wtorek, 16 lipca 2013

ROK PIERWSZY CZ. III



 Dobry wieczór wszystkim. Nie dawno wróciłam z imprezy i jestem jako tako trzeźwa. Powiedzmy ... 
Rozdział jest dosyć długi, ale średnio mi się podoba ...
Za błędy z góry przepraszam i życzę miłego czytania 
Cave :)
________________



  Dziewczęta przyglądały się, jak chłopcy wraz z nauczycielem skaczą w wielką dziurę w podłodze. Wahały się przez chwilę, ale podeszły do miejsca, gdzie przed chwilą zniknęli.
- Na pewno chcemy tam iść? – zapytała spanikowana Pansy.
- Tak. – odpowiedziała pewnie Hermiona. – Za wszelką cenę uratuję moja przyjaciółkę i siostrę. – dodała zdejmując z siebie i koleżanek Zaklęcie Kameleona.
- Tyko pamiętajcie, żeby zasłonić oczy, jak znajdziecie tego potwora tam, na dole. – usłyszały ostrzeżenie Marty, która po chwili zniknęła w jednej z muszli klozetowych. Dziewczynki popatrzyły na siebie zdezorientowane.
- Czy Jęcząca Marta właśnie chciała nam pomóc! – wypaliła zszokowana Gryffonka.
- Teraz to nie ważne, musimy iść, żeby ich dogonić. – powiedziała trzeźwo myśląca, ale nie mniej zszokowana Pansy.
- Ja pierwsza. – oznajmiła Luna, po czym skoczyła i już jej nie było. W ślady blondynki poszły Ślizgonka i Gryffonka. Po chwili stały już koło Rona, Harry ‘ego i Lockhart ‘a celującego w nich różdżką rudego.
- Jeżeli zaraz nie opuścisz różdżki, to potraktuję cię czymś okropnym. – wysyczała do nauczyciela Hermiona i wycelowała w niego swój magiczny patyczek. Nie obchodziło jej teraz, że najwyraźniej są w jakimś zimnym, oblesnym, wilgotnym tunelu. Nie zwracała uwagi na to, że pod ich noami leżą szkielety, możliwe, że ludzkie. Wiedziała od początku, że z mężczyzny, który przed nią stoi był kłamca. Nie wierzyła, że sam jeden pokonał by tyle zła. To było wręcz niemożliwe. On tylko zaśmiał się i rzucił zaklęciem.
- Obliviate. – krzyknął, ale zaklęcie zamiast polecieć w stronę chłopców odbiło się od ściany i uderzyło prosto w nauczyciela, ale nieszczęście chciało, że sufit korytarza, w którym się znajdowali zasypał się. Hermiona i Harry mieli odciętą drogę ucieczki, ponieważ wielkie głazy zasypały wyjście z komnaty.
- Miona! - krzyknęły równocześnie Luna i Pansy.
- Spokojnie nic nam nie jest. – krzyknęła brązowowłosa.
- Cześć, kim jesteś? – usłyszeli głos Lockhart ‘a, który najwyraźniej doszedł do siebie po tym co się stało.
- Jestem Ron Weasley, jestem pana uczniem. – odparł zszokowany rudzielec.
- Aha. A kim ja jestem?
- Ej, on chyba stracił pamięć. – powiedziała Luna. – Biedaczek. Zapomniał pewnie, jakie niesamowite przygody przeżył. – dodała.
- Ron, ty i dziewczyny zróbcie coś z tymi kamieniami! Ja idę po Ginny! – poinstruował chłopiec z blizną na czole po czym odwrócił się na pięcie i już chciał odejść, kiedy zatrzymała go dziewczyna należąca do jego domu.
- Jeżeli myślisz, że ja tu ostanę to się bardzo pomyliłeś. – wysyczała.
- Nie. To ty się pomyliłaś, jeżeli myślisz, że pozwolę ci gdziekolwiek ze mną iść. – powiedział odwracając się w jej kierunku.
- Słuchaj. Możesz sobie być starszy, możesz sobie być najlepszym przyjacielem mojej siostry, możesz sobie nawet mieć te głupią blizna na czole, ale nie pozwolę, żebyś mi mówił, co mam robić! – krzyknęła w jego kierunku. Całej rozmowie przysłuchiwali się oczywiście wszyscy, którzy byli po drugiej stronie „barykady”.
- Wiesz co. Spokojnie mogłabyś być Ślizgonką. – powiedział zrezygnowany i ruszył korytarzem.
- Nie mów tego więcej! – syknęła w kierunku Harry ‘ego. – Bez urazy Pan. – dodała uświadamiając sobie, że jej przyjaciółka na pewno to usłyszała.
- Spoko. – zaśmiała się czarnowłosa. Tak naprawdę wcale nie poczuła urazy, kiedy usłyszała, co powiedziała Hermiona. Dobrze wiedziała, że jest jedynym mieszkańcem Domu im. Salazara Slytherin ‘a, którego toleruje.
      Dwóch uczniów Domu Lwa szło ciemnym korytarzem. Wszędzie unosił się nieprzyjemny zapach. Powietrze było wilgotne i nieprzyjemne. Oboje chcieli stąd jak najszybciej wyjść, ale wiedzieli, że nie mogą zawieść Sophie, Ginny i wszystkich spetryfikowanych osób oraz uczniów, których rodzice nie są z czarodziejskiej rodziny. Wiedzieli, że gdyby się poddali wszyscy Mugole, którzy uczęszczali do szkoły mogliby zginąć tak, jak Jęcząca Marta. Powoli dochodzili chyba do końca tego tunelu. Tak faktycznie było, ponieważ przeszli jeszcze kilka kroków i znaleźli pod czymś, co przypominało przejście.
- Harry, powiedz coś w mowie węży. – zaproponowała dziewczynka.
          Chłopak nie myśląc zbyt dużo spełnił jej prośbę. W momencie, kiedy skończył kamienne węże przed nimi zaczęły się przesuwać i po chwili „drzwi” otworzyły się przed nimi ukazując wielką komnatę. Komnatę Tajemnic.  Hermiona rozejrzała się dookoła. Zobaczyła wielki pomnik i wodę, która pod nim była. Podłoga była wyłożona chyba jakimiś kafelkami. Wytężyła wzrok, ponieważ wydawało jej się, że coś zobaczyła. Zaczęła po woli iść w kierunku, gdzie to zobaczyła. W ręce miała oczywiście różdżkę. Kiedy była na tyle blisko, żeby zobaczyć co zauważyła doznała szoku.
- Ginny. – szepnął Harry, który najwyraźniej szedł koło niej. Podbiegł do nieprzytomnej dziewczyny, uprzednio wyrzucając swój magiczny atrybut gdzieś na bok.
      Panna Granger kucnęła po drugiej stronie swojej przyjaciółki. Po wili i delikatnie dotknęła jej czoła. Bło tak zimne, że odtrąciło jej dłoń.
- Harry, czy ona … - nie zdążyła dokończyć, bo ktoś wszedł jej w słowo.
- … umiera? Tak. Panny Weasley już nie długo nie będzie z nami. – dobiegł ich chłodny, wyprany z emocji głos. Natychmiast popatrzyli w kierunku, z którego dobiegał. – Nie przedstawiłem się. Nazywam się Tom Malvoro Riddle. – dodał, po czym podniósł z ziemi różdżkę Harry ‘ego i rozbroił Hermionę. Dziewczyna prychnęła pogardliwie.
- Ty jesteś tym chłopakiem z dziennika. – wypalił nagle Potter. Tom zaśmiał się.
- Tak jestem nim. – odpowiedział tym samym tonem. Miona próbowała jakoś dość do swojej różdżki tak, żeby mężczyzna tego nie zauważył.
- Możesz oddać mi różdżkę. Spróbuję uratować Ginny. – powiedział chłopiec.
- Nie zrobię tego. Kiedy ona umiera ja się odradzam. Nie będę już wspomnieniem. Nie przeszkodzisz mi w tym ani ty, ani ta Szlama, ani głupi Dumbledor ‘e. – warknął. - Expelliarmus!  - rzucił w kierunku dziewczyny, kiedy zobaczył, że podchodzi do swojego magicznego patyczka. – Ani mi się waz brudna, śmierdząca Szlamo. – każde słowo wręcz wypluwał.
- Hermiona! – krzyknął Harry.
- Nic mi nie jest. – jęknęła, kiedy próbowała się podnieść. Jej starania skończyły się jednak na tym, że klęczała opierając się rekami o podłogę.
- Żałosne. Staruch nie ma już nic lepszego, jak dwójkę dzieci. Doprawdy, powinien postarać się bardziej. – zakpił.
- On jest największym czarodziejem na świecie! Gdyby tu był na pewno by cię pokonał! Nie jego wina, że brudni słudzy Voldemorta usunęli go ze stanowiska! – oburzyła się. Miała ochotę zabić mężczyznę. Jak on mógł wygadywać takie rzeczy. W ostatnim momencie odsunęła się, żeby kolejny raz nie dostać zaklęciem. Wiedziała, ze to już coś innego, mocniejszego niż Expelliarmus. Popatrzyła na twarz Riddle ‘a. Pomimo tego, że próbował się opanować na jego twarzy widniała wściekłość. Wiedziała, że nie powinna doprowadzać go do takiego stanu, ale nie potrafiła znieść tego, że obraża jej priorytet. Nikt nie miał do tego prawa.
- Zamilcz! – wrzasnął. Po chwili można było usłyszeć, jakiś dźwięk. Popatrzyli w kierunku, z którego przyszli Hermiona i Harry. Leciało coś do nich.

