustwa. – powiedział z kpiarskim uśmieszkiem na twarzy. – Nie ładnie, do prawdy nie ładnie.
- Zamknij się ty wredny, podły, obślizgły gadzie ! – warknęła, a z jej różdżki wystrzelił pierwszy kolorowy płomień. Malfoy ‘owi w ostatnim momencie udało się uniknąć zderzenia z nim.
- O nie Szlamo. Ty na pewno nie będziesz na mnie rzucać zaklęć. – warknął po czym wyciągnął zza paska spodni różdżkę.
    W tym momencie zaczęła się prawdziwa walka na czary. Co raz to nowe błyski rozświetlały Lochy. Na przemian bronili się i atakowali wzajemnie. Pewnie długo by to trwał, ale przyciągnięci jakimiś hałasami Prefekci pobiegli w jego kierunku. To, co zobaczyli na miejscu niemalże ścięło ich z nóg.
- Spokój! – wrzasnął na całe gardło starszy Ślizgon. Nic, żadnej reakcji.
- Ty kretynie, myślisz, że od tak sobie cię posłuchają? Bęcwał. – David już chciał coś powiedzieć, ale usłyszał głośny pisk. Złapał się za uszy i skulił. Hermiona i Draco zaprzestali walki i od razu pobledli patrząc na parę Prefektów. – Do dyrektora!
     Starszy, siwy mężczyzna siedział w swoim gabinecie i oglądał w kuli bezpieczeństwa* walkę dwójki aktualnie najlepszych uczniów w Hogwarcie. Martwiło go, że walczą ze sobą na każdym kroku, a teraz nawet posuwają się do użycia czarów. Naprzeciwko niego siedzieli opiekunowie domów, do których należeli uczniowie.
- Nie mam pojęcia, co możemy jeszcze zrobić, żeby ta dwójka nie naskakiwała na siebie, kiedy tylko będzie na to okazja. – powiedziała smutno nauczycielka.
- To niewykonalne. Draco ma tak wpojone zasady o uczniach brudnej krwi, że nic nie można z tym zrobić. On jej nie będzie tolerował. – powaga i opanowanie. To jedyne, co wyrażała twarz nauczyciela.
- Może spróbujemy tej ostatniej deski ratunku, żeby przynajmniej nauczyć ich ze sobą współpracować. – zaproponował dyrektor. – nauczyciele pokiwali twierdząco głowami. Musieli się w końcu na coś zdecydować, ponieważ Hermiona i Draco są już w drodze do nich.
    Miona siedziała na śniadaniu i wyglądała, jak tykająca bomba zegarowa. Miała ochotę po prostu coś rozwalić. Powstrzymywała się jednak w oczekiwaniu na Obronę Przed Czarną Magią. Mają wtedy ćwiczyć zaklęcia obronne, ale ona jest tak niedoświadczoną czarownicą, że na pewno nikt nie będzie się czepiał, jeżeli pomyli sobie jedno z atakiem. Po jej lewej stronie siedziała Ginny i obserwowała zaniepokojona przyjaciółkę. Dobrze wiedziała, czym jest spowodowany aktualny nastrój Herm.
- Spokojnie może nie będzie aż tak źle. – Ruda odważyła się w końcu odezwać, ale to był błąd. Hermiona popatrzyła na nią oczami wielkości pięciozłotówek, jej włosy naelektryzowały się przez co wyglądała, jakby właśnie strzelił w nią piorun.
- Nie będzie aż tak źle?! Gin to będzie tragedia! T-R-A-G-E-D-I-A!!! – krzyknęła tak, że w całej Wielkiej Sali dało się ją słyszeć. Wszyscy patrzyli na nią, jak na przybysza z innej planety.
- To tylko Malfoy Miona. – Sophie pomyślała, że najwyższa pora przystąpić do uspokajania młodszej siostry, jeżeli Hogwart nie chce przeżywać drugiej bitwy o siebie teraz.
- Nie Soph. To nie tylko Malfoy! To aż Malfoy! – ton głosu brązowowłosej spadł tylko na chwilę. Po chwili usłyszała odpowiedź z drugiego końca sali.
- Masz rację Szlamo, to będzie tragedia! – no nie. Nie dość, że będzie musiała go znosić przez tyle czasu, to jeszcze ma prawo odzywać się do niej bez jej zgody.
- A ciebie nikt nie pytał o zdanie tleniony szczurze!
- Brudna, śmierdząca Szlama!
- Skończony buc!
- Szlama!
- Nieokrzesany gbur!
- Szlama!
- Czy ty nie znasz innego przezwiska, czy po prostu nie umiesz nic sam wymyślić?!
- Dosyć! – ich kłótnia trwałaby prawdopodobniej dłużej gdyby nie to, że profesor Snape postanowił wziąć w niej udział. Mam już całkiem przerąbane. Pomyśleli w tym samym momencie.
      Cały tydzień zleciał uczniom na sprawdzianach, wypracowaniach i pracach domowych. Pomimo tego, że był to dopiero pierwszy tydzień nauki, wszyscy czuli się przemęczeni powtórkami z poprzednich lat. No, może oprócz pierwszorocznych, którzy nie mieli czego powtarzać. Ale mniejsza z nauką. Dziś było coś ważniejszego, a mianowicie Czara Ognia miała wybrać trzech reprezentantów szkół. Wszyscy siedzieli, jak na szpilkach w Wielkiej Sali i czekali, aż dyrektor rozpocznie losowanie. Nawet Hermiona i Draco zapomnieli na chwilę o karze za rzucanie na siebie czarów bez opieki nauczyciela.
     Wreszcie nadszedł ten czas. Profesor Dumbledore wstał ze swojego krzesła i udał się w stronę Czary. Wszystkim dech zaparło w piersiach. Albus machnął ręką i pierwsza karteczka wyleciała z ognia.
- Reprezentant Durmstrang ‘u, Wiktor Krum! – w Sali rozległy się gromkie brawa. Wszyscy spodziewali się jednak takiego wyboru. Po raz kolejny karteczka wylądowała w rękach staruszka.
- Reprezentantka Beauxbatons, panna Fleur Delacour!
- I nareszcie reprezentant Hogwartu – Cedric Diggory! – krzyknął, gdy ostatnia karteczka wpadła w jego ręce.
     Jednak to nie był koniec. Czara wylosowała jeszcze jednego reprezentanta Hogwartu – Harry ‘ego Potter ‘a.
- Ale jak to możliwe, przecież miało być tylko trzech. – powiedziała przerażona Luna, kiedy następnego dnia po lekcjach siedziała wraz z Ginny i Hermioną na dziedzińcu. Żaden uczeń nie potrafił zrozumieć, dlaczego dopuszczono Harry ‘ego do Turnieju.
- Nie wiem Luna, to jest naprawdę dziwne. – mruknęła pod nosem Miona i w tym momencie zobaczyła, jak Harry kłóci się z Malfoy ‘em. – A temu o co znowu chodzi? – warknęła i zaczęła iść w ich stronę. Jednak wyprzedził ją Moody. Przemienił Draco we fretkę. Hermiona myślała, że nie wytrzyma tak się śmiała.
    W końcu przyszedł czas na pierwszą rywalizację. Wszyscy, oczywiście oprócz zawodników, siedzieli na trybunach i czekali na to, co ma się wydarzyć. Pierwsza wyszła Fleur, a na arenie, na którą był przerobiony stadion quiditcha, czekał już na nią smok, Walijski Zielony Pospolity. Poradziła sobie z małymi problemami. Drugi był Krum i Chiński Ogniomiot. Prawie bez problemu. Trzeci Cedric ze smokiem Szwedzkim Kródkopyskim. Dał radę. Teraz nastał moment na część, na którą wszyscy czekali. Harry Potter miał zmierzyć się z Rogogonem Węgierskim. Najgroźniejszym z całego turnieju. Poradził sobie znakomicie kończąc jako pierwszy i wygrywając tym samym pierwsze zadanie. Teraz już można czekać tylko na drugie zadanie.
