piątek, 11 października 2013

ROK DRUGI CZ. V

No dobry wieczór x3
Mówiłam, że dodam dwie notki na raz, ewentualnie z dwudniową przerwą? No to właśnie jest ta druga xd
A teraz tak na serio. Korzystam z tego, że mojej mamy nie ma na razie (do jutra, ale zawsze) i piszę ile się tylko da. Rozdział znów troszkę krótszy, ale chyba mi to wybaczycie. W końcu staram się, jak mogę x3
Nie przedłużając życzę miłego czytania  i najprawdopodobniej do 1 listopada (no chyba, że coś uda mi się wykombinować) 
Pozdrawiam, Cave.
________________________________________________



    Sophie stała pod bijącą Wierzbą i nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Zaczęło świtać, księżyc już dawno zaszedł, a żadnego z nich dalej nie było. Usiadła zrozpaczona na trawie i oparła się o jedno z drzew. Nie miała na nic siły. Snape, jak tylko się przebudził powiedział, że musi iść powiadomić o wszystkim natychmiast dyrektora i teraz cała kadra nauczycielska szuka ich w Zakazanym Lesie. Tylko Profesor McGonagall została, żeby pilnować pozostałych uczniów.
    Blondynka oparła czoło na kolanach. Im dłużej nad tym wszystkim myślała, tym bardziej chciało jej się płakać. A co, jeśli Mionie się coś stało? Pytała sama siebie. W końcu to jej siostra i obiecała sobie, że będzie jej pilnować. Jednak jest to niemożliwe, ponieważ młoda Gryffonka wpadanie w kłopoty odziedziczyła po starszej siostrze.
- Nie martw się. Hermionie n pewno nic się nie stało. – usłyszała delikatny, dziewczęcy głos. Podniosła załzawiony wzrok i smętnie popatrzyła na Ślizońską przyjaciółkę Hermy. Ngdy nie rozumiała, jak jej siostra mogła zaprzyjaźnić się z kim kolwiek z domu węża, ale po dzisiejszej nocy nie dziwiła jej się. Pan wykazała się odwagą idąc tu z nimi i pomagając na każdym kroku. Była niezwykle miła, jak na podopieczną Snape ‘a. Uśmiechnęła się blado.
    Jednak to, co po chwili zobaczyła zmyło nawet ten cień radości z jej bladej twarzy. Profesor Snape niósł na rękach … Hermionę. Była nieprzytomna, blada i cały czas z jej pleców leciała krew. Nie dawała żadnych oznak życia. Widać było na jej zapłakanej twarzy, że cierpiała. Cały czas widniał na niej wyraz bólu i zdarzały się pojedyncze zadrapania. Z nosa cały czas ciekła krew.
   Soph zatkała usta ręką. Nie mogła patrzeć na to, jak jej najukochańsza na świecie siostra umiera. Wolałaby być teraz na jej miejscu. Kiedy uświadomiła sobie, że Mistrz Eliksirów znika z zasięgu jej wzroku podniosła się i zaczęła biec za nimi. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że z Zakazanego Lasu wyszli właśnie Harry i skuty kajdankami Syriusz. Teraz to nie było dla niej ważne. Liczyła się tylko Hermiona. 
    Wbiegła do Sali Wyjściowej i zmierzała w kierunku Skrzydła Szpitalnego. Nie zwracała uwagi na to, że patrzy się na nią prawie cały Hogwart. Musiała wiedzieć, w jakim stanie jest Miona. Dobiegła do celu, ale , ale w ostatnim momencie zamknięto jej drzwi przed nosem. Zaczęła w nie bić pięściami, jednak to nic nie dawało. W pewnym momencie poczuła, jak ktoś łapie ją w pasie i bez problemu podnosi nad ziemię. Spojrzała do góry i zobaczyła … McLaggen ‘a. Zdziwiła się, jednak nie to było najważniejsze.