- Fawkes! – krzyknął Harry. Feniks jednak nie zareagował i podleciał do Gryffonki. Dopiero teraz zauważyła, że coś niesie. Położył to przed nią i poleciał.

- Wzruszające. Szanowny pan profesor tak kocho swoich uczniów, że przysyła im jakiegoś bezużytecznego ptaszka i starą Tiarę. – zakpił Riddle. – I ty śmiesz mówić, że jest lepszy od samego Lorda Volemorta?!

- Nie wiesz, jaki on jest ty byłeś przed nim! – krzyknął Harry.

- Mylisz się. Lord jest ze mną, był i zawsze będzie. To ja jestem Lord Voldemort! – krzyknął i napisał w powietrzu swoje imię i nazwisko, które po chwili zmieniło się w napis „I AM LORD VOLDEMORT”. Następnie powiedział coś w mowie węży. Nie wiedziała, co, ale postanowiła odciągnąć to coś od Harry ‘ego i Ginny. Zanim cokolwiek zdążyła zrobić ponownie przyleciał Faweks i wydrapał temu czemuś oczy.

- Nie! Może twój durny ptak oślepił Bazyliszka, ale pozostał mu jeszcze słuch! – wydarł się Riddle. – Najpierw bierz Szlamę. – dodał.

       Hiermiona wiedziała, że to jest jej szansa, żeby odciągnąć stwora od przyjaciół. Niewiele myśląc poderwała się i podbiegła do wyjścia z komnaty.

- Dalej maszkaro! – wrzasnęła i pobiegła przed siebie.

    W tym momencie nie liczyło się to, że mogło jej się coś stać. Nie obchodziło jej to, że bestia z wielką przyjemnością ją zabije. Po prostu biegła nie zważając na nic. Na to, że ma kości, możliwe, że ludzkie, pod stopami i na to, że Bazyliszek jest coraz bliżej. W pewnym momencie skręciła, ale to był błąd. Na drodze jej ucieczki stanęły kraty. Nie wiedziała, co ma zrobić. Przerażona odwróciła się i kiedy usłyszała, jak potwór się zbliża wstrzymała oddech. Nie miała różdżki, więc nie ma, jak się bronić. Zauważyła, że wąż zatrzymuje się i przekręca swój wielki, obrzydliwy łeb w jej stronę. Znajdował się teraz tylko kilka centymetrów od niej. Dalej, zrób coś Hermiono! – powtarzała sobie w myślach. Nagle wpadła na genialny pomysł. Wzięła kamień, który leżał blisko niej i odrzuciła w przeciwnym kierunku. Poskutkowało. Chciała odetchnąć, ale się powstrzymała, ponieważ wiedziała, że nawet najcichszy szmer może z powrotem zwabić Bazyliszka. Odczekała chwilę i pobiegła w stronę Komnaty Tajemnic. Wbiegła do środka i zobaczyła, że Harry dalej jest przy Ginny. Zauważyła również, że kiedy Tom ją zobaczył na jego twarzy najpierw namalowało się zdziwienie, a potem niewyobrażalna wściekłość. Myślał, że potwór ją zabił.

- Jak to możliwe, że jeszcze żyjesz, śmieciu?! – warknął na cały głos.

- Najwyraźniej jestem bardziej wartościowym śmieciem niż ty, Voldemort. – odpowiedziała odważnie i podeszła do Tiary, którą przyniósł Feniks. Wiedziała, że profesor Dumbledore nie zostawiłby ich w potrzebie. Nie pomyliła się.

- Jak śmiesz mówić do mnie takim tonem! Jak śmiesz w ogóle wypowiadać moje imie! – Riddle naprawdę się wściekł.

- Nie boję się ciebie. – powiedziała najpewniej, jak tylko umiała, chociaż bała się, jak nigdy wcześniej.

     Z wody, która była pod pomnikiem wyłonił się Bazyliszek. Dziewczynka w ostatnim momencie chwyciła miecz, który był w Tiarze i zaczęła uciekać w stronę rzeźby. Wdrapała się na nią i zaczęła wymachiwać ostrzem, żeby potwór się do niej nie zbliżył. Bała się. Tak strasznie się bała, ale nie może tego pokazać. Będzie walczyć. Dla Sophie, dla Ginny, dla wszystkich. Przestała machać ostrym przedmiotem i poczekała, aż Bazyliszek zbliży się do niej. Wiedziała, że jeśli jej pomysł nie wypali to zginie, ale jednak postanowiła zaryzykować. Kiedy był już blisko niej rozdziawił paszczę, a wtedy ona wbiła mu miecz od środka. Jednak, kiedy wyjmowała rękę zrobiła to za wolno i jeden z kłów Bestii wbił jej się w rękę. Zasyczała z bólu. Kiedy wielki wąż opadł na ziemię zeszła z pomnika i podbiegła do przyjaciółki i Potter ‘a po drodze wyjmując sobie kieł z ręki. Gdy była już blisko poczuła, jak traci siły, a miecz wypada jej z dłoni, a ona sama upada na kolana.

