No dobry wieczór x3
Mówiłam, że dodam dwie notki na raz, ewentualnie z dwudniową przerwą? No to właśnie jest ta druga xd
A teraz tak na serio. Korzystam z tego, że mojej mamy nie ma na razie (do jutra, ale zawsze) i piszę ile się tylko da. Rozdział znów troszkę krótszy, ale chyba mi to wybaczycie. W końcu staram się, jak mogę x3
Nie przedłużając życzę miłego czytania i najprawdopodobniej do 1 listopada (no chyba, że coś uda mi się wykombinować)
Pozdrawiam, Cave.
________________________________________________
Sophie stała pod bijącą Wierzbą i nerwowo przestępowała z nogi na nogę.
Zaczęło świtać, księżyc już dawno zaszedł, a żadnego z nich dalej nie było.
Usiadła zrozpaczona na trawie i oparła się o jedno z drzew. Nie miała na nic
siły. Snape, jak tylko się przebudził powiedział, że musi iść powiadomić o
wszystkim natychmiast dyrektora i teraz cała kadra nauczycielska szuka ich w
Zakazanym Lesie. Tylko Profesor McGonagall została, żeby pilnować pozostałych
uczniów.
Blondynka oparła czoło na kolanach. Im dłużej nad tym wszystkim myślała,
tym bardziej chciało jej się płakać. A
co, jeśli Mionie się coś stało? Pytała sama siebie. W końcu to jej siostra
i obiecała sobie, że będzie jej pilnować. Jednak jest to niemożliwe, ponieważ
młoda Gryffonka wpadanie w kłopoty odziedziczyła po starszej siostrze.
- Nie martw się. Hermionie n pewno nic
się nie stało. – usłyszała delikatny, dziewczęcy głos. Podniosła załzawiony
wzrok i smętnie popatrzyła na Ślizońską przyjaciółkę Hermy. Ngdy nie rozumiała,
jak jej siostra mogła zaprzyjaźnić się z kim kolwiek z domu węża, ale po
dzisiejszej nocy nie dziwiła jej się. Pan wykazała się odwagą idąc tu z nimi i
pomagając na każdym kroku. Była niezwykle miła, jak na podopieczną Snape ‘a.
Uśmiechnęła się blado.
Jednak to, co po chwili zobaczyła zmyło nawet ten cień radości z jej
bladej twarzy. Profesor Snape niósł na rękach … Hermionę. Była nieprzytomna,
blada i cały czas z jej pleców leciała krew. Nie dawała żadnych oznak życia.
Widać było na jej zapłakanej twarzy, że cierpiała. Cały czas widniał na niej
wyraz bólu i zdarzały się pojedyncze zadrapania. Z nosa cały czas ciekła krew.
Soph zatkała usta ręką. Nie mogła patrzeć na to, jak jej najukochańsza
na świecie siostra umiera. Wolałaby być teraz na jej miejscu. Kiedy uświadomiła
sobie, że Mistrz Eliksirów znika z zasięgu jej wzroku podniosła się i zaczęła
biec za nimi. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że z Zakazanego Lasu wyszli
właśnie Harry i skuty kajdankami Syriusz. Teraz to nie było dla niej ważne.
Liczyła się tylko Hermiona.
Wbiegła do Sali Wyjściowej i zmierzała w kierunku Skrzydła Szpitalnego.
Nie zwracała uwagi na to, że patrzy się na nią prawie cały Hogwart. Musiała
wiedzieć, w jakim stanie jest Miona. Dobiegła do celu, ale , ale w ostatnim
momencie zamknięto jej drzwi przed nosem. Zaczęła w nie bić pięściami, jednak
to nic nie dawało. W pewnym momencie poczuła, jak ktoś łapie ją w pasie i bez
problemu podnosi nad ziemię. Spojrzała do góry i zobaczyła … McLaggen ‘a.
Zdziwiła się, jednak nie to było najważniejsze.