     Jednak przed tym miał być jeszcze Bal Bożonarodzeniowy. Wszystkie dziewczęta czekały na to z niecierpliwością. No może z czterema małymi wyjątkami. Ginny i Luna, jako że nie miały wyboru i musiała wesprzeć Hermionę w bólu i cierpieniu idą na bal z kimś, z kim normalnie nigdy by się nie umówiły. Natomiast Pansy miała takie samo nastawienie do tego wszystkiego, jak Miona i w ogóle nie chciało jej się tam być.
- Gin, przecież ja nie mam dla kogo się tak stroić. Dobrze wiesz, że idę tam tylko z przymusu. – jęknęła zrezygnowana siedząc w łazience. Ruda wygoniła z pokoju oburzone Kate i Lav twierdząc, że muszą się przygotować. – Mówię ci. Założę coś beznadziejnego, żeby temu parszywemu gadowi narobić obciachu!
- Nie ma mowy! Zgodziłam się iść z tym drugim kretynem tylko dlatego, żebyś nie była sama i żebym to ja mogła cię ubrać! – powiedziała zbulwersowana Ruda. – A teraz chodź tutaj, żebym ci mogła zrobić fryzurę! – rozkazała. Miona z miną jak na ścięcie wyszła z łazienki. Miała na sobie czarną, marszczoną sukienkę i wysokie, czarne szpilki, naktórych ledwo co szła, ale rudy potwór nie chciał się na nic innego zgodzić. Na szyi miała delikatny łańcuszek, a nadgarstek zdobiła bransoletka, którą dostała na urodziny w tamtym roku od rodziców. Luna i Gin były już gotowe. Blondynkamiała na sobie sukienkę od pasa w górę czarną, a w dół beżową. Buty na koturnie wyglądały na dużo wygodniejsze, niż szatynki. Jęknęła tęskno na nie patrząc. Ginevra, ubrana w długą, miętową sukienkę i tego samego koloru szpilki. Na nadgarstku miała bransoletkę – zeszłoroczny prezent od Hermiony.
- Siadaj. – powiedziała Gin wskazując głową na krzesło. Herm wykonała polecenie z niemałym ociąganiem.

     Trzy dziewczyny podążały korytarzem w kierunku Wielkiej Sali. Przyciągały spojrzenie nie jednego chłopaka. Każdy żałował w tym momencie, że nie zaprosił żadnej z nich na bal, który miał się za chwilę rozpocząć. W końcu doszły, a ich partnerzy i czwarta przyjaciółka na nie czekali. 

poniedziałek, 14 października 2013

ROK TRZECI CZ. I

No siemanko wszystkim x3
Jako, że nie było dzisiaj szkoły, a moja mama pozwoliła mi siedzieć na komputerze (jednak ciastka czynią cuda), to napisałam takie ło coś xd
Chciałam odpowiedzieć na jedno pytani, a mianowicie ile ta historia będzie miała rozdziałów. Otóż nie mam pojęcia, ponieważ będzie ona miała kilka części. Zastanawiam się nad tym, czy do każdej części mam zakładać nowy blog, czy po prostu pisać na tym cały czas. Postaram się zrobić ankietę (może jeszcze nawet dzisiaj), żebyście to wy zadecydowały ;)
Nie przedłużając zapraszam do czytania.
Pozdrawiam i życzę udanej nocy,
Cave.
_____________________________________________


       Hermiona już po raz trzeci siedziała w jednym z przedziałów Expresu Hogwart i wraz ze swoimi przyjaciółkami jechała do wyjątkowej szkoły, aby rozpocząć kolejny rok nauki. Dziewczęta rozmawiały o swoich wakacjach. Aktualnie Ginny opowiadała, jak to beznadziejnie nudziła się, zanim nie przyjechały do niej Hermiona i Luna. Narzekała szczególnie na swoich braci, którzy nie szczędzili sobie wobec niej nie za bardzo wybrednych żartów. Za każdym razem, opowiadała coraz to nową historię żywo gestykulowała rękami i zdarzało jej się pare razy nawet poczerwienieć ze złości. Właśnie opowiadał, jak to Fred i George namalowali jej na twarzy wąsy i brodę, kiedy aktualnie spała.       
     Kiedy zeszła na śniadanie cały dom śmiał się z niej, a ona nie wiedziała nawet dlaczego. Pani Weasley, która weszła do jadalni z kuchni upuściła talerz z kanapkami, które rozsypały się na podłogę. Wydarła się na Bogu ducha winną dziewczynkę i kazała iść umyć twarz. Gin zdziwiona pobiegła do łazienki. Gdy w lustrze zobaczyła, co ma na twarzy w domu dało się słyszeć jej przeraźliwy krzyk. Oczywiście Molly pierwsza stała w drzwiach łazienki i z różdżką w pogotowiu (jakby trzeba było rozprawić się ze Śmieciożercami)  przygotowana do ratowania jedynej córki. Gdy uświadomiła sobie, że tak naprawdę Gin przestraszyła się własnego odbicia w lustrze zrugała ją po raz drugi tego ranka i trzasnęła drzwiami. Ruda była na skraju załamania nerwowego. Poszła do pokoju i za pomocą zaklęcia przywróciła swój normalny wygląd. Ubrała się i zeszła do salonu.
     Zupełnie straciła apetyt na śniadanie. Cały czas była mocno zdenerwowana na bliźniaków i miała całkowitą pewność, że jeśli teraz zobaczyłaby ich roześmiane twarze jutro miałaby sprawę w Ministerstwie za użycie zaklęcia niewybaczalnego. Można powiedzieć, że się nie pomyliła.
   Nie minęło dużo czasu, a Fred i George znudzeni postanowili jeszcze bardziej podenerwować siostrę. Usiedli po jej obu stronach. Zaczęli przedstawiać scenki, w których to ich siostrzyczka całuje się z Harrym, w którym się podkochiwała. Tego było dla niej za wiele. Po chwili dało się słyszeć przerażone krzyki bliźniaków, którzy uciekali co sił w nogach, żeby tylko nie dostać w twarz Upiorogackiem.
      Gdy tylko Ginny zakończyła opowiadać im swoje ostatnie wspomnienie Luna, Hermiona i Pansy (która weszła do nich pod wpływem zaklęcia Kameleona) nie mogły już dłużej wytrzymać i po prostu wybuchły histerycznym śmiechem tarzając się po podłodze i ledwo łapiąc oddech. Ruda popatrzyła na nie rozeźlona.
- Do prawdy. Nie wiem, co was tak bawi. – mruknęła. – Nie wiecie, jak to jest mieć tylu braci, więc się śmiejecie. – dodała, kiedy napad śmiechu koleżanek nie przechodził. Hermiona opanowała się w momencie i usiadła prosto.
- Może nie mam aż tylu braci, ale mam jedną Sophie, która jest gorsza od nich wszystkich razem wziętych. – oznajmiła, aby w przedziale znów dało się usłyszeć głośnie śmiech tym razem czterech przyjaciółek.
- Mów Hermiono, co zrobiła Soph. – zachęciła Luna.