- Jak śmiałaś zabić Bzyliszka?! – krzyknął Tom. Ona nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się i doczołgała do Harry ‘ego.

- Spróbuj zniszczyć dziennik tym. – szepnęła podając mu kieł wyjęty z ręki. Chłopak niewiele myśląc wziął go od dziewczyny i otworzył zeszyt. Zobaczył, jak na twarzy Riddle ‘a pojawia się przerażeni, kiedy podnosi rękę.

- Nie! –tle było słychać, zanim Gryffon wbił kieł w kartki. Polała się z nich krew, natomiast prze brzuch Voldemort ‘a przebija się jasne światło. Nie myśląc zbyt wiele wbił kieł z drugiej strony, a potem zamknął zeszyt i uczynił to samo z okładką. Wiedział, że zabija w ten sposób wspomnienie. Zabija Riddle ‘a.

    Hermiona zapamiętała już tylko to, po czym zemdlała. Wiedziała, że jeśli teraz umrze, to jej poświęcenie nie będzie daremne, ponieważ uratowała siostrę, przyjaciółkę i innych Mugoli ze szkoły.

- Harry. – powiedziała Ginny podnosząc się do pozycji siedzącej zaraz po tym, jak się obudziła. – Co się stało z Mioną? – zapytała zakrywając usta, ponieważ popatrzyła na przyjaciółkę leżącą obok Gryffona.

         Chłopak natychmiast odwrócił się w stronę młodszej panny Granger. Nie wiedział, że zemdlała. Zobaczył krew dookoła niej. Przestraszył się. Bardzo. Po chwili zobaczył, jak ognisty ptak po raz trzeci już przylatuje do nich. Tym razem usiadł przy ręce Hermiony. Tej, która była przebita przez kieł Bazyliszka i zaczął na nią płakać. Wtedy przypomniał sobie słowa dyrektora. „Łzy Feniksa leczą rany”. Tak było. Dziura w ręce dziewczyny zaczęła znikać. Ona jednak dalej się nie budziła.

- Ginny Faweks zabierze cię do wyjścia. Znajdziesz tam Lunę, Rona i Pansy. Pójdziesz do profesor McGonagall i powiesz, co się stało. Przyprowadzisz ją tu. Powiedz tylko, żeby się pospieszyła, bo Miona umrze, jeżeli szybko jej nie pomożemy.

        Rudowłosej nie trzeba było powtarzać dwa razy. Wstała na równe nogi i podeszła do Feniksa, który złapał ją za szatę. Poleciał prosto do wyjścia. Tam faktycznie zobaczyła soje przyjaciółki i brata, którzy kończyli odrzucać na boki jakieś kamienie. Nie chciała wiedzieć, dlaczego to robią. Musiała jak najszybciej znaleźć opiekunkę swojego domu, ponieważ jej przyjaciółka mogła w każdej chwili umrzeć. Kiedy ptak doleciał do celu postawił ja na ziemi. Ona nie czekając na nic zaczęła wydostawać się z tunelu.

- Ginny, co się stało? – zapytał zdziwiony zachowaniem siostry Ron. Owszem, cieszył się, że jest cała i zdrowa, ale po jej zachowaniu widział, że jest coś nie tak.

- Muszę iść do profesor McGonagall, bo Hermiona umrze. – powiedziała dochodząc do drzwi łazienki i wybiegając na korytarz. Zostawiając osłupiałe przyjaciółki i Rona.

      Biegła ile sił w nogach. Nie zwracała uwagi, że jest późno i ktoś może ją zobaczyć. Nie martwiła się teraz o to. Bała się o Mionę. Nie wybaczy sobie, kiedy ona faktycznie umrze. Dobiegła do drzwi nauczycielki Transmutacji i wypowiedziała hasło. Po chwili otworzyły się i wbiegła prze nie. W środku były następne, do których mocno zapukała.

- Proszę. – usłyszała lekko podenerwowany głos wicedyrektorki. Bez wahania otworzyła drzwi i wbiegła do środka. – Panno Weasley jest już bardzo późno, czy to nie może poczekać do jutra … - chciała coś jeszcze powiedzieć, ale popatrzyła na Ginny i zaniemówiła. – Co ci się stało? – zapytała zdruzgotana jej wyglądem. Faktycznie, Ruda nie wyglądała najlepiej. Miała potargane włosy i dalej była cała blada. Szata, którą na sobie miała, była cała porozdzierana.

- Nie ważne, co mi jest! Nie to jest teraz ważne! – zaczęła krzyczeć. – Hermiona! Bazyliszek! Komnata Tajemnic! Tom Riddle! Ona umiera … - wykrzykiwała pojedyncze słowa. Nie była w stanie powiedzieć nic sensownego.

- Spokojnie, usiądź i powiedz mi wszystko od początku. Co się stało z młodszą panną Granger? – widać było, że nauczycielka nie wiele zrozumiała z wcześniejszej wypowiedzi swojej wychowanki. Wyłapała tylko, że chodzi o Hermionę i coś jej grozi.

- Nie ma teraz na to czasu! Musi pani iść do Komnaty Tajemnic i uratować Hermionę! Ja panią zaprowadzę, to w Łazience Jęczącej Marty, tylko niech weźmie pani ze sobą pielęgniarkę!

- Dobrze, poczekaj na mnie przed wejściem do mojego gabinetu. – poprosiła. Dziewczynce nie trzeba było powtarzać dwa razy. Wyszła na korytarz i próbowała się uspokoić. Za chwilę usłyszała głos wydobywający się z głośników.

- Proszę Panią Pomfrey i profesora Snape ‘a do łazienki na pierwszym piętrze.

     Nie musiała długo czekać, a profesorka pojawiła się przy niej. Po chwili szły już szybkim krokiem, prawie biegnąc, do wskazanego przez Ginny miejsca. Byli tam już wezwani przez McGonagall.

- Wzywałaś nas Minerwo. – pierwszy odezwał się chłodnym, jak na niego przystało, głosem Snape. Widać było jednak, że jest zażenowany całą ta sytuacją. Ruda na nic nie czekając po prostu weszła do tunelu prowadzącego prosto do Komnaty Tajemnic. Opiekunka jej domu podążyła za nią. Severus i Pomfrey popatrzyli tylko na siebie zdziwieni i uczynili to samo. Na dole zastali Rona i Lockhart ‘a. Widać było, że ten drugi jest nie swój.