- Zostaw mnie! Masz mnie natychmiast
postawić na ziemię! Chce do Skrzydła Szpitalnego! – krzyczała. Zaczęła się
wyrywać, ale to nic nie dawało, ponieważ chłopak był od niej sporo silniejszy.
W końcu doszli do portretu Grubej Damy, która nieomieszkana skomentować
wyglądu Gryffonki. Nie trwało to jednak długo, więc już po chwili byli w
środku. Oczywiście cały Gryffindor wiedział już, co stało się poprzedniej nocy.
Patrzyli na blondynkę współczująco. Nikt tak naprawdę nie chciał podzielić jej
losu.
Cormac posadził Sophie na jednej z kanap koło kominka. Usiadł koło niej,
a ona sama wtuliła się w niego. Musiała się komuś wypłakać, a Ron i Harry w tym
momencie nie mogli być przy niej. Po chwili poczuła, jak Cor gładzi ją po
plecach, a przy uchu usłyszała słowa pocieszenia.
- Spokojnie. Ta mała wariatka na pewno z
tego wyjdzie. – próbował poprawić jej humor. Niestety z marnym skutkiem. Dziewczyna
wybuchła tylko jeszcze większym płaczem.
- A może chcesz razem z nami wyrządzić
jakiś kawał McGonagall? – zapytali równo bliźniacy Weasley. Sophie pokiwała
przecząco głową. Fred i George nie takiej reakcji się po niej spodziewali.
Liczyli na solidny ochrzan za to, że w ogóle wpadli na teki pomysł.
- Coramc, chce do pokoju. – szepnęła,
kiedy udało jej się trochę opanować.
- Ja cię nie mogę tam zaprowadzić. –
odpowiedział zrezygnowany. Żaden chłopak nie mógł wejść do dorimotriów
dziewcząt.
- Ja ją zaprowadzę. – powiedziała
Parvati Patil, współlokatorka panny Granger. Chłopak tylko kiwną głową, że się
zgadza. W następnym momencie blondynka zasypiała już z wycieczenia na swoim
łóżku.
Harry siedział w na łóżku w Skrzydle Szpitalnym i obserwował, jak pani
Pomfery i kilku magomedyków, którzy przybyli już ze św. Munga do Hogwartu
próbuje ocucić Herminę. Dziewczynka była w fatalnym stanie. Co prawda udało się
opatrzyć rany na plecach dziewczynki, a co za tym idzie nie krwawiła już.
Jednak straciła tak dużo krwi, że nie wiadomy, czy da się ją uratować.
Potter położył głowę na poduszce, ponieważ nie mógł już znieść tego
widoku. Oczywiście obwiniał się za to, w jakim stanie jest siostra jego
najlepszej przyjaciółki. Gdyby wtedy został i pomógł jej, może nie doszłoby do
tego, co się teraz dzieje. Jednak jeżeli nie pobiegłby i nie znalazł Syriusza
ten umarłby zabity przez Dementrów. I tak źle i tak nie dobrze. Sam nie
wiedział, po co w ogóle one tam polazły. Przecież to bez sensu.
W pewnej chwili usłyszał, jak lekarze zaczynają coraz szybciej biegać.
Podniósł się momentalnie. Coś się musiało przecież dziać. I działo … Na twarzy
pani McGonagall zobaczył łzy. Od razu swój wzrok przeniósł na Hermionę. Co
prawda nie mógł zbyt wiele zobaczyć, ponieważ Magomedycy latający w te i z
powrotem skutecznie wszystko mu zasłaniali.
- Obudź się wreszcie Hermiona ! –
usłyszał głos pani Pomfrey. Wiedział już, że jest źle.
Od chwili, w której zemdlała na polanie w Zakazanym Lesie znajdowała się
w jakimś dziwnym miejscu. Wszystko dookoła było białe, a sama miała na sobie
zwiewną sukienkę. Bosymi stopami delikatnie stąpała po przestrzeni, która ją
otaczała. Nie wiedziała, dlaczego, ale czuła się tutaj bardzo dobrze. Nic jej
nie bolało, ogarniało ją poczucie wspaniałego bezpieczeństwa. Nie wiedziała
skąd, ale była pewna, że tutaj nic jej się nie stanie.