- Zostaw mnie! Masz mnie natychmiast postawić na ziemię! Chce do Skrzydła Szpitalnego! – krzyczała. Zaczęła się wyrywać, ale to nic nie dawało, ponieważ chłopak był od niej sporo silniejszy.
     W końcu doszli do portretu Grubej Damy, która nieomieszkana skomentować wyglądu Gryffonki. Nie trwało to jednak długo, więc już po chwili byli w środku. Oczywiście cały Gryffindor wiedział już, co stało się poprzedniej nocy. Patrzyli na blondynkę współczująco. Nikt tak naprawdę nie chciał podzielić jej losu.
     Cormac posadził Sophie na jednej z kanap koło kominka. Usiadł koło niej, a ona sama wtuliła się w niego. Musiała się komuś wypłakać, a Ron i Harry w tym momencie nie mogli być przy niej. Po chwili poczuła, jak Cor gładzi ją po plecach, a przy uchu usłyszała słowa pocieszenia.
- Spokojnie. Ta mała wariatka na pewno z tego wyjdzie. – próbował poprawić jej humor. Niestety z marnym skutkiem. Dziewczyna wybuchła tylko jeszcze większym płaczem.
- A może chcesz razem z nami wyrządzić jakiś kawał McGonagall? – zapytali równo bliźniacy Weasley. Sophie pokiwała przecząco głową. Fred i George nie takiej reakcji się po niej spodziewali. Liczyli na solidny ochrzan za to, że w ogóle wpadli na teki pomysł.
- Coramc, chce do pokoju. – szepnęła, kiedy udało jej się trochę opanować.
- Ja cię nie mogę tam zaprowadzić. – odpowiedział zrezygnowany. Żaden chłopak nie mógł wejść do dorimotriów dziewcząt.
- Ja ją zaprowadzę. – powiedziała Parvati Patil, współlokatorka panny Granger. Chłopak tylko kiwną głową, że się zgadza. W następnym momencie blondynka zasypiała już z wycieczenia na swoim łóżku.
      Harry siedział w na łóżku w Skrzydle Szpitalnym i obserwował, jak pani Pomfery i kilku magomedyków, którzy przybyli już ze św. Munga do Hogwartu próbuje ocucić Herminę. Dziewczynka była w fatalnym stanie. Co prawda udało się opatrzyć rany na plecach dziewczynki, a co za tym idzie nie krwawiła już. Jednak straciła tak dużo krwi, że nie wiadomy, czy da się ją uratować.
     Potter położył głowę na poduszce, ponieważ nie mógł już znieść tego widoku. Oczywiście obwiniał się za to, w jakim stanie jest siostra jego najlepszej przyjaciółki. Gdyby wtedy został i pomógł jej, może nie doszłoby do tego, co się teraz dzieje. Jednak jeżeli nie pobiegłby i nie znalazł Syriusza ten umarłby zabity przez Dementrów. I tak źle i tak nie dobrze. Sam nie wiedział, po co w ogóle one tam polazły. Przecież to bez sensu.
    W pewnej chwili usłyszał, jak lekarze zaczynają coraz szybciej biegać. Podniósł się momentalnie. Coś się musiało przecież dziać. I działo … Na twarzy pani McGonagall zobaczył łzy. Od razu swój wzrok przeniósł na Hermionę. Co prawda nie mógł zbyt wiele zobaczyć, ponieważ Magomedycy latający w te i z powrotem skutecznie wszystko mu zasłaniali.
- Obudź się wreszcie Hermiona ! – usłyszał głos pani Pomfrey. Wiedział już, że jest źle.
      Od chwili, w której zemdlała na polanie w Zakazanym Lesie znajdowała się w jakimś dziwnym miejscu. Wszystko dookoła było białe, a sama miała na sobie zwiewną sukienkę. Bosymi stopami delikatnie stąpała po przestrzeni, która ją otaczała. Nie wiedziała, dlaczego, ale czuła się tutaj bardzo dobrze. Nic jej nie bolało, ogarniało ją poczucie wspaniałego bezpieczeństwa. Nie wiedziała skąd, ale była pewna, że tutaj nic jej się nie stanie.