- Cześć. Widzę, że impreza się rozkręca. – powiedział nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią.

- A temu co? – zapytał opiekun Slytherin ‘u.

- Nie ważne! Trzeba ratować Hermionę ! – krzyknęła Weasley ‘ówna i pobiegła tunelem. Nauczyciele i pielęgniarka na nic nie czekając poszli za nią.

      Po chwili doszli do wielkiej komnaty. Zauważyli piątkę dzieci pochylającą się nad czymś. Bez wahania Tm podeszli. To, co zobaczyli na chwilę odebrało im zdolność logicznego myślenia. Tym „czymś” okazała się Hermiona Granger. Była nieprzytomna. Jej skóra miała prawie biały kolor, usta siny, a klatka piersiowa opadała i unosiła się coraz wolniej. Umierała. Tak, jak jeszcze kilka minut temu Ginny. Pierwszy obudził się nauczyciel Eliksirów.

- Zanieście ją do Skrzydła Szpitalnego, a ja pójdę po potrzebne Eliksiry. Musimy działać szybko, bo nie uda nam się jej uratować. – poinstruował, po czym odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem gdzieś poszedł.

     McGonagall wyjęła różdżkę i rzuciła na nieprzytomną Gryffonkę jakieś zaklęcie. Po chwili dziewczynka uniosła się w powietrzu.

    Był środek nocy. W Skrzydle Szpitalnym leżała mała dziewczynka. Była nieprzytomna już od około dwóch godzin. Pochylały się nad nią dwie osoby. Pierwszym był Mistrz Eliksirów, który na przemian wlewał coś do jej bladych ust i nacierał drobne rany innymi specyfikami. Druga była sama wice dyrektorka. Ona z kolei szeptała jakieś zaklęcia. Z jej różdżki wylatywały co chwilę inne kolorowe smugi. Rzucała zaklęcia leczące. Temu wszystkiemu przyglądały się trzy dziewczynki. Gryffonka, Ślizgonka i Krukonka. Były załamane. Ich najlepsza przyjaciółka mogła w każdej chwili umrzeć. Nie chciały w to wierzyć. Nie mogła odejść.

- To wszystko moja wina. – jęknęła Ginny. – Gdyby nie ja, ona była by przytomna i nie musiała walczyć o życie. – zapłakała Ginny.

- Nie możesz się o to obwiniać. Nie wiedziałaś, co robisz. On cię kontrolował. – pocieszała ją Luna.

- Ona ma rację. Jesteś niewinna. – poparła przyjaciółkę Pansy.

- Dziewczynki, czemu jeszcze nie śpicie? – zapytała troskliwym głosem pani Pomfrey.

- Jak mogę spać, kiedy moja przyjaciółka umiera? – oburzyła się Ruda.

- I tak jej teraz nie pomożecie. Uciekajcie do swoich dormitoriów. Możecie tu jutro przyjść, nawet z samego rana. – powiedziała pielęgniarka. Dziewczęta nic nie mówiąc udały się do wyjścia, a potem do swoich pokoi. – Jak wam idzie? – zwróciła się do Severus ‘a i Minerwy.

- Jest co raz lepiej. Jeszcze tylko chwila i będziemy mogli kończyć. – odpowiedziała McGonagall.

- Ale ona przeżyję, prawda?

- To silna dziewczynka. Na pewno jeszcze nas nie zostawi. – zapewniła nauczycielka Transmutacji.

- Koniec. – zdecydował Snape. – Teraz musimy poczekać, aż się obudzi. Na to już nie mamy wpływu. – dodał po chwili. Nauczyciele wyszli ze Skrzydła Szpitalnego i udali się do swoich dormitoriów.

      Rano na śniadaniu panował wielki gwar. Wszyscy cieszyli się z tego, że do końca roku szkolnego pozostawało coraz mniej czasu. Wszyscy, oprócz trójki Gryffonów, Krukonki i Ślizgonki. Oni nie mieli powodów do radości. Ich koleżanka leżała właśnie nie przytomna od kilku godzin i prawdopodobnie walczyła o życie. Nie mogli pogodzić się z myślą, że nie ma ich teraz z nimi.

    W pewnym momencie drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i stanął w nich sam Profesor Dumbledore. Powędrował do stołu nauczycielskiego i zasiadł na swoim miejscu. Nie przejmował się spojrzeniami zdziwionych uczniów. Po chwili wziął różdżkę do ręki i przyłożył ją sobie do gardła.

- Witam wszystkich. – powiedział. Nie musiał nikogo uciszać, ponieważ wszyscy siedzieli i czekali z zaciekawieniem na to, co powie dyrektor. – Jak widać zostałem przywrócony na swoje stanowisko. Ogromnie się z tego cieszę. Mam nadzieję, że wy też. Stało się tak ze względu na wczorajsze wydarzenia. Nie wiecie co się stało, ale nie mogę wam zbyt wiele przekazać. Powiem tylko tyle, że potwór, który spetryfikował uczniów nie żyje, a Komnata Tajemnic została zamknięta. Niestety jedna z uczennic ucierpiała i leży w Skrzydle Szpitalnym w śpiączce. Nie martwcie się jednak, dzięki szybkiej interwencji jest już wszystko w porządku. To by było na tyle. Życzę smacznego.

     Po wypowiedzi dyrektora wszyscy byli w osłupieniu. Czy to znaczy, że nic już im nie zagraża? Oczywiście, ale co to za uczennica. Zaczęli rozglądać się po Sali, ale nie mogli dojść do tego, kogo brakuje. Jednak, kiedy zobaczyli podłamane miny panien Lovegood i Weasley domyślali się, kto był następną ofiarą potwora. Faktycznie, przy stole Gryffindor ‘u brakowało Hermiony, ale ostatnio nie pojawiała się na posiłkach. Cały czas siedziała przy Sophie, a Skrzydło Szpitalne opuszczała tylko na lekcje. Szybko zrezygnowali więc z tej teorii.

- Myślicie, że to faktycznie młodsza Szlama Granger jest tą ofiarą? – zapytał młody arystokrata, kiedy wychodzili z Wielkiej Sali, aby udać się pod Salę Transmutacji, gdzie odbywała się ich pierwsza lekcja.

- Nie wiem, ale sądząc po minach zdrajczyń krwi to bardzo prawdopodobne. – odpowiedział czarnoskóry chłopak. Był on na tej samej pozycji społecznej, co jego kolega. Przeciez czysto krwiści nie mogli zadawać się z kimś z „niższych sfer”, prawda? To uwłaszczało godności ich rodów.

- No i bardzo dobrze, przynajmniej jedną Szlamę mniej. – zakpił blondyn. – Zobacz, idą Potter i Weasley. Musimy im dokuczyć. – dodał, kiedy zobaczył wcześniej wspomnianą dwójkę.

- Nie ma innej opcji. – przyznał mu rację. – Ej Chłopaku-Z-Blizną, co tam u Szlamowatych sióstr. Podobno nie są w najlepszym stanie. – wypalił jako pierwszy i razem z Draco wybuchli wrednym, niepohamowanym śmiechem. Harry zacisnął ręce w pięści.