W pewnym momencie pod jej stopami zaczęła pojawiać się soczyście zielona
trawa, a dookoła niej drzewa, krzewy i nad nią błękitne niebo, z puszystymi
chmurkami. Na środku znajdował się ogromny staw … taki, jak ten w Zakazanym
Lesie. To była właśnie ta polana. Tylko jakby bardziej przyjazna. Na niebie
świeciło słońce, a gdzie niegdzie dało zobaczyć się kolorowe motyle.
Usiadła na brzegu jeziora i zaczęła przyglądać się falom na jego
powierzchni, które tworzył delikatny wiatr. Było jej tutaj tak dobrze, że nie
chciała nigdy stąd odchodzić …
Pansy siedziała właśnie w gabinecie opiekuna swojego domu. Snape był nie
tyle wkurzony, co wściekły. Chodził w te i z powrotem już od około pół godziny.
Cały czas coś mówił, jednak dziewczynka go nie słuchała. Miała bowiem inne
zmartwienie, a mianowicie Hermionę. Nie mogła sobie przebaczyć, że nic nie
zrobiła. Przecie mogła za nią pobiec. We dwie a pewno poradziłyby sobie. W
pewnym momencie profesor stanął w miejscu i popatrzył na swoją uczennicę. Wbrew
pozorom on też miał uczucia i widział, jak panna Parkinson cierpi. Stanął za
nią i położył jej rękę na ramieniu. Zdziwiona podskoczyła na krześle i
popatrzyła na nauczyciela załzawionymi oczami.
- Nie martw się. Ona z tego wyjdzie. –
nigdy nie był dobry w pocieszaniu, ale czuł, że musi to powiedzieć.
- A co jeśli nie uda się jej uratować? –
wyjąkała załamującym się głosem. Severus przykucnął przy niej i … przytulił. Tak
naprawdę nie wiedział, co robi. Działał instynktownie. Wiedział, że musi coś
zrobić, żeby ta dziewczynka przestała płakać. Miał już spora wiedzę na temat
przyjaźni Pansy, Luny, Hermiony i Ginny. Ukrywały one ją przed światem, dla
własnego bezpieczeństwa. Nie dziwił im się.
- Nie możesz tak mówić. – powiedział. –
A teraz przestań beczeć, bo wyda się z kim jesteś najlepszymi przyjaciółkami, a
chciałyście to ukryć przed światem, prawda? – poczuł, jak porusza głową.
Siedzieli w jego gabinecie jeszcze około godziny, po czym uspokojona i, na
pozór szczęśliwa dziewczynka szła do swojego Dormitorium.
Hermiona nie wiedziała, ile już tak siedzi w jednym miejscu, ale
wydawałoby się, jakby czas dla niej nie istniał. Było jej tak bardzo dobrze w
tym miejscu. Nie czuła bólu, ptaki wesoło śpiewały, króliczki podskakiwały, a
motylki latały dookoła coraz to przysiadając na sukience dziewczynki i
wywołując uśmiech na jej twarzy. Jedna tylko rzecz była tutaj dziwna. Słyszała
głosy. Jeden powiedział: „Wróć do nas
Hermiono”, ale ona jeszcze nie chciała wracać…
Minęło dwa dni, odkąd Miona leży nieprzytomna w Skrzydle Szpitalnym.
Ginny siedziała na lekcji Transmutacji i już nie mogła wytrzymać. Pani Pomfrey
powiedziała, że dziś będą mogły zajrzeć do Hermiony. Odkąd się o tym
dowiedziała, dwie lekcje temu, cały czas czuła się, jakby na jej krzesełku ktoś
wysypał niewidzialne szpilki, które nie dają jej usiedzieć na miejscu. Nie
lubiła tego uczucia.