   W pewnym momencie pod jej stopami zaczęła pojawiać się soczyście zielona trawa, a dookoła niej drzewa, krzewy i nad nią błękitne niebo, z puszystymi chmurkami. Na środku znajdował się ogromny staw … taki, jak ten w Zakazanym Lesie. To była właśnie ta polana. Tylko jakby bardziej przyjazna. Na niebie świeciło słońce, a gdzie niegdzie dało zobaczyć się kolorowe motyle.
   Usiadła na brzegu jeziora i zaczęła przyglądać się falom na jego powierzchni, które tworzył delikatny wiatr. Było jej tutaj tak dobrze, że nie chciała nigdy stąd odchodzić …
     Pansy siedziała właśnie w gabinecie opiekuna swojego domu. Snape był nie tyle wkurzony, co wściekły. Chodził w te i z powrotem już od około pół godziny. Cały czas coś mówił, jednak dziewczynka go nie słuchała. Miała bowiem inne zmartwienie, a mianowicie Hermionę. Nie mogła sobie przebaczyć, że nic nie zrobiła. Przecie mogła za nią pobiec. We dwie a pewno poradziłyby sobie. W pewnym momencie profesor stanął w miejscu i popatrzył na swoją uczennicę. Wbrew pozorom on też miał uczucia i widział, jak panna Parkinson cierpi. Stanął za nią i położył jej rękę na ramieniu. Zdziwiona podskoczyła na krześle i popatrzyła na nauczyciela załzawionymi oczami.
- Nie martw się. Ona z tego wyjdzie. – nigdy nie był dobry w pocieszaniu, ale czuł, że musi to powiedzieć.
- A co jeśli nie uda się jej uratować? – wyjąkała załamującym się głosem. Severus przykucnął przy niej i … przytulił. Tak naprawdę nie wiedział, co robi. Działał instynktownie. Wiedział, że musi coś zrobić, żeby ta dziewczynka przestała płakać. Miał już spora wiedzę na temat przyjaźni Pansy, Luny, Hermiony i Ginny. Ukrywały one ją przed światem, dla własnego bezpieczeństwa. Nie dziwił im się.
- Nie możesz tak mówić. – powiedział. – A teraz przestań beczeć, bo wyda się z kim jesteś najlepszymi przyjaciółkami, a chciałyście to ukryć przed światem, prawda? – poczuł, jak porusza głową. Siedzieli w jego gabinecie jeszcze około godziny, po czym uspokojona i, na pozór szczęśliwa dziewczynka szła do swojego Dormitorium.
       Hermiona nie wiedziała, ile już tak siedzi w jednym miejscu, ale wydawałoby się, jakby czas dla niej nie istniał. Było jej tak bardzo dobrze w tym miejscu. Nie czuła bólu, ptaki wesoło śpiewały, króliczki podskakiwały, a motylki latały dookoła coraz to przysiadając na sukience dziewczynki i wywołując uśmiech na jej twarzy. Jedna tylko rzecz była tutaj dziwna. Słyszała głosy. Jeden powiedział: „Wróć do nas Hermiono”, ale ona jeszcze nie chciała wracać…
     Minęło dwa dni, odkąd Miona leży nieprzytomna w Skrzydle Szpitalnym. Ginny siedziała na lekcji Transmutacji i już nie mogła wytrzymać. Pani Pomfrey powiedziała, że dziś będą mogły zajrzeć do Hermiony. Odkąd się o tym dowiedziała, dwie lekcje temu, cały czas czuła się, jakby na jej krzesełku ktoś wysypał niewidzialne szpilki, które nie dają jej usiedzieć na miejscu. Nie lubiła tego uczucia.