- Nie wasz interes, debile. – warknął w ich kierunku. Dobrze wiedział, że nie może dać się sprowokować.

- Spokojnie okularniku. Może powiesz nam, kiedy pogrzeb. Nie możemy tego przegapić. – Moalfoy i Zabini wiedzieli, że sprawia ból psychiczny Harry ‘ emu i Ronowi. Nie za bardzo im to przeszkadało, a nawet wręcz przeciwnie. Podobało im się to. Uwielbiali upokarzać innych, a szczególnie Gryffonów. Nic tak nie zadawala, jak widok dzielnych Lwów, którzy zdenerwowani do granic możliwości próbują im odpyskować. Trud był daremny, ponieważ tylko trzy osoby w szkole potrafiły tak dogadać , żeby niw wiedzieli, co powiedzieć.

-Dosyć! Tym razem przesadziliście! – dobiegł ich zdenerwowany głos profesor McGonagall, która przysłuchiwała się całe tej rozmowie. – Na początek odejmuję czterdzieści punktów Slytherin ‘owi, a po lekcjach macie stawić się w moim gabinecie! Nie będę tolerowała takiego zachowania ! – zakończyła.

    Dzień był bardzo męczący dla trójki przyjaciółek, a szczególnie dla pewnej Ślizgonki. Nic się dziś nie układało. Zaczynając od tego, że Miona nie miała zamiaru wracać do żywych, przez przymusowe podlizywanie się Malfoy ‘owi, a kończąc na ciągłym upokarzaniu swoich przyjaciółek. Nie nawidziła się za to ostatnie, ale wiedziała, ze nie może postąpić inaczej, bo ktoś mógł dowiedzieć się o ich przyjaźni. Owszem, profesor McGonagall, profesor Snape i pani Pomfrey coś podejrzewali po wczorajszych wydarzeniach, a Harry i Ron wiedzieli, ale o nich się nie obawiały. Siedzi właśnie na obiedzie i jest strasznie zmęczona. Chciała by się wreszcie położyć. Jedyny pocieszeniem tego dnia było to, że Malfoy i Zabini wreszcie dostali szlaban, za to, co robią. Uśmiechnęła się do siebie. Kiedy przypomniała sobie, jak siedziała w Pokoju Wspólnym Slytherin ‘u, a po chwili wpadli tam dwaj arystokraci mówiąc, że będą musieli sprzątać szatnię jednej z drużyn Quidich ‘a … Gryffonów … udawała oburzoną, ale gdy znalazła się sama w swoim dormitorium wręcz skakała ze szczęścia.  Przypomniała sobie, co się wtedy stało.

*WSPOMNIENIE*

     Pansy siedziała przy jednym ze stolików i odrabiała pracę na Eliksiry. Popołudnie zapowiadało się normalnie. W pewnym momencie drzwi do Pokoju Wspólnego otworzyły się i weszli … nie, oni wpadli do pomieszczenia, jak dwa rozwścieczone Smoki. Właściwie, to jeden Smok i jeden Diabeł, ale mniejsza. Wyglądali tak, jakby za chwilę mieli wybuchnąć.

- Co się stało? – zapytał Teodor Nott, który właśnie tłumaczył coś Crabbe ‘owi, ale sądząc to po minie goryla, bez jakiegokolwiek rezultatu.

- Tydzień! Tydzień sprzątania szatni Gryffindor ‘u! – wydarł się Malfoy, a w pokoju zapanowała kompletna cisza.

- Jeżeli ta stara wiedźma myśli, że moja noga chodźmy przekroczy próg tego zaszlamionego miejsca, to się grubo myli! – wydarł się Zabini, po czym zniknął za drzwiami swojego prywatnego dormitorium. Nie zapomniał oczywiście trzasnąć drzwiami tak, że prawie wypadły z zawiasów. Po chwili Draco uczynił to samo. Oprócz nich w całym Hogwarcie, oczywiście oprócz nauczycieli, prywatne pokoje mieli jeszcze Terence Higgs i Teodor Nott. Dzieci najbogatszych z najbogatszych …

*KONIEC WSPOMNIENIA*

       Pansy po raz ostatni popatrzyła na talerz z nietkniętym obiadem i wstała od stołu. Nie dała dziś rady nic przełknąć. Pomyślała, że musi porozmawiać z kimś spoza Slytherin ‘u, bo nie wytrzyma dłużej. Udała się do swojego dormitorium i wzięła kawałek pergaminu. Napisała coś na nim i wyszła z pokoju. Udała się do Sowiarni. Żałowała, że nie może po prostu podejść do przyjaciółek i porozmawiać. Muszą się ukrywać. Po dojściu na miejsce wzięła pierwszą lepszą sowę i przywiązała jej do nóżki liścik.

- Ginny Weasley. – szepnęła, a ptak wzbił się w powietrze. Popatrzyła jeszcze chwilę i wróciła do swojego dormitorium.

      Rodowłosa dziewczyna właśnie leżała na swoim łóżku. Cały czas obwiniała się o to, co stało się z Hermioną. Żałowała, że nie poszła od razu do dyrektora z tym dziennikiem. Gdyby to zrobiła Miona właśnie leżałaby koło niej i rozmawiała z nią na nic nie znaczące tematy, a nie walczyła o życie w Skrzydle Szpitalnym. Jej myśli przerwało pukanie do szyby. Przekręciła głowę w tamtym kierunki zobaczyła sówkę, która miała przywiązany do nóżki kawałek papieru. Zwlekła się z łóżka i podeszła do okna, żeby odebrać korespondencję. Kiedy to zrobiła sowa odleciała. Najwidoczniej ktoś nie oczekiwał odpowiedzi. Wzruszyła ramionami i zaczęła czytać. Nikły uśmiech pojawił się na jej twarzy.

Droga Ginny,

   Jeżeli zaraz nie porozmawiam z kimś normalnym, to chyba oszaleję. Ślizgonki cały czas marudzą, że nie wiedzą jak się ubrać i że lakiery do paznokci im się kończą. Muszę zachowywać się przy nich, jak jakaś skończona idiotka. Błagam cię, uratuj mnie przychodząc do Pokoju Życzeń razem z Luną koło dwudziestej.

 Pansy.

Pójdzie, na pewno. Szkoda tylko, że muszą spotykać się tak późno. Wolałaby od razu do niej pobiec. Postanowiła, że pokaże list Lunie. Przecież miały spotkać się we trzy. Właśnie. Zawsze robiły to we cztery. Dziewczynce łzy stanęły w oczach, kiedy przypomniała sobie o Hermionie. Nie może płakać. Ona by tego nie chciała. Weszła do łazienki i przemyła oczy. Nie pokaże, że płakała, bo Ślizgoni by ją zjedli. Podniosła dumnie głowę i wyszła z dormitorium, a potem na korytarz. Zauważyła dużo ciekawskich spojrzeń. Nie zwracała na nie uwagi. Niektórzy patrzyli na nią ze współczuciem i litością. Nie nawidziła tego.