Od dwóch dni nic nie robiła, tylko cały czas płakała w swoim Dormitorium.
Nie spotkała się od tego feralnego wieczoru ani z Pansy, ani z Luną. Nie miała
siły. Z resztą, Cormac McLaggen powiedział jej, że panny Lovegood nie było na
lekcjach, tak jak jej. Harry natomiast powiedział, że Pansy chodzi uśmiechnięta
i nieźle idzie jej nabijanie się ze Szlam i Zdrajców Krwi. Nie wierzył w dobre
intencje Ślizgonki. Gin wylała na niego tylko kubek soku dyniowego (coś musiała
jeść i pić) i wróciła do Dormitorium. Dobrze wiedziała, dlaczego Pan tak
postępuje.
Dzwonek. To, na co czekała tak długo. Kiedy tylko go usłyszała wcisnęła
swoją torbę z książkami Lavender prosząc ją o zaniesienie jej do pokoju i jak z
procy wystrzeliła w stronę Skrzydła Szpitalnego. Przyjaciółka przecież nie może
na nią czekać.
Luna usłyszała dzwonek i niemrawo podniosła się z ławki. Nie wiedziała,
dlaczego jej przyjaciółka tak szybko wybiegła z sali, ale nie miała siły nad
tym myśleć. Ona, zresztą tak samo jak Gin i Pansy, miała poczucie winy za to,
co stało się z Mioną. Miała do siebie ogromne pretensje za to, co się stało.
Nawet malutkie Kinormy, stworzonka zajmujące się jej włosami, które próbowały
rano ją pocieszyć zyskały tylko podły humor.
Odpowiedziała na zagadkę i weszła do Pokoju Wspólnego Ravenclawu, a
następnie do swojego pokoju. Położyła książki na ziemi i rzuciła się
zrezygnowana na posłanie. Nie miała na nic siły, ani ochoty. Jej spokój nie
trwał długo, ponieważ do Dormitorium weszła Prefekt Ravencalwu.
- Pani Pomfrey mówi, że możesz wejść do
Hermiony. – powiedziała dziewczyna. Znała Lunę i bardzo ją lubiła. Nie mogła
patrzeć na to, jak męczy się tym wszystkim.
Blondynka, kiedy tylko usłyszała cztery ostatnie słowa poderwała się i
wybiegła z pokoju. Wszyscy popatrzyli na nią zdziwieni, gdy jak z procy
wystrzeliła na korytarz. Jej jednak nie obchodziło ani to, ani że potrąca
przypadkowe osoby, które mijała. Liczyło się tylko to, że może zobaczyć w jakim
stanie jest jej najlepsza przyjaciółka. Musiało być lepiej, skoro może tam
wejść.
Miona leżała na soczyście zielonej trawie i obserwowała niebo, po którym
cały czas płynęły spokojnie chmury. Bardzo jej się tutaj podobało, jednak
zaczynała się po woli nudzić. Czuła się bezpieczna i tak dalej, ale nie działo
się nic ciekawego.
W pewnym momencie poczuła, jak ktoś dotyka jej dłoni. Zdziwiła się,
ponieważ była tu sama. Skądś znała tą delikatną skórę, ale nie wiedziała skąd. Herma, my bez ciebie nie wytrzymujemy … Usłyszała
z oddali i już wiedziała, kto to musi być. Ginny. Nie minęło pięć minut, a na
drugiej ręce poczuła to samo ciepło. Co
jest? Poprawiło się? Luna! Jej przyjaciółki chciały, żeby wróciła, ale
skąd? Nie miała przecież pojęcia, co zrobić żeby do nich wrócić. A może by tak …
- Co jest? Poprawiło się? – zapytała
zdyszana Luna, kiedy tylko wbiegła do Skrzydła Szpitalnego. Gin pomachała
przecząco głową. Blondynka usiadła zrezygnowana po drugiej stronie łóżka i
dotknęła dłoni przyjaciółki tak, jak to od jakiegoś czasu robiła Ruda.