- Macie się nie śmiać! – powiedziała, na co one tylko pokiwały twierdząco głowami na znak zgody. Niestety nie zauważyła, że mają za plecami skrzyżowane palce.
      Hermiona i Sophie siedziały na placu zabaw i huśtały się na huśtawkach. W dłoniach trzymały lody czekoladowe, które pałaszowały z ogromnym apetytem. Rodzice co prawda nie pozwalają im jeść słodyczy, bo jak twierdzą „one niszczą nasze uzębienie i potem mamo, tato zęby nas bolę”. Umówiły się we dwie, że będą razem kupowały sobie słodkości, a potem zjadały je gdzieś daleko od domu.
   W pewnym momencie zobaczyły Davida i Kornela, przyjaciół Sophie. W tym drugim blondynka była po uszy zakochana, co Miona dobrze wiedziała i zamierzała podroczyć się z siostrą. Zawołała znajomych do siebie. Kiedy do nich podeszli Sophie uśmiechała się, ale Hermiona patrząc na nią zauważyła w oczach wyraźną sugestię : „Pożałujesz smarkulo.”
   Gdy wróciły do domu blondynka od razu zatrzasnęła się w swoim pokoju. Nie zeszła na kolację i w cale nie wychodziła ze swojego królestwa. Miona myślała, że udało jej się na tyle dopiec siostrze, że nawet nie pamięta już, żeby się zemścić. Jak bardzo się pomyliła…
    Następnego dnia obudziła się około jedenastej. Jak gdyby nigdy nic przeciągnęła się i chciała wyjść. Jednak nagle jej drzwi otworzyły się z hukiem na oścież, a stanęła w nich Sophie z różdżką w ręce i rzuciła w Mionę zaklęciem Aquamenti. Brązowowłosa nie wiedziała, co się dzieje, aż do chwili, kiedy uderzył w nią strumień zimnej wody. Pisnęła przerażona. Nic jednak nie udało jej się więcej zrobić, ponieważ w następnej chwili lewitowała w powietrzu. Zaczęła rzucać się na wszystkie strony, ale to nic nie dawało. Sophie powędrowała z nią do łazienki i zdjęła z niej zaklęcie tak, aby wylądowała w wannie. Jako, że młodsza panna Granger nie wiedziała, co się dzieje nie zareagowała, kiedy Soph wylewała na nią wiaderko rozbitych jajek. Na tym się jednak nie skończyło. Blondynka, ku nieszczęściu Mionki, wzięła do ręki rozcięta poduszkę i wysypała na nią pierze, po czym zrobiła jej zdjęcie mogolskim aparatem. Przez cały tydzień Herm nie wychodziła z pokoju, a mama musiała przynosić jej jedzenie pod drzwi, żeby nie umarła z głodu.
      Gdy Hermiona zakończyła opowiadać najbardziej znienawidzone wspomnienie z wakacji w przedziale zapanowała kompletna cisza. Jej przyjaciółki oswajały się z tym, co przed chwilą usłyszały. Miona już myślała, że faktycznie dotrzymają obietnicy i nie będą się śmiać, ale się przeliczyła. Po chwili w pomieszczeniu dało się słyszeć tak głośne śmiechy, że szatynka jeszcze chyba nigdy aż takich nie słyszała. Luna, Pansy i Ginny dosłownie tarzały się po podłodze ze śmiechu, po policzkach ciekły im strumienie łez rozbawienia i najwyraźniej zapomniały z tego wszystkiego, jak się oddycha, ponieważ co chwile każda się krztusiła.
- Śmiejcie się śmiejcie głupie. – mruknęła urażona do żywego Hermiona. Spodziewała się salwy śmiechu, ale nie aż takiej. Liczyła na choć trochę wyrozumiałości. No cóż, jak widać grubo się przeliczyła. – Możecie w końcu przestać? – zaczynała się lekko irytować, kiedy po dwóch minutach ich rozbawienie dalej nie mijało.
- A-ale to j-jes-jest t-aa-k ś-mie-śmiesz-ne, że-e n-ie-nie, mo-og-ee. – jąkała się Pansy.
- Miałaś racje. Sophie bije Freda i Georga na głowę. – dodała Ginny, kiedy na reszcie udało jej się okiełznać dziki śmiech.
- A wy, co robiłyście przez wakacje. – zapytała Hermiona, która musi jak najszybciej zmienić temat.
- Nic ciekawego. Ja nie mam rodzeństwa i nie ma kto mnie denerwować. – zaśmiała się Luna. Razem z Pansy wybuchły śmiechem. Gin i Mionie w tym momencie jakoś nie za bardzo było do śmiechu.
- U mnie oprócz tego, że co chwile nowi Śmierciożercy przychodzili do moich rodziców też nic ciekawego się nie działo. – mruknęła Pan czując wyczekujące spojrzenie przyjaciółek na sobie. Teraz jednak patrzyły na nią z szeroko otwartymi oczami. – No nie róbcie tak, bo wam zostanie i co w tedy? – próbowała się zaśmiać, ale jakoś jej nie wyszło. – Przestańcie się tak patrzeć. – zażądała.
- To musiało być straszne. – szepnęła Ginny. Ona nie wyobrażała sobie, żeby jej rodzice byli poddani Czarnemu Panu. Przecież właśnie dlatego zostali uznani za Zdrajców Krwi, jak to było również w przypadku Luny.
- Da się przyzwyczaić. – mruknęła czarnowłosa. – Gorsze jest ot, że wybrali mi męża. – dodała.
- Ale, jak to? – zapytała mało inteligentni Hermiona. – Nie możesz sama sobie go wybrać?
- Nie, bo co by było gdyby padło na Mugola? Wtedy zszargałabym opinię całej rodziny. – powiedziała gorzko Ślizgonka.
- Dobra, zmieńmy temat, bo zaczyna robić się strasznie. – Hermiona, jak na potwierdzenie swoich słów sięgnęła do podręcznej torby i wyjęła z niej worek cukierków. – Kto chce mordoklejkę? – zapytała wesoło machając woreczkiem ze słodyczami.
- Co to jest? – zapytały równo jej przyjaciółki.
- To takie mugolskie cukierki, które sklejają zęby, ale są bardzo dobre. – wyjaśniła z miną filozofa Gryffonka. Po chwili wszystkie cztery próbowały w normalny sposób poruszać żuchwą. Niestety z marnym skutkiem. Reszta drogi minęła im w miłej, wesołej atmosferze. Śmiały się, rozmawiały i jadły słodycze. Dowiedziały się również, że w tym roku Prefektami Naczelnymi są Krukon i Ślizgon.
     Gry wreszcie wchodziły do zamku ich oczom ukazała się cała gromada pierwszorocznych, którym McGonagall coś mówiła. Najprawdopodobniej przedstawiała siebie i opowiadała o tym, co może ich spotkać w Hogwarcie. We trzy (Pansy odłączyła się od nich zaraz po dotarciu do Hogwartu) weszły do Wielkiej Sali. Panował tam ogromny gwar. Luna pomachała im i powędrowała do stołu Ravenclavu. We dwie usiadły razem z Gryffonami i wkręciły się w rozmowę. Jednak po jakichś pięciu minutach trzeba było ją przerwać, ponieważ profesor Minerva wprowadziła nowych uczniów. Dyrektor stanął na mównicy.
- Zaczyna się ta nudna część. – mruknęła Ginny, ale tak żeby tylko Miona ją usłyszała. Na twarzy brązowowłosej pojawił się delikatny uśmiech.