    Doszła do celu, którym było wejście do Pokoju Wspólnego Ravenclaw ‘u. Zastukała kołatką i poczekała na pytanie. Odpowiedź podała jej Luna.

- Co to za zwierze, które o poranku chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech? – usłyszała.

- Człowiek. – odpowiedziała pewnie.

        Drzwi się otworzyły, a Ginny weszła do środka. Nie musiała długo szukać swojej przyjaciółki, ponieważ stała przy jednym z regałów i szukała jakiejś książki. Podeszła do niej i dźgnęła ją w żebra, na co blondynka z cichym piskiem podskoczyła.

- Możesz ze mną połazić po Hogwarcie? – zapytała Ruda.

- Tak, oczywiście, tylko skończę zadanie na Eliksiry. – odpowiedziała i podniosła książkę, która wcześniej wypadła jej z rąk. Podeszła do jednego ze stolików i usiadła przy nim. Panna Weasley zrobiła to samo. Przyglądała się przyjaciółce, która na przemian szukała czegoś w książce i pisała na swoim pergaminie. Po około piętnastu minutach wychodziły już razem z Pokoju Wspólnego.

- Więc, o czym chciałaś porozmawiać? – zapytała blondynka.

- Trzymaj. – powiedziała Ginny podając jej liścik, który dostała od Pansy.

- Ile nam zostało czasu?

- Nie wiem. Chodźmy na razie do Miony. Zapytamy pani Pomfrey, czy coś jej się poprawiło. – blondyna tylko kiwnęła głową, na znak zgody. Po około pięciu minutach drogi doszły do Skrzydła Szpitalnego. Rudowłosa pchnęła drzwi i po chwili były już w środku. Odnalazły łóżko swojej przyjaciółki i podeszły do niego.

      Pomieszczenie było całe białe. Białe ściany, białe łóżka, biała pościel, białe parawany … Na jednym z posłań leżała delikatna dziewczynka o kasztanowych włosach i oczach koloru czekolady, które teraz były zamknięte. Cała była blada. Wyglądała tak, jakby spała. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Bólu, strachu, szczęścia, radości … Zupełnie nic.

    Ginny usiadła na jednym z krzesełek i dotknęła zimnej dłoni Hermiony. Łzy stanęły w jej oczach. Nie wiedziała, co ma zrobić. Cały czas obwiniała się za to, co stało się jej przyjaciółce. W pewnym momencie poczuła, jak od tyłu, w pasie oplatają ją delikatnie ręce Luny. Nie protestowała. Poczuła, jak pierwsza łza spływa jej po policzku.

- Nie płacz, Ginny. – szepnęła jej do ucha blondynka.

- Luna, ale to wszystko moja wina. Gdybym od razu oddała ten durny dziennik dyrektorowi ona nie leżałaby tutaj, tylko śmiała się razem z nami. – załkała dziewczynka.

- Dzień dobry, co wy tu robicie dziewczęta? – dobiegł ich zatroskany głos pielęgniarki. Dobrze wiedziała, jak cierpią. Nie dziwiła im się. W końcu ich najlepsza przyjaciółka leży właśnie nieprzytomna i nie wiadomo, kiedy się obudzi. Czy w ogóle się obudzi.

- Chciałyśmy zapytać, czy Hermionie się polepszyło i jak idzie przygotowywanie eliksiru z Mandragor. – odpowiedziała szybko Luna, ponieważ wiedziała, że Ruda nie jest w stanie wypowiedzieć słowa.

- U panienki Granger nic się nie zmieniło. – powiedział ze współczuciem, na co Ginny tylko zacisnęła powieki. – A co do eliksiru, to dziś wieczorem skończymy go przyrządzać i możliwe, że juro zobaczycie już na lekcjach odpetryfikowanych przyjaciół. – dodała.

- Dziękujemy. – blondynka uśmiechnęła się dziękująco do pani Pomfrey i wyciągnęła rudą przyjaciółkę ze Skrzydła Szpitalnego. Kiedy wychodziła zauważyła, że zegar wskazuje godzinę za piętnaście dwudziestą, więc postanowiła, że od razu uda się z Ginny do miejsca, w którym mają się spotkać z przyjaciółką.

     Pansy Parkinson przyszła pod Pokój Życzeń dziesięć minut wcześniej. Zaczęła rozmyślać o tym, co stało się wczoraj. Nie widziała tego, co Tom zrobił jej przyjaciółkom i Harry ‘emu. Żałowała, że jej tam nie było, bo może gdyby było ich tam więcej poradzili by sobie lepiej. Chociaż z drugiej strony nie mogła patrzeć na cierpienie Ginny i Hermiony. Była całkowicie rozdarta.

    Jej rozmyślania przerwały dwie dziewczyny, które do niej podeszły. Uśmiechnęły się do siebie. Pansy rozglądnęła się, czy przypadkiem nikt nie przechodzi i podeszła do ściany. Pomyślała o miejscu, w którym mogłyby porozmawiać. Po chwili pojawiły się drzwi, które otworzyła jednym, mocnym i zdecydowanym pchnięciem. Weszła do środka i rozejrzała się dookoła. Była zadowolona z efektu. Na środku stało wielkie łoże z dużą ilością poduszek. Po jego prawej stronie stał kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Nie czekając na nic rzuciła się na łóżko twarzą w poduszki. W jej ślady podążyły Luna i Ginny. Te jednak były trochę bardziej delikatne, niż Ślizgonka.

- Więc o czym chciałaś porozmawiać? – zapytała Krukonka.

- O wszystkim, byle nie o lakierach, ubraniach i tym podobnych rzeczach. Nie wytrzymuję już u siebie. One rozmawiałyby tylko o tym. – jęknęła nie podnosząc głowy z poduszek.

- Przecież to całkiem fajny temat. Ja na przykład bardzo to lubię. – oburzyła się Gryffonka. Pansy podniosła głowę i popatrzyła na nią mrużąc gniewnie oczy.

- Nie, jeżeli rozmawiasz o tym cały czas, codziennie. – warknęła i wróciła do poprzedniej pozycji.

- Co powiedziała ci Tiara Przydziału Pan? – wypaliła blondynka.

- Cytuję : „Moim zdaniem wcale nie nadajesz się do Slytherin ‘u. Umieściłabym cię w Gryffindorze, ale wiem, że nie mogę.” – powiedział siadając na łóżku. – A wam?

- „ Tu nie będę mieć problemu. Wszyscy jesteście tacy sami.” – powiedziała Ginny,  a jej przyjaciółki wybuchły niepohamowanym śmiechem – Nie wiem, co  w tym takiego śmiesznego. – mruknęła obrażona.

- Mi, powiedziała: „Tak, tu zdecydowanie …”, a resztę już wiecie. – jęknęła powstrzymując miech Luna.

      Dziewczęta rozmawiały później na neutralne tematy. O tym, kto wygra Puchar Domów lub, że do końca ich pierwszego roku pozostał miesiąc.