- Pani Pomfrey powiedziała, że jak nie
obudzi się do jutra rana, to znaczy, że jest w krytycznym stanie i trzeba będzie przenieść ją do Munga. –
wyszeptała zdruzgotana Ginevra. Jednak w pewnym momencie poczuła coś dziwnego,
jakby …
Chcę wrócić! Chcę już być z
przyjaciółkami! To nie jest na mnie czas. Muszę jeszcze pare razy uratować dupę
Potter ‘owi i całej reszcie. No, a Malfoy nie może mieć takiego spokojnego
życia bez Szlamy Granger, jakby chciał. Tylko co ja mam zrobić?! Myślała
gorączkowo Hermiona. Na początku próbowała się uszczypnąć, ale nic to nie dało.
Zrezygnowana opadła z powrotem na trawę. TO miejsce zaczęło ją już przerażać.
Było zbyt idealne, jak dla niej. Pani
Pomfrey powiedziała, że jak nie obudzi się do jutra rana, to znaczy, że jest w
krytycznym stanie i trzeba będzie
przenieść ją do Munga. Usłyszała ponownie delikatny głos Ginny.
- No tak łatwo, to ze mną nie będzie. –
powiedziała.
Luna i Gin patrzyły zdziwione na przyjaciółkę. Powiedziała coś i one
dobrze wiedziały co. To był tekst typowy dla tej szalonej dziewczyny. Panna
Weasley od razu popędziła do gabinetu lekarki. Kobieta nakazała im
natychmiastowe opuszczenie Skrzydła Szpitalnego, a sama posłała Patronusa po
Magomedyków.
- Panno Granger, proszę otworzyć oczy. –
powiedział starszy mężczyzna. Kiedy to nic nie dało przyłożył różdżkę do czoła
dziewczynki. Już chciał coś powiedzieć, kiedy usłyszał jej słaby głos.
- Gdzie mi z tym badylem. – mruknęła.
Pani Pomfrey wybuchła niepohamowanym śmiechem. Hermiona właśnie do nic wróciła
i jak widać ma się bardzo dobrze.
Następnego dnia rano Hermiona leżała na białym posłaniu i czekała, aż
pielęgniarka szkolna przyniesie jej eliksiry. Już wczoraj miała nieprzyjemność
ich spróbować i musi szczerze powiedzieć, że są ohydne. Do prawdy, nie wie jak
w ogóle można coś takiego podawać chorym.
Po śniadaniu wpadły do niej Ginny i Luna. Widać było, że są niezmiernie
szczęśliwe, ale w oczach Gin, kiedy tylko zobaczyła Mionę całkowicie wyluzowana
zobaczyła coś, jakby … wściekłość?
- Hej Ginny. Chcę tylko powiedzieć, że
zanim cokolwiek zrobisz pomyśl i nie kieruj się zbytnio emocjami. – powiedziała
siadając na poduszce i opierając się plecami o chłodną ścian. Wiedziała, na co
jest stać jej przyjaciółkę i nie chciała przekonać się, czy Gin lepiej
opanowała rzucanie upiorogackami.
- Ty mała, wredna, nieodpowiedzialna
żmijo! Czy ty naprawdę myślisz, że skoro jesteś moją przyjaciółką, to ja
zamierzam za każdym razem tak się za ciebie martwić?! No otóż jesteś w błędzie,
bo ja nie mam zamiaru więcej wylewać morza łez tylko dlatego, że ty chcesz
zastać zabita przez wilkołaka, albo jakiekolwiek inne magiczne zwierze! –
wydarła się Ruda, jednak już po chwili przytulała do siebie Mionę. – Jesteś skończoną
kretynką. – oznajmiła na sam koniec.
Przez następny tydzień wszystko szło coraz lepiej. Harry i Sophie uratowali
Dziobka i Syriusza, a Miona wyszła ze szpitala. Po kilku dniach wróciła do
zajęć i do treningów Quidich ‘a, ponieważ już za niedługo koniec roku
szkolnego, a co za tym idzie ostatni mecz o Puchar Domów.