    Od dwóch dni nic nie robiła, tylko cały czas płakała w swoim Dormitorium. Nie spotkała się od tego feralnego wieczoru ani z Pansy, ani z Luną. Nie miała siły. Z resztą, Cormac McLaggen powiedział jej, że panny Lovegood nie było na lekcjach, tak jak jej. Harry natomiast powiedział, że Pansy chodzi uśmiechnięta i nieźle idzie jej nabijanie się ze Szlam i Zdrajców Krwi. Nie wierzył w dobre intencje Ślizgonki. Gin wylała na niego tylko kubek soku dyniowego (coś musiała jeść i pić) i wróciła do Dormitorium. Dobrze wiedziała, dlaczego Pan tak postępuje.
    Dzwonek. To, na co czekała tak długo. Kiedy tylko go usłyszała wcisnęła swoją torbę z książkami Lavender prosząc ją o zaniesienie jej do pokoju i jak z procy wystrzeliła w stronę Skrzydła Szpitalnego. Przyjaciółka przecież nie może na nią czekać.
    Luna usłyszała dzwonek i niemrawo podniosła się z ławki. Nie wiedziała, dlaczego jej przyjaciółka tak szybko wybiegła z sali, ale nie miała siły nad tym myśleć. Ona, zresztą tak samo jak Gin i Pansy, miała poczucie winy za to, co stało się z Mioną. Miała do siebie ogromne pretensje za to, co się stało. Nawet malutkie Kinormy, stworzonka zajmujące się jej włosami, które próbowały rano ją pocieszyć zyskały tylko podły humor.
    Odpowiedziała na zagadkę i weszła do Pokoju Wspólnego Ravenclawu, a następnie do swojego pokoju. Położyła książki na ziemi i rzuciła się zrezygnowana na posłanie. Nie miała na nic siły, ani ochoty. Jej spokój nie trwał długo, ponieważ do Dormitorium weszła Prefekt Ravencalwu.
- Pani Pomfrey mówi, że możesz wejść do Hermiony. – powiedziała dziewczyna. Znała Lunę i bardzo ją lubiła. Nie mogła patrzeć na to, jak męczy się tym wszystkim.
     Blondynka, kiedy tylko usłyszała cztery ostatnie słowa poderwała się i wybiegła z pokoju. Wszyscy popatrzyli na nią zdziwieni, gdy jak z procy wystrzeliła na korytarz. Jej jednak nie obchodziło ani to, ani że potrąca przypadkowe osoby, które mijała. Liczyło się tylko to, że może zobaczyć w jakim stanie jest jej najlepsza przyjaciółka. Musiało być lepiej, skoro może tam wejść.
      Miona leżała na soczyście zielonej trawie i obserwowała niebo, po którym cały czas płynęły spokojnie chmury. Bardzo jej się tutaj podobało, jednak zaczynała się po woli nudzić. Czuła się bezpieczna i tak dalej, ale nie działo się nic ciekawego.
     W pewnym momencie poczuła, jak ktoś dotyka jej dłoni. Zdziwiła się, ponieważ była tu sama. Skądś znała tą delikatną skórę, ale nie wiedziała skąd. Herma, my bez ciebie nie wytrzymujemy … Usłyszała z oddali i już wiedziała, kto to musi być. Ginny. Nie minęło pięć minut, a na drugiej ręce poczuła to samo ciepło. Co jest? Poprawiło się? Luna! Jej przyjaciółki chciały, żeby wróciła, ale skąd? Nie miała przecież pojęcia, co zrobić żeby do nich wrócić.  A może by tak …
- Co jest? Poprawiło się? – zapytała zdyszana Luna, kiedy tylko wbiegła do Skrzydła Szpitalnego. Gin pomachała przecząco głową. Blondynka usiadła zrezygnowana po drugiej stronie łóżka i dotknęła dłoni przyjaciółki tak, jak to od jakiegoś czasu robiła Ruda.