- Moi kochani. – zaczął, jak co roku. – Spotykamy się po raz kolejny, aby rozpocząć nowy rok w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Przybyliście tutaj, aby nauczyć się …. – i w tym momencie Hermiona się wyłączyła. Słuchała tego gadania już dwa razy. Zajęła się obserwowaniem Wielkiej Sali. Nic bardziej ciekawego nie przychodziło jej do głowy.
    Rozejrzała się dookoła. Najpierw jej wzrok przykuli pierwszoroczni, którzy przestępowali z nogi na nogę. Najprawdopodobniej chcieli, aby ta przemowa już się skończyła i zaczął się przydział do domów. Nie dziwiła im się, ponieważ jeszcze dwa lata temu sama przez to przechodziła.
   Następnie spojrzała na stół nauczycielski. Opieka Nad Magicznymi Stworzeniami – Hagrid, będzie dobrze. Wróżbiarstwo, zaczynają w tym roku – Sybilla Trelawney. Sophie mówiła, że jest beznadziejna. Zachowuje się, jak nawiedzona i właśnie dlatego jej siostra zrezygnowała z tego przedmiotu. Starożytne Runy, przedmiot – Bathsheda Babbling, podobno umie dobrze tłumaczyć. No cóż, przekonamy się. Historia Magii, najnudniejszy przedmiot tego magicznego świata – Cuthbert Binns. Obrona Przed Czarną Magią … czarna magia – w tym roku Alastor Moody. Mówią na niego Szalonooki. Nie dziwi się. Ten gostek w cale, a w cale jej się nie podoba. Mam nadzieję, że to będzie kolejny, który nie utrzyma posady dłużej niż rok. Pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem. Astronomia, coś na pewno ciekawego – Aurora Sinistra. Transmutacja, kolejna nuda, nuda, nuda – Minerva McGonagall, wspaniała pani vice dyrektor i opiekunka jej domu. Zaklęcia, jedna z niewielu rzeczy, która na prawdę jej się przyda w życiu – Filius Flitwick. Opiekun Ravenclaw ‘u. Numerologia, może nie będzie aż tak źle, może – Septima Vector. Zielarstwo, czyli coś co Neville kocha – Pomona Sprout, opiekunka Huffelpuff ‘u. Mugoloznastwo, czyli coś, co do czasu miała na co dzień – Charity Burbage. Nauczycielka latania, skrzeszcie się pierwszoroczni – Rolanda Hooch. I ostatni, najgorszy, najokropniejszy, najbardziej przerażający i w ogóle wszystko co złe przedmiot. Eliksiry – Severus – Nienawidzę – Wszystkiego – Co – Się – Rusza – Chyba – Że – To – Ślizgon – Snape, per Tłusty Nietoperz. Opiekun Slytherinu. I tutaj już chyba nic więcej się nie da powiedzieć.
    Po nauczycielach przyszedł czas na stoły z uczniami. Chociaż tutaj nie było nic ciekawego. Wszyscy albo leżeli na ławkach i usypiali z powodu przynudnych wywodów dyrektora, albo tak jak bliźniacy, szykowali pierwszy w tym roku kawał, najprawdopodobniej dla pierwszorocznych. Jednak coś nie dawało jej spokoju i skierowała spojrzenie swoich dużych, czekoladowych oczu na stół Slytherin ‘u. Niby nic ciekawego. W środku zainteresowania czwórka Książąt Hogwartu, a dookoła nich wianuszek wielbicielek. Pansy wisiała na szyi Malfoy ‘a, a ten … patrzył prosto na Hermionę. Jego stalowoszare, jak zdążyła dziewczynka zauważyć, tęczówki wpatrywały się prosto w nią. Twarz nie miała żadnego uczucia, była zupełnie obojętna. Nie rozumiała o co mu chodzi.
      Draco od początku uczty powitalnej patrzył właśnie na nią. Nie wiedział, dlaczego ale zaczęła bardzo go intrygować. Już drugi raz w tamtym roku szkolnym prawie umarła, a wygląda tak, jakby nie sprawiło to na niej żadnego wrażenia. Od kiedy pierwszy raz ją spotkał cały czas ją obserwował. Widział, jak się zmienia. Włosy dalej były pokręcone, ale już nie tak bardzo. Oczy te same, ciemno brązowe, jak gorzka czekolada. Imponowała mu wolą walki i tym, że mimo trudnych przeżyć tamten rok skończyła ma Wybitnych i Powyżej Oczekiwań na SUM ‘ach. Gdy zauważył w końcu, że mu się przygląda odwrócił wzrok. Nie mógł tak o niej myśleć! To nic nie warta Szlama! Dlaczego to do jasnej cholery nie pomaga?! Szlama, Szlama, Szlama!
 - A teraz odbędzie się ceremonia przydziału. – głos Dumbledor ‘a wyrwał Mionę z zamyślenia. Wróciła do obserwowania pierwszorocznych. – Proszę jeszcze się nie brać za jedzenie! Mam dla was ostatnie, bardzo ważne ogłoszenie! W tym roku w naszej szkole odbędzie się Turniej Trójmagiczny. Polegać on będzie na tym, że przedstawiciele trzech szkół magicznych, dwie za chwilę poznacie, będą rywalizować ze sobą. W grudniu, przed przerwą świąteczną odbędzie się Bal Bożonarodzeniowy dla wszystkich od trzeciego roku. A teraz poznajcie naszych gości! Studenci magii z Akademii Durmstrang!
    Do Wielkiej Sali weszli wysocy, dobrze zbudowani mężczyźni, bo chłopcami nie można było ich nazwać. Na ich czele dumnie maszerował Wiktor Krum. Dziewczęta wzdychały na jego widok. Reprezentanci szkoły dali mały pokaz swoich umiejętności. Miona po raz drugi tego wieczoru poczuła się obserwowana. Tym razem nie znalazła winowajcy tego uczucia.
- Akademia Magii Beauxbatons! – między brawami przedarł się donośny głos dyrektora.
    Do Sali weszły dziewczęta ubrane w niebieskie mundurki. Przewodniczyła im wielka kobieta. Wszystkie poruszały się z gracją. Hermiona zaczęła co poniektórym zazdrościć wyglądu. Zdecydowanie są w typie Malfoy ‘a. Potrząsnęła głową. Skąd u niej takie myśli.
- Gin, walnij mnie z całej siły w łeb. – powiedziała do Rudej przyjaciółki.
- Nie ma problemu. – zaśmiała się Gin i już po chwili Miona piorunowała ją wzrokiem mówiącym „Nie aż tak z całej siły”.
     Po skończonej kolacji wszyscy udali się do Dormitoriów. Ginny i Hermiona leżały na łóżku tej pierwszej z głowami spuszczonymi w dół, natomiast nogi miały wyprostowane i oparte o ścianę. Ich włosy rozlewały się po podłodze przy łóżku i mieszały ze sobą.
- Co ty na ten cały turniej? – zapytała Hermiona
- Najbardziej z tego wszystkiego interesuje mnie ten bal. Tak naprawdę nie ma nic ciekawego w całej tej szopce. – powiedziała Ginevra.
- A co ciekawego jest w balu? – zapytała mało zainteresowana Miona. Jej zdaniem to wszystko nie miało najmniejszego sensu, chyba że dopuściliby ją do udziału, ale nie tylko siódmy rocznik.