W finale miały zmierzyć się dwa najbardziej wrogo nastawione domy –
Slytherin i Gryffindor. Zawodnicy stali już gotowi do wyjścia. Pogoda była
idealna. Niebo była zachmurzone, więc słońce nie raziło po oczach, wiał lekki, rześki
wiatr. Hermiona wzbiła się do góry na swojej miotle. Cel – zdobyć, jak
najwięcej punktów. Muszą wygrać i po raz kolejny obronić Puchar Quidich 'a.
- I kolejne dziesięć punktów dla
Gryffonów. Aktualnie mamy sto dwadzieścia do siedemdziesięciu, a Hermiona
Granger jest dziś nie do zatrzymania! – darł się Lee Jordan, ile tylko miał sił
w płucach. I faktycznie miał rację. Miona grała tak, jakby nic się nie stało.
Mijało dopiero pół godziny meczu, a ona zdobyła już osiemdziesiąt punktów dal
swojego domu i właśnie leciała po kolejne. – Czy ja dobrze widzę?! Tak, Harry
Potter znalazł Złoty Znicz i właśnie leci w pości za nim, ale o nie Draco
Malfoy chyba zorientował się, o co chodzi! Dalej Harry, nie daj się wężom! – za
ostatnie zdanie dostał od profesor McGonagall z otwartej dłoni w tył głowy.
- Jeszcze raz taki tekst Jordan, a nie
będziesz komentował już ani jednego meczu więcej. – ostrzegła. Lee wzruszył
tylko ramionami i powrócił do komentowania meczu. Chociaż można powiedzieć, że
wrócił do dopingowania Gryfonów. Wicedyrektorka załamała zrezygnowana ręce i
usiadła na krześle.
Tymczasem Harry gonił znicz. Malfoy, który siedział mu na końcu miotły
wcale nie ułatwiał złapania znicza. Miał go już serdecznie dość. Chciał jak najszybciej
zakończyć grę. Wyciągnął rękę i ….
- TAAAAAAAAAK !!! Gryffindor wygrywa
Puchar Quidich 'a!
Rozdział jak zwykle cudowny!
OdpowiedzUsuńA mam takie pytanko ... ile przewidujesz rozdziałów w całym opowiadaniu? I ile masz zamiar pisac części do roku drugiego :)
Ja to już się nie mogę doczekać tk gdzieś roku czwartego, piątego, szóstego i siódmego, bo czuję, że w tych to dopiero będzie Dramione! I oby tak było ♥
Pisz szybciutko!
Pozdrawiam,
L.I
Następny rozdział to już rok trzeci :3
UsuńCo tu dużo pisać, rozdział jest genialny :) Teksty Miony są co najmniej zabójcze :D
OdpowiedzUsuń- Gdzie mi z tym badylem. – mruknęła. Pani Pomfrey wybuchła niepohamowanym śmiechem. Hermiona właśnie do nic wróciła i jak widać ma się bardzo dobrze.
A ten to już w ogóle przebił wszystko :) Już się nie mogę doczekać kolejnej notki :)
http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/
HAHAHAHA <3
OdpowiedzUsuńKocham cie dziewczyno! Ciebie i twojego bloga! Odpowoadajac na te slowa od autora pod poprzednia notka :3 To nie jest zadne badziewie, kretynko! <3
Hermiona jst powalajaca xD
"-Gdzie mi z tym badylem" No sikam, normalnie!
Bardzo podobaly mi sie opisy *u* troche ch/haotycznie ale i tak fantastycznie! I to jak Sophie martwila sie o siostre :33 Cudenko!
Oh, i nie zapominajmy o naszym Sevciu! Kocham go <3
Krotko, ale jestem chora i nie mam sily :/ Dobranoc, doczytam jutro :*
Pozdrawiam <3
Dramione-milosc-przez-glupote.blogspot.com