- Pani Pomfrey powiedziała, że jak nie obudzi się do jutra rana, to znaczy, że jest w krytycznym stanie i  trzeba będzie przenieść ją do Munga. – wyszeptała zdruzgotana Ginevra. Jednak w pewnym momencie poczuła coś dziwnego, jakby …
      Chcę wrócić! Chcę już być z przyjaciółkami! To nie jest na mnie czas. Muszę jeszcze pare razy uratować dupę Potter ‘owi i całej reszcie. No, a Malfoy nie może mieć takiego spokojnego życia bez Szlamy Granger, jakby chciał. Tylko co ja mam zrobić?! Myślała gorączkowo Hermiona. Na początku próbowała się uszczypnąć, ale nic to nie dało. Zrezygnowana opadła z powrotem na trawę. TO miejsce zaczęło ją już przerażać. Było zbyt idealne, jak dla niej. Pani Pomfrey powiedziała, że jak nie obudzi się do jutra rana, to znaczy, że jest w krytycznym stanie i  trzeba będzie przenieść ją do Munga. Usłyszała ponownie delikatny głos Ginny.
- No tak łatwo, to ze mną nie będzie. – powiedziała.
     Luna i Gin patrzyły zdziwione na przyjaciółkę. Powiedziała coś i one dobrze wiedziały co. To był tekst typowy dla tej szalonej dziewczyny. Panna Weasley od razu popędziła do gabinetu lekarki. Kobieta nakazała im natychmiastowe opuszczenie Skrzydła Szpitalnego, a sama posłała Patronusa po Magomedyków.
- Panno Granger, proszę otworzyć oczy. – powiedział starszy mężczyzna. Kiedy to nic nie dało przyłożył różdżkę do czoła dziewczynki. Już chciał coś powiedzieć, kiedy usłyszał jej słaby głos.
- Gdzie mi z tym badylem. – mruknęła. Pani Pomfrey wybuchła niepohamowanym śmiechem. Hermiona właśnie do nic wróciła i jak widać ma się bardzo dobrze.
       Następnego dnia rano Hermiona leżała na białym posłaniu i czekała, aż pielęgniarka szkolna przyniesie jej eliksiry. Już wczoraj miała nieprzyjemność ich spróbować i musi szczerze powiedzieć, że są ohydne. Do prawdy, nie wie jak w ogóle można coś takiego podawać chorym.
      Po śniadaniu wpadły do niej Ginny i Luna. Widać było, że są niezmiernie szczęśliwe, ale w oczach Gin, kiedy tylko zobaczyła Mionę całkowicie wyluzowana zobaczyła coś, jakby … wściekłość?
- Hej Ginny. Chcę tylko powiedzieć, że zanim cokolwiek zrobisz pomyśl i nie kieruj się zbytnio emocjami. – powiedziała siadając na poduszce i opierając się plecami o chłodną ścian. Wiedziała, na co jest stać jej przyjaciółkę i nie chciała przekonać się, czy Gin lepiej opanowała rzucanie upiorogackami.
- Ty mała, wredna, nieodpowiedzialna żmijo! Czy ty naprawdę myślisz, że skoro jesteś moją przyjaciółką, to ja zamierzam za każdym razem tak się za ciebie martwić?! No otóż jesteś w błędzie, bo ja nie mam zamiaru więcej wylewać morza łez tylko dlatego, że ty chcesz zastać zabita przez wilkołaka, albo jakiekolwiek inne magiczne zwierze! – wydarła się Ruda, jednak już po chwili przytulała do siebie Mionę. – Jesteś skończoną kretynką. – oznajmiła na sam koniec.
    Przez następny tydzień wszystko szło coraz lepiej. Harry i Sophie uratowali Dziobka i Syriusza, a Miona wyszła ze szpitala. Po kilku dniach wróciła do zajęć i do treningów Quidich ‘a, ponieważ już za niedługo koniec roku szkolnego, a co za tym idzie ostatni mecz o Puchar Domów.