- Jak to co? – żachnęła się panna Weasley. – Pomyśl. Zaprosi cię chłopak. On w szacie wyjściowej, a ty w przepięknej sukience. W pewnym momencie on mówi ci, że cię kocha i klęka. Wyciąga pudełeczko. W nim przecudny pierścionek wysadzany brylantami. Po chwili pyta: „Ginny, czy nie uczyniłabyś mi tego zaszczytu i nie została panią Potter?”. Po czym ja rzucam mu się na szyję z głośnym „Tak Harry! Tak!”. Ach, marzenia. – zakończyła. Jak Herm przyglądała się przyjaciółce podczas tego wykładu, tak na sam koniec wybuchła niepohamowanym śmiechem. – I co cię tak śmieszy wredna krowo? – zapytała Ruda, kiedy zdała sobie sprawę, że się stanowczo zapędziła. W pannie Granger rozbawienie wzrosło do tego stopnia, że ze śmiech spadła głową na podłogę. Jej t jednak nie przeszkadzało w dalszym w dalszym dławieniu się ślinom, co spowodowane było szaleńczym śmiechem.
- Co tutaj tak huknęło? – do pokoju wpadła Prefekt Gryffindor ‘u – Lilly Grant. Miona na chwilę się uspokoiła. Niestety ten spokój był krótkotrwały, ponieważ przypomniała sobie z czego się śmiała, kiedy tylko popatrzyła na Gin. Skutkiem tego było ponowne tarzanie się po podłodze.
- No przestań już ty flądro! – krzyknęła Ruda sięgając po różdżkę. Miona stwierdziłą, że to odpowiedni moment, żeby uciekać, jeżeli nie chce dostać upiorogackiem.
    Wyminęła zdziwioną Lilly i z impetem wbiegła do Pokoju Wspólnego, gdzie aktualnie odbywała się impreza z okazji rozpoczęcia roku. Wszyscy wpatrywali się w nią, jak w samego Snape ‘a. Jednak ona zupełnie nie zwracając na nich uwagi śmiała się i schowała za bliźniakami.
- Kryć się, kto nie chce dostać upiorogackiem! – wydarła się, po czym złapała zdziwionych Freda i Georga ciągnąc ich na dół. Spowodowane to było tym, że Gin po raz pierwszy rzuciła zaklęciem.
- Coś ty jej zrobiła? – zapytali równo rudzielce.
- Sama się tak urządziła. Po prostu powiedziała … - nie zdążyła dokończyć, ponieważ Ginny stanęła nad nimi.
- Jeżeli im to powiesz, to zginiesz. – wysyczała. Miona podniosła się na równe nogi i pobiegła tym razm za kanapę, na której siedzieli Sophie, Ron i Harry. Po chwili siedzenie było puste, ponieważ trójka przyjaciół leżała na podłodze, żeby nie dostać zaklęciem od rozwścieczonej Ginevry.
- Wygląda zupełnie, jak mama, kiedy się wścieka. – powiedział przerażony Ron. Po chwili dostał upiorogackiem od siostry prosto w twarz. – Aaaa !!! – tyle dało się słyszeć, zanim drzwi do jednego z męskich Dormitoriów nie zamknęły się z hukiem.
 - Wypuście mnie kretyni! – wrzasnęła rozwścieczona do granic możliwości Gin. Wszystkie spojrzenia z drzwi przeniosły się na seryjnego mordercę upiorogackami.
- A obiecujesz, że już nikogo nie będziesz chciała zabić? – zapytali równocześnie bliźniacy, którzy ją obezwładnili.
- Obiecuję! – wrzasnęła. Chłopaki ją wypuścili, a ona z dumnie uniesioną głową pomaszerowała z powrotem do dormitorium. – Foch. – powiedziała, kiedy stanęła przy Hermionie i już po chwili zniknęła za drzwiami.
- Też spadam. – mruknęła dalej rozbawiona panna Granger. Kiedy była przy drzwiach usłyszała, jak Sophie jeszcze o coś pyta.
- Co jej zrobiłaś? – jednak ona nic nie odpowiedziała, tylko puściła siostrze buziaczka w powietrzu i poszła do pokoju, żeby wreszcie iść spać.
     Rano, gdy jeszcze smacznie spała nie spodziewała się co może się stać. Nad pogrążoną w błogim stanie umysłu Mionie stanęła Ruda, żądna zemsty bestia. Wymierzyła w nią różdżką i wypowiedziała zaklęcie.
- Aquamenti. – jak na zawołanie w pokoju dało się słyszeć przerażający, mrożący krew w żyłach pisk. Współlokatorki dziewczynek od razu się obudziły ( Lavender o mało co nie spadła z górnego piętra łóżka, na którym spała), a w drzwiach stanęły inne dziewczęta z Gryffindor ‘u z Prefekt na czele.
- Czy wy możecie choć jeden rok zachowywać się normalnie? – zapytała Lilly, gdy stanęła między przyjaciółkami, które aktualnie mierzyły w siebie różdżkami.
- Nie. – warknęły równocześnie.
- Idę się umyć i ubrać, a wy okiełznajcie tego rudego potwora. – powiedziała z wrednym uśmiechem Hermiona i zatrzasnęła się w łazience, żeby nie dostać … upiorogackiem, który właśnie wylatywała z różdżki „rudego potwora”
     Stanęła pod prysznicem. Woda oblewała jej nagie ciało. Kochała ten stan. Czuła, że gorąca ciecz zmywa z niej nie tylko brud, ale i wszystkie strapienie. Niestety wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć. Zakręciła kurki i owinęła się ręcznikiem. Stanęła przed dużym lustrem. Swoje bujne loki wysuszyła jednym zaklęciem. Ubrała się w mundurek. Rękawy białej koszuli podwinęła do łokci. Co prawda nie lubiła spódnic, ale taki wymóg panował, więc co ona biedna mogła poradzić? Założyła zakolanówki i wyszła z łazienki. W ostatnim momencie uniknęła zaklęcia i nie był to upiorogacek. Chwyciła z łóżka swoją torbę z książkami i wybiegła do Pokoju Wspólnego.
- Lav, co mamy pierwsze? – zapytała blondynkę, która siedziała z Padmą Patil  na jednej z kanap.
- Eliksiry. – mruknęła jeszcze nie rozbudzona panienka Brown.
- Merlinie. – jęknęła Miona, jednak nie miała zbyt dużo czasu na przemyślenia, ponieważ z ich dormitorium wyszła Ginny.
- Chodź tu zołzo, to cię zabiję za tego potwora. – warknęła. Hermiona wybiegła z Pokoju Wspólnego i z prędkością błyskawicy zmierzała w stronę Dormitoriów Krukonów. Nie miała czasu na łapanie oddechu. Kiedy wreszcie dobiegła zapomniała, że przecie nie zna hasła. Momentalnie zawróciła i zaczęła biec do Wielkiej Sali na śniadanie. Dotarcie tam zajęło jej minutę, jak nie krócej. Usiadła przy swoim stole i schowała między bliźniakami. Rudzielce zobaczyły, że panna Granger jest strasznie zdyszana.
- Co tym razem? – zapytali zrezygnowani.
- Nazwałam ją rudym potworem.
- Grabisz sobie. -  stwierdził Fred.
- Bez ryzyka nie ma zabawy.
     Stała przed salą do Eliksirów. Była pierwsza. Musiała uciekać z Wielkiej Sali, ponieważ wylała Gin na głowę sok dyniowy twierdząc, że jak to nie ostudzi jej temperamentu, to nic nie da rady. Efekt był zupełnie odwrotny i tym o to sposobem Miona była pierwszą osobą, która skończyła swoje śniadanie.
     Lekcje mijały przyjaciółkom bardzo po woli. Nie ma co się dziwić, przecież dopiero co wróciły z wakacji i jeszcze miały w głowie co innego, niż naukę. Aktualnie siedziały w Wielkiej Sali na kolacji (Hermiona jak najdalej od Ginny) i słuchały zasad dotyczących turnieju.
- Więc Czara Ognia będzie stała tutaj jeszcze przez tydzień, a później wylosujemy przedstawicieli naszych szkół. Pamiętajcie, że dopiero od szóstego roku można brać udział. – zakończył i zszedł z mównicy.
        Hermiona grzebała całkowicie znudzona w swoim talerzu. Bardzo chciała wziąć udział, ale jej nie wolno. Podniosła głowę, kiedy pierwsze osoby podchodziły do Czary. Krum, tego akurat można się było spodziewać. Fleur – poznała ją, kiedy na przerwie uciekała przed Sohie. Zemściła się na siostrze za pióra, a że Francuska stała niedaleko jej również mało co się nie oberwało. Później razem przesiedziały całą przerwę w łazience Jęczącej Marty. Okazała się być bardzo miłą dziewczyną.
     Miona właśnie wracała do Pokoju Wspólnego, żeby wziąć prysznic i pójść spać. Była całkowicie wycieńczona dzisiejszym bieganiem. Miała niezły trening. Szkoda, że nie ma w tym roku quiditch ’a. Kolejny powód, dla którego nie powinno być tego durnego turnieju. W pewnym momencie poczuła, jak ktoś łapie ją za ramię. Odwróciła się do napastnika gotowa do obrony, jednak w ostatnim momencie zrezygnowała.

- Cześć Hermiono. Nie chciałabyś może przejść się ze mną? – zapytał …

piątek, 11 października 2013

ROK DRUGI CZ. V

No dobry wieczór x3
Mówiłam, że dodam dwie notki na raz, ewentualnie z dwudniową przerwą? No to właśnie jest ta druga xd
A teraz tak na serio. Korzystam z tego, że mojej mamy nie ma na razie (do jutra, ale zawsze) i piszę ile się tylko da. Rozdział znów troszkę krótszy, ale chyba mi to wybaczycie. W końcu staram się, jak mogę x3
Nie przedłużając życzę miłego czytania  i najprawdopodobniej do 1 listopada (no chyba, że coś uda mi się wykombinować) 
Pozdrawiam, Cave.
________________________________________________



    Sophie stała pod bijącą Wierzbą i nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Zaczęło świtać, księżyc już dawno zaszedł, a żadnego z nich dalej nie było. Usiadła zrozpaczona na trawie i oparła się o jedno z drzew. Nie miała na nic siły. Snape, jak tylko się przebudził powiedział, że musi iść powiadomić o wszystkim natychmiast dyrektora i teraz cała kadra nauczycielska szuka ich w Zakazanym Lesie. Tylko Profesor McGonagall została, żeby pilnować pozostałych uczniów.
    Blondynka oparła czoło na kolanach. Im dłużej nad tym wszystkim myślała, tym bardziej chciało jej się płakać. A co, jeśli Mionie się coś stało? Pytała sama siebie. W końcu to jej siostra i obiecała sobie, że będzie jej pilnować. Jednak jest to niemożliwe, ponieważ młoda Gryffonka wpadanie w kłopoty odziedziczyła po starszej siostrze.
- Nie martw się. Hermionie n pewno nic się nie stało. – usłyszała delikatny, dziewczęcy głos. Podniosła załzawiony wzrok i smętnie popatrzyła na Ślizońską przyjaciółkę Hermy. Ngdy nie rozumiała, jak jej siostra mogła zaprzyjaźnić się z kim kolwiek z domu węża, ale po dzisiejszej nocy nie dziwiła jej się. Pan wykazała się odwagą idąc tu z nimi i pomagając na każdym kroku. Była niezwykle miła, jak na podopieczną Snape ‘a. Uśmiechnęła się blado.
    Jednak to, co po chwili zobaczyła zmyło nawet ten cień radości z jej bladej twarzy. Profesor Snape niósł na rękach … Hermionę. Była nieprzytomna, blada i cały czas z jej pleców leciała krew. Nie dawała żadnych oznak życia. Widać było na jej zapłakanej twarzy, że cierpiała. Cały czas widniał na niej wyraz bólu i zdarzały się pojedyncze zadrapania. Z nosa cały czas ciekła krew.
   Soph zatkała usta ręką. Nie mogła patrzeć na to, jak jej najukochańsza na świecie siostra umiera. Wolałaby być teraz na jej miejscu. Kiedy uświadomiła sobie, że Mistrz Eliksirów znika z zasięgu jej wzroku podniosła się i zaczęła biec za nimi. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że z Zakazanego Lasu wyszli właśnie Harry i skuty kajdankami Syriusz. Teraz to nie było dla niej ważne. Liczyła się tylko Hermiona. 
    Wbiegła do Sali Wyjściowej i zmierzała w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Nie zwracała uwagi na to, że patrzy się na nią prawie cały Hogwart. Musiała wiedzieć, w jakim stanie jest Miona. Dobiegła do celu, ale , ale w ostatnim momencie zamknięto jej drzwi przed nosem. Zaczęła w nie bić pięściami, jednak to nic nie dawało. W pewnym momencie poczuła, jak ktoś łapie ją w pasie i bez problemu podnosi nad ziemię. Spojrzała do góry i zobaczyła … McLaggen ‘a. Zdziwiła się, jednak nie to było najważniejsze.
- Zostaw mnie! Masz mnie natychmiast postawić na ziemię! Chce do Skrzydła Szpitalnego! – krzyczała. Zaczęła się wyrywać, ale to nic nie dawało, ponieważ chłopak był od niej sporo silniejszy.
     W końcu doszli do portretu Grubej Damy, która nieomieszkana skomentować wyglądu Gryffonki. Nie trwało to jednak długo, więc już po chwili byli w środku. Oczywiście cały Gryffindor wiedział już, co stało się poprzedniej nocy. Patrzyli na blondynkę współczująco. Nikt tak naprawdę nie chciał podzielić jej losu.
     Cormac posadził Sophie na jednej z kanap koło kominka. Usiadł koło niej, a ona sama wtuliła się w niego. Musiała się komuś wypłakać, a Ron i Harry w tym momencie nie mogli być przy niej. Po chwili poczuła, jak Cor gładzi ją po plecach, a przy uchu usłyszała słowa pocieszenia.
- Spokojnie. Ta mała wariatka na pewno z tego wyjdzie. – próbował poprawić jej humor. Niestety z marnym skutkiem. Dziewczyna wybuchła tylko jeszcze większym płaczem.
- A może chcesz razem z nami wyrządzić jakiś kawał McGonagall? – zapytali równo bliźniacy Weasley. Sophie pokiwała przecząco głową. Fred i George nie takiej reakcji się po niej spodziewali. Liczyli na solidny ochrzan za to, że w ogóle wpadli na teki pomysł.
- Coramc, chce do pokoju. – szepnęła, kiedy udało jej się trochę opanować.
- Ja cię nie mogę tam zaprowadzić. – odpowiedział zrezygnowany. Żaden chłopak nie mógł wejść do dorimotriów dziewcząt.
- Ja ją zaprowadzę. – powiedziała Parvati Patil, współlokatorka panny Granger. Chłopak tylko kiwną głową, że się zgadza. W następnym momencie blondynka zasypiała już z wycieczenia na swoim łóżku.
      Harry siedział w na łóżku w Skrzydle Szpitalnym i obserwował, jak pani Pomfery i kilku magomedyków, którzy przybyli już ze św. Munga do Hogwartu próbuje ocucić Herminę. Dziewczynka była w fatalnym stanie. Co prawda udało się opatrzyć rany na plecach dziewczynki, a co za tym idzie nie krwawiła już. Jednak straciła tak dużo krwi, że nie wiadomy, czy da się ją uratować.
     Potter położył głowę na poduszce, ponieważ nie mógł już znieść tego widoku. Oczywiście obwiniał się za to, w jakim stanie jest siostra jego najlepszej przyjaciółki. Gdyby wtedy został i pomógł jej, może nie doszłoby do tego, co się teraz dzieje. Jednak jeżeli nie pobiegłby i nie znalazł Syriusza ten umarłby zabity przez Dementrów. I tak źle i tak nie dobrze. Sam nie wiedział, po co w ogóle one tam polazły. Przecież to bez sensu.
    W pewnej chwili usłyszał, jak lekarze zaczynają coraz szybciej biegać. Podniósł się momentalnie. Coś się musiało przecież dziać. I działo … Na twarzy pani McGonagall zobaczył łzy. Od razu swój wzrok przeniósł na Hermionę. Co prawda nie mógł zbyt wiele zobaczyć, ponieważ Magomedycy latający w te i z powrotem skutecznie wszystko mu zasłaniali.
- Obudź się wreszcie Hermiona ! – usłyszał głos pani Pomfrey. Wiedział już, że jest źle.
      Od chwili, w której zemdlała na polanie w Zakazanym Lesie znajdowała się w jakimś dziwnym miejscu. Wszystko dookoła było białe, a sama miała na sobie zwiewną sukienkę. Bosymi stopami delikatnie stąpała po przestrzeni, która ją otaczała. Nie wiedziała, dlaczego, ale czuła się tutaj bardzo dobrze. Nic jej nie bolało, ogarniało ją poczucie wspaniałego bezpieczeństwa. Nie wiedziała skąd, ale była pewna, że tutaj nic jej się nie stanie.
   W pewnym momencie pod jej stopami zaczęła pojawiać się soczyście zielona trawa, a dookoła niej drzewa, krzewy i nad nią błękitne niebo, z puszystymi chmurkami. Na środku znajdował się ogromny staw … taki, jak ten w Zakazanym Lesie. To była właśnie ta polana. Tylko jakby bardziej przyjazna. Na niebie świeciło słońce, a gdzie niegdzie dało zobaczyć się kolorowe motyle.
   Usiadła na brzegu jeziora i zaczęła przyglądać się falom na jego powierzchni, które tworzył delikatny wiatr. Było jej tutaj tak dobrze, że nie chciała nigdy stąd odchodzić …
     Pansy siedziała właśnie w gabinecie opiekuna swojego domu. Snape był nie tyle wkurzony, co wściekły. Chodził w te i z powrotem już od około pół godziny. Cały czas coś mówił, jednak dziewczynka go nie słuchała. Miała bowiem inne zmartwienie, a mianowicie Hermionę. Nie mogła sobie przebaczyć, że nic nie zrobiła. Przecie mogła za nią pobiec. We dwie a pewno poradziłyby sobie. W pewnym momencie profesor stanął w miejscu i popatrzył na swoją uczennicę. Wbrew pozorom on też miał uczucia i widział, jak panna Parkinson cierpi. Stanął za nią i położył jej rękę na ramieniu. Zdziwiona podskoczyła na krześle i popatrzyła na nauczyciela załzawionymi oczami.
- Nie martw się. Ona z tego wyjdzie. – nigdy nie był dobry w pocieszaniu, ale czuł, że musi to powiedzieć.
- A co jeśli nie uda się jej uratować? – wyjąkała załamującym się głosem. Severus przykucnął przy niej i … przytulił. Tak naprawdę nie wiedział, co robi. Działał instynktownie. Wiedział, że musi coś zrobić, żeby ta dziewczynka przestała płakać. Miał już spora wiedzę na temat przyjaźni Pansy, Luny, Hermiony i Ginny. Ukrywały one ją przed światem, dla własnego bezpieczeństwa. Nie dziwił im się.
- Nie możesz tak mówić. – powiedział. – A teraz przestań beczeć, bo wyda się z kim jesteś najlepszymi przyjaciółkami, a chciałyście to ukryć przed światem, prawda? – poczuł, jak porusza głową. Siedzieli w jego gabinecie jeszcze około godziny, po czym uspokojona i, na pozór szczęśliwa dziewczynka szła do swojego Dormitorium.
       Hermiona nie wiedziała, ile już tak siedzi w jednym miejscu, ale wydawałoby się, jakby czas dla niej nie istniał. Było jej tak bardzo dobrze w tym miejscu. Nie czuła bólu, ptaki wesoło śpiewały, króliczki podskakiwały, a motylki latały dookoła coraz to przysiadając na sukience dziewczynki i wywołując uśmiech na jej twarzy. Jedna tylko rzecz była tutaj dziwna. Słyszała głosy. Jeden powiedział: „Wróć do nas Hermiono”, ale ona jeszcze nie chciała wracać…
     Minęło dwa dni, odkąd Miona leży nieprzytomna w Skrzydle Szpitalnym. Ginny siedziała na lekcji Transmutacji i już nie mogła wytrzymać. Pani Pomfrey powiedziała, że dziś będą mogły zajrzeć do Hermiony. Odkąd się o tym dowiedziała, dwie lekcje temu, cały czas czuła się, jakby na jej krzesełku ktoś wysypał niewidzialne szpilki, które nie dają jej usiedzieć na miejscu. Nie lubiła tego uczucia.
    Od dwóch dni nic nie robiła, tylko cały czas płakała w swoim Dormitorium. Nie spotkała się od tego feralnego wieczoru ani z Pansy, ani z Luną. Nie miała siły. Z resztą, Cormac McLaggen powiedział jej, że panny Lovegood nie było na lekcjach, tak jak jej. Harry natomiast powiedział, że Pansy chodzi uśmiechnięta i nieźle idzie jej nabijanie się ze Szlam i Zdrajców Krwi. Nie wierzył w dobre intencje Ślizgonki. Gin wylała na niego tylko kubek soku dyniowego (coś musiała jeść i pić) i wróciła do Dormitorium. Dobrze wiedziała, dlaczego Pan tak postępuje.
    Dzwonek. To, na co czekała tak długo. Kiedy tylko go usłyszała wcisnęła swoją torbę z książkami Lavender prosząc ją o zaniesienie jej do pokoju i jak z procy wystrzeliła w stronę Skrzydła Szpitalnego. Przyjaciółka przecież nie może na nią czekać.
    Luna usłyszała dzwonek i niemrawo podniosła się z ławki. Nie wiedziała, dlaczego jej przyjaciółka tak szybko wybiegła z sali, ale nie miała siły nad tym myśleć. Ona, zresztą tak samo jak Gin i Pansy, miała poczucie winy za to, co stało się z Mioną. Miała do siebie ogromne pretensje za to, co się stało. Nawet malutkie Kinormy, stworzonka zajmujące się jej włosami, które próbowały rano ją pocieszyć zyskały tylko podły humor.
    Odpowiedziała na zagadkę i weszła do Pokoju Wspólnego Ravenclawu, a następnie do swojego pokoju. Położyła książki na ziemi i rzuciła się zrezygnowana na posłanie. Nie miała na nic siły, ani ochoty. Jej spokój nie trwał długo, ponieważ do Dormitorium weszła Prefekt Ravencalwu.
- Pani Pomfrey mówi, że możesz wejść do Hermiony. – powiedziała dziewczyna. Znała Lunę i bardzo ją lubiła. Nie mogła patrzeć na to, jak męczy się tym wszystkim.
     Blondynka, kiedy tylko usłyszała cztery ostatnie słowa poderwała się i wybiegła z pokoju. Wszyscy popatrzyli na nią zdziwieni, gdy jak z procy wystrzeliła na korytarz. Jej jednak nie obchodziło ani to, ani że potrąca przypadkowe osoby, które mijała. Liczyło się tylko to, że może zobaczyć w jakim stanie jest jej najlepsza przyjaciółka. Musiało być lepiej, skoro może tam wejść.
      Miona leżała na soczyście zielonej trawie i obserwowała niebo, po którym cały czas płynęły spokojnie chmury. Bardzo jej się tutaj podobało, jednak zaczynała się po woli nudzić. Czuła się bezpieczna i tak dalej, ale nie działo się nic ciekawego.
     W pewnym momencie poczuła, jak ktoś dotyka jej dłoni. Zdziwiła się, ponieważ była tu sama. Skądś znała tą delikatną skórę, ale nie wiedziała skąd. Herma, my bez ciebie nie wytrzymujemy … Usłyszała z oddali i już wiedziała, kto to musi być. Ginny. Nie minęło pięć minut, a na drugiej ręce poczuła to samo ciepło. Co jest? Poprawiło się? Luna! Jej przyjaciółki chciały, żeby wróciła, ale skąd? Nie miała przecież pojęcia, co zrobić żeby do nich wrócić.  A może by tak …
- Co jest? Poprawiło się? – zapytała zdyszana Luna, kiedy tylko wbiegła do Skrzydła Szpitalnego. Gin pomachała przecząco głową. Blondynka usiadła zrezygnowana po drugiej stronie łóżka i dotknęła dłoni przyjaciółki tak, jak to od jakiegoś czasu robiła Ruda.
- Pani Pomfrey powiedziała, że jak nie obudzi się do jutra rana, to znaczy, że jest w krytycznym stanie i  trzeba będzie przenieść ją do Munga. – wyszeptała zdruzgotana Ginevra. Jednak w pewnym momencie poczuła coś dziwnego, jakby …
      Chcę wrócić! Chcę już być z przyjaciółkami! To nie jest na mnie czas. Muszę jeszcze pare razy uratować dupę Potter ‘owi i całej reszcie. No, a Malfoy nie może mieć takiego spokojnego życia bez Szlamy Granger, jakby chciał. Tylko co ja mam zrobić?! Myślała gorączkowo Hermiona. Na początku próbowała się uszczypnąć, ale nic to nie dało. Zrezygnowana opadła z powrotem na trawę. TO miejsce zaczęło ją już przerażać. Było zbyt idealne, jak dla niej. Pani Pomfrey powiedziała, że jak nie obudzi się do jutra rana, to znaczy, że jest w krytycznym stanie i  trzeba będzie przenieść ją do Munga. Usłyszała ponownie delikatny głos Ginny.
- No tak łatwo, to ze mną nie będzie. – powiedziała.
     Luna i Gin patrzyły zdziwione na przyjaciółkę. Powiedziała coś i one dobrze wiedziały co. To był tekst typowy dla tej szalonej dziewczyny. Panna Weasley od razu popędziła do gabinetu lekarki. Kobieta nakazała im natychmiastowe opuszczenie Skrzydła Szpitalnego, a sama posłała Patronusa po Magomedyków.
- Panno Granger, proszę otworzyć oczy. – powiedział starszy mężczyzna. Kiedy to nic nie dało przyłożył różdżkę do czoła dziewczynki. Już chciał coś powiedzieć, kiedy usłyszał jej słaby głos.
- Gdzie mi z tym badylem. – mruknęła. Pani Pomfrey wybuchła niepohamowanym śmiechem. Hermiona właśnie do nic wróciła i jak widać ma się bardzo dobrze.
       Następnego dnia rano Hermiona leżała na białym posłaniu i czekała, aż pielęgniarka szkolna przyniesie jej eliksiry. Już wczoraj miała nieprzyjemność ich spróbować i musi szczerze powiedzieć, że są ohydne. Do prawdy, nie wie jak w ogóle można coś takiego podawać chorym.
      Po śniadaniu wpadły do niej Ginny i Luna. Widać było, że są niezmiernie szczęśliwe, ale w oczach Gin, kiedy tylko zobaczyła Mionę całkowicie wyluzowana zobaczyła coś, jakby … wściekłość?
- Hej Ginny. Chcę tylko powiedzieć, że zanim cokolwiek zrobisz pomyśl i nie kieruj się zbytnio emocjami. – powiedziała siadając na poduszce i opierając się plecami o chłodną ścian. Wiedziała, na co jest stać jej przyjaciółkę i nie chciała przekonać się, czy Gin lepiej opanowała rzucanie upiorogackami.
- Ty mała, wredna, nieodpowiedzialna żmijo! Czy ty naprawdę myślisz, że skoro jesteś moją przyjaciółką, to ja zamierzam za każdym razem tak się za ciebie martwić?! No otóż jesteś w błędzie, bo ja nie mam zamiaru więcej wylewać morza łez tylko dlatego, że ty chcesz zastać zabita przez wilkołaka, albo jakiekolwiek inne magiczne zwierze! – wydarła się Ruda, jednak już po chwili przytulała do siebie Mionę. – Jesteś skończoną kretynką. – oznajmiła na sam koniec.
    Przez następny tydzień wszystko szło coraz lepiej. Harry i Sophie uratowali Dziobka i Syriusza, a Miona wyszła ze szpitala. Po kilku dniach wróciła do zajęć i do treningów Quidich ‘a, ponieważ już za niedługo koniec roku szkolnego, a co za tym idzie ostatni mecz o Puchar Domów.
     W finale miały zmierzyć się dwa najbardziej wrogo nastawione domy – Slytherin i Gryffindor. Zawodnicy stali już gotowi do wyjścia. Pogoda była idealna. Niebo była zachmurzone, więc słońce nie raziło po oczach, wiał lekki, rześki wiatr. Hermiona wzbiła się do góry na swojej miotle. Cel – zdobyć, jak najwięcej punktów. Muszą wygrać i po raz kolejny obronić Puchar Quidich 'a.
- I kolejne dziesięć punktów dla Gryffonów. Aktualnie mamy sto dwadzieścia do siedemdziesięciu, a Hermiona Granger jest dziś nie do zatrzymania! – darł się Lee Jordan, ile tylko miał sił w płucach. I faktycznie miał rację. Miona grała tak, jakby nic się nie stało. Mijało dopiero pół godziny meczu, a ona zdobyła już osiemdziesiąt punktów dal swojego domu i właśnie leciała po kolejne. – Czy ja dobrze widzę?! Tak, Harry Potter znalazł Złoty Znicz i właśnie leci w pości za nim, ale o nie Draco Malfoy chyba zorientował się, o co chodzi! Dalej Harry, nie daj się wężom! – za ostatnie zdanie dostał od profesor McGonagall z otwartej dłoni w tył głowy.
- Jeszcze raz taki tekst Jordan, a nie będziesz komentował już ani jednego meczu więcej. – ostrzegła. Lee wzruszył tylko ramionami i powrócił do komentowania meczu. Chociaż można powiedzieć, że wrócił do dopingowania Gryfonów. Wicedyrektorka załamała zrezygnowana ręce i usiadła na krześle.
      Tymczasem Harry gonił znicz. Malfoy, który siedział mu na końcu miotły wcale nie ułatwiał złapania znicza. Miał go już serdecznie dość. Chciał jak najszybciej zakończyć grę. Wyciągnął rękę i ….

- TAAAAAAAAAK !!! Gryffindor wygrywa Puchar Quidich 'a!