     Dokładnie dwa dni przed końcem roku szkolnego wszyscy mieli już wolne. Siódme klasy zdały WUTEM ‘y, a pozostali SUM’y. Nie było, więc potrzeby „kisić się” w zamkniętych salach, kiedy na dworze było ciepło. Dyrektor odwołał lekcje. Wszyscy byli zadowoleni z tego powodu, oprócz Sophie Granger, która twierdziła, że mogliby się jeszcze przez te dwa dni dowiedzieć.

      W nocy, z przedostatniego na ostatni dzień szkoły, pielęgniarka przechodziła po Skrzydle Szpitalnym, aby zobaczyć, czy uporządkowała wszystko przed wakacjami. Stanęła przy jednym z łóżek. Leżała na nim mała Gryffonka, która gotowa była poświęcić się za przyjaciół. Pini Pomfrey wiedziała, że jeżeli do jutra się nie wybudzi ze śpiączki, w której pozostawała już dwa długie miesiące, to będzie zmuszona przenieść ją do Św. Munga. Chciała odejść, kiedy zobaczyła, jak klatka piersiowa Hermiony  zaczyna coraz wolniej podnosić się i opadać, aż jej oddech staje się nieregularny i urywany. Podbiegła do niej szybko i zaczęła rzucac jakieś zaklęcia. Kiedy to nie pomogło postanowiła użyć mugolskiej metody usta – usta. Po kilku próbach oddech Gryffonki wrócił do normy. Przerażona pielęgniarka usiadła na krzesełku obok łóżka dziewczynki.

- Już myślałam, że nas opuścisz Hermiono. – mruknęła do siebie.

- Jeszcze długo się mnie nie pozbędziecie. – usłyszała zachrypnięty głos dziewczynki. Natychmiast odwróciła głowę w jej stronę i zobaczyła, jak po woli ponosi powieki. – Ile mnie nie było? – zapytała po jakimś czasie spędzonym w zupełnej ciszy.

- Dwa miesiące. – odpowiedziała pani Pomfrey i uśmiechnęła się. Bardzo ucieszyła się, kiedy usłyszała głos młodej dziewczyny.

- Sporo. Czyli, że jutro jest zakończenie roku szkolnego? – zadała kolejne pytanie.

- Dokładnie. A teraz śpij moja droga. – powiedziała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. – Nie chcę słyszeć słowa protestu. Przez dzisiejszą noc jeszcze tu zostaniesz, bo muszę cię mieć na oku. – dodała, kiedy zobaczyła, że Hermiona otwiera buzię, żeby coś powiedzieć.

     Urażona Miona odwróciła się plecami do pielęgniarki, na co ta się zaśmiała i zamknęła oczy. Po chwili usnęła. Wtedy pani Pomfrey wyszła ze Skrzydła Szpitalnego i poszła do gabinetu McGonagall. Gdy była już w środku przywitała się z wicedyrektorką.

- Więc, co cię do mnie sprowadza o tak późnej porze? – zapytała Minerwa.

- Hermiona Granger się obudziła.

      Wszyscy uczniowie byli zebrani w Wielkiej Sali na zakończeniu kolejnego roku szkolnego w Hogwarcie. Brakowało tylko jednej osoby. Hermiony Granger nie było w pomieszczeniu. Wszyscy myśleli, że dalej pozostaje w śpiączce. Można, więc sobie wyobrazić, w jakim byli szoku, kiedy drzwi się otworzyły i stanęła w nich wcześniej wspomniana osoba. W tym momencie wszystkie oczy były zwrócone w jej stronę. Cała szkoła wpatrywała się w nią tak, jakby była UFO. Dziewczynka tylko wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę swojego miejsca przy Stole Gryffidor ‘u. Usiadła przy nim, ale kiedy dalej czuła na sobie wzrok innych lekko się podirytowała.

- Czy ja właśnie pierwszy raz weszłam do Wielkiej Sali? – zapytała Ginny, która siedziała koło niej. Ruda nic nie odpowiedziała, tylko uszczypała przyjaciółkę. – Zgłupiałaś? – warknęła rozmasowując obolałe miejsce.

- Hermiona ! – wrzasnęła na cały regulator Ginewra i rzuciła się na przyjaciółkę, którą właśnie odzyskała. – Tak się strasznie cieszę, że wróciłaś.  – powiedziała nie wypuszczając Miony z uścisku.

- Nigdzie nie wychodziłam. – zaśmiała się. Poczuła, że ktoś przytula ją z drugiej strony.

- Kocham cię, siostrzyczko. – usłyszała delikatny głos Sophie. – Nawet nie wiesz, ile napędziłaś mi strachu.

- Ty mi również. – odpowiedziała.

- Hermiona wróciła !!! – usłyszała krzyk bliźniaków, kiedy już wyswobodziła się z uścisków. Uśmiechnęła się do nich. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale po Wielkiej Sali rozniósł się dźwięk stukania łyżeczką w kielich. Oznaczało to, że profesor McGonagall wszystkich ucisza, ponieważ dyrektor będzie przemawiał.

- Moi drodzy. Kończy się kolejny rok szkolny w Szkole Magii i Czrodziejstwa w Hogwarcie. Mam nadzieję, że był dla was wszystkich udany. Jak na razie kwalifikacja Pucharu Domów wygląda następująco. Huffelpuf – dwieście punktów. Ravencalw  - dwieście pięćdziesiąt punktów. Gryffindor – trzysta punktów i Slytherin – czterysta punktów. – powiedział. Od Ślizgonów w tym momencie aż biło pychą. Gryffoni natomiast byli lekko podłamani tym, że do znienawidzonego domu tracą sto punktów. Nie mieli jednak dużo czasu na myślenie, ponieważ dyrektor znów przemówił. – Jednak po ostatnich wydarzeniach muszę przyznać jeszcze kilka punktów. Najpierw przyznaję pannie Pansy Parkinson pięćdziesiąt punktów, za to, że pozostała do końca. – wszyscy Ślizgoni patrzyli się na czarnowłosa. Ta jednak udawała, ze ich nie widzi i głośno klaskała w dłonie, jak pusta laleczka. Tylko kilka osób na całej Sali wiedziało, że to gra … - Pannie Lunie Lovegood za wytrzymałość i wierność oraz dużą wiedze na temat zaklęć wybuchowych przyznaję pięćdziesiąt punktów. Pannie Hermionie Granger przyznaję pięćdziesiąt punktów, za poświęcenie godne prawdziwej Gryffonki oraz za to, że nie opuściła przyjaciół do końca. Sophie Granger za zdolność logicznego myślenia – dwadzieścia punktów. Harry ‘emu Potterowi i Ronowi Wesley ‘owi przyznaję po pięćdziesiąt punktów za poświęcenie, jakiego się podjęli. Myślę więc, że nikt nie będzie miał pretensji, jeżeli wystrój Wielkiej Sali zostanie zmieniony na nieco inny. – zakończył i klasną w dłonie. Pod sufitem, zamiast flag w kolorach zieleni i srebra pojawiły się czerwono – złote. Wszyscy uczniowie, oczywiście poza Ślizgonami, zaczęli rzucac w górę swoimi czapkami czarodziejów definitywnie kończąc ten rok szkolny. Najbardziej zadowolony z niego był do Godryk ‘a Griffindor ‘a, najmniej natomiast – Salazara Slytherin ‘a …

czwartek, 11 lipca 2013

ROK PIERWSZY CZ. II



Na samym początku przepraszam za tak długą nieobecność. Wiem, że są wakacje i notki powinny pojawiać się częściej, a nie rzadziej. Na moje usprawiedliwienie chciałam tylko powiedzieć, że mój plan dnia wygląda następująco: wstać o dziewiątej, ubrać się, wyjść na pole, wrócić o jedenastej, bo później mi nie wolno. Siłą rzeczy widać, że tak na prawdę nie mam kiedy czegokolwiek napisać. Nie wiem kiedy będzie następny rozdział. We wtorek mam imprezę, a ja nie jestem "grzeczną dziewczynka", więc na następny dzień pewnie nie wstanę, bo nie będę miała siły, wiadomo dlaczego, więc na pewno pisanie następnej notki jeszcze bardziej się przedłuży. :)
Nie przeszkadzam już i życzę miłego czytania. Przepraszam za błędy
Cave :).
__________________



- Chciałabym się z tobą zaprzyjaźnić, ale to niemożliwe. Nie chcę się narazić Slytherin’owi, bo mam tu spędzić siedem lat, ale bardziej boję się o ciebie, bo nie miałabyś z nimi życia. – przerwała po jakimś czasie ciszę Pansy.
- Masz rację. – przyznała Hermiona. – Jednak możemy to zrobić tak, aby oni się o tym nie dowiedzieli. – dodała.
- Ale jak to? – spytała zdziwiona Ślizgonka.
- A tak, że zawsze możemy spotykać się dwie, trzy godziny przed patrolem, na przykład na Wierzy Astronomicznej. – zaproponowała.
- To całkiem niezły pomysł. – przyznała czarnowłosa. – Kiedy kończy ci się szlaban?
- W sobotę jest ostatni dzień, kiedy muszę sprzątać te głupie korytarze. – odparła Hermiona.
- To może w niedzielę spotkamy się po raz pierwszy na Wierzy Astronomicznej tak, jak powiedziałaś? O dwudziestej na przykład?  – wymyśliła. – Ale teraz już muszę iść, bo zaczną mnie szukać. – dodała podnosząc się z posadzki.
- Zgadzam się. – odparła Gryffonka. – A teraz do zobaczenia w niedzielę.
- Aha. I przepraszam cię za każdą przykrość z mojej strony. – dodała Pansy, kiedy były już przy drzwiach, po czym przytuliły się do siebie na pożegnanie i wyszły z łazienki. Nie wiedziały jednak, że ktoś lub coś słyszało ich całą rozmowę.
      Gryffonka poszła w swoją stronę, a Ślizgonka w swoją. Panna Granger musiała skończyć myć korytarze. Przez ten cały czas myślała, jak to teraz będzie. Cieszyła się, że będzie miała nową przyjaciółkę. Bała się tylko o jedno. Wiedziała, że nie mogły cały czas spotykać się w jednym miejscu.
       Właśnie kończyła myć korytarz na siódmym piętrze. Cały czas myślała, gdzie mogłyby się jeszcze widywać. Błonia, ale tylko wtedy, kiedy będzie już całkiem ciemno. Pokój Wspólny Gryffindor’u czy Slytherin’u również nie wchodzi w grę z wiadomych przyczyn. U Krukonów również nie miały raczej czego szukać, ponieważ ci, nawet przez przypadek czy po prostu ze zwykłej złośliwości, mogliby powiedzieć Lwom lub Wężom.
    W pewnym momencie usłyszała za swoimi plecami skrzypnięcie. Wyjęła różdżkę, gotowa do obrony i po woli się odwróciła. To, co zobaczyła przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Drzwi do Pokoju Życzeń! Owszem, czytała o nim w jakiejś książce. Było w niej dosyć niewiele na ten temat. Wie, że otwierają się wtedy, kiedy ktoś naprawdę tego potrzebuje. Ona bardzo potrzebowała! Rozejrzała się, czy przypadkiem nikt nie przechodzi. Po chwili wahania schowała różdżkę, podeszła do drzwi i otworzyła je jednym, mocnym pchnięciem.
  Po wejściu do środka pierwszym, co rzuciło jej się w oczy był kominek, w którym wesoło płonął ogień oraz ustawione przed nim fotele. Dokładnie cztery, czyli tyle, ile potrzebowała. No tak, Pokój Życzeń zawsze dostosowuje się do potrzeb. Uśmiechnęła się do siebie szeroko, po czym rzuciła się na jedno z siedzeń. Było tak samo wygodne, jak te w jej Pokoju Wspólnym. Postanowiła, że od razu pójdzie do przyjaciółek. Ale … Jęknęła niezadowolona. Jej zapał od razu zmalał. Musi skończyć szlaban.
      Wyszła z Pokoju Życzeń i wzięła mop do ręki. Jeszcze tylko jedno piętro. -  pocieszała się w myślach. A co do jej odkrycia. Jak na razie będzie to jej słodka tajemnica. Jej, Luny, Ginny i Pansy.
     Właśnie weszła do Pokoju Wspólnego Gryffindor’u i z impetem rzuciła się na kanapę, gdzie siedziała Sophie. Byli tam również Fred, George, Harry i Ron.
- Nie mam siły. – jęknęła w ozdobną poduszkę, na której miała położoną głowę.
- Wyglądasz, jak jedno wielkie nieszczęście. – zaśmiał się Harry.
- I tak samo śmierdzisz. – powiedziała Sophie, teatralnie łapiąc się dwoma palcami za nos. Wszyscy zgromadzeni przed kominkiem parsknęli śmiechem. – Złaź ze mnie. – dodała, usiłując zdjąć nogi Hermiony, kiedy ta bezceremonialnie położyła je jej na kolanach.
- Idę się umyć, a potem spać. – oznajmiła Hermiona.
- Jakoś ci się nie spieszy. – zaśmiał się Fred, kiedy dziewczynka się nie podnosiła.
- Bo mi się nie chce. – jęknęła.
- Właśnie widać. – powiedział George, kiedy młodsza panna Granger po jakże wielkim wysiłku wreszcie stanęła na nogach.
- Niech ten szlaban wreszcie się skończy. – powiedziała wchodząc po schodach.
- Nie trzeba było rzucać na Malfoy’a tego zaklęcia. – mruknęła Sophie, a lokowata zmroziła ją spojrzeniem.
- Możesz być pewna, że to nie ostatni raz. – warknęła, po czym z całej siły trzasnęła drzwiami do swojego dormitorium, czym przestraszyła swoje współlokatorki. – Nic nie mówcie. – zagroziła i zniknęła w łazience.
     Po długiej odświeżającej kąpieli od razu położyła się do łóżka. Zupełnie