     W finale miały zmierzyć się dwa najbardziej wrogo nastawione domy – Slytherin i Gryffindor. Zawodnicy stali już gotowi do wyjścia. Pogoda była idealna. Niebo była zachmurzone, więc słońce nie raziło po oczach, wiał lekki, rześki wiatr. Hermiona wzbiła się do góry na swojej miotle. Cel – zdobyć, jak najwięcej punktów. Muszą wygrać i po raz kolejny obronić Puchar Quidich 'a.
- I kolejne dziesięć punktów dla Gryffonów. Aktualnie mamy sto dwadzieścia do siedemdziesięciu, a Hermiona Granger jest dziś nie do zatrzymania! – darł się Lee Jordan, ile tylko miał sił w płucach. I faktycznie miał rację. Miona grała tak, jakby nic się nie stało. Mijało dopiero pół godziny meczu, a ona zdobyła już osiemdziesiąt punktów dal swojego domu i właśnie leciała po kolejne. – Czy ja dobrze widzę?! Tak, Harry Potter znalazł Złoty Znicz i właśnie leci w pości za nim, ale o nie Draco Malfoy chyba zorientował się, o co chodzi! Dalej Harry, nie daj się wężom! – za ostatnie zdanie dostał od profesor McGonagall z otwartej dłoni w tył głowy.
- Jeszcze raz taki tekst Jordan, a nie będziesz komentował już ani jednego meczu więcej. – ostrzegła. Lee wzruszył tylko ramionami i powrócił do komentowania meczu. Chociaż można powiedzieć, że wrócił do dopingowania Gryfonów. Wicedyrektorka załamała zrezygnowana ręce i usiadła na krześle.
      Tymczasem Harry gonił znicz. Malfoy, który siedział mu na końcu miotły wcale nie ułatwiał złapania znicza. Miał go już serdecznie dość. Chciał jak najszybciej zakończyć grę. Wyciągnął rękę i ….

- TAAAAAAAAAK !!! Gryffindor wygrywa Puchar Quidich 'a!

4 komentarze:

  1. Rozdział jak zwykle cudowny!
    A mam takie pytanko ... ile przewidujesz rozdziałów w całym opowiadaniu? I ile masz zamiar pisac części do roku drugiego :)
    Ja to już się nie mogę doczekać tk gdzieś roku czwartego, piątego, szóstego i siódmego, bo czuję, że w tych to dopiero będzie Dramione! I oby tak było ♥
    Pisz szybciutko!
    Pozdrawiam,
    L.I

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu dużo pisać, rozdział jest genialny :) Teksty Miony są co najmniej zabójcze :D
    - Gdzie mi z tym badylem. – mruknęła. Pani Pomfrey wybuchła niepohamowanym śmiechem. Hermiona właśnie do nic wróciła i jak widać ma się bardzo dobrze.
    A ten to już w ogóle przebił wszystko :) Już się nie mogę doczekać kolejnej notki :)
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. HAHAHAHA <3
    Kocham cie dziewczyno! Ciebie i twojego bloga! Odpowoadajac na te slowa od autora pod poprzednia notka :3 To nie jest zadne badziewie, kretynko! <3
    Hermiona jst powalajaca xD
    "-Gdzie mi z tym badylem" No sikam, normalnie!
    Bardzo podobaly mi sie opisy *u* troche ch/haotycznie ale i tak fantastycznie! I to jak Sophie martwila sie o siostre :33 Cudenko!
    Oh, i nie zapominajmy o naszym Sevciu! Kocham go <3
    Krotko, ale jestem chora i nie mam sily :/ Dobranoc, doczytam jutro :*
    Pozdrawiam <3
    Dramione-milosc-przez-glupote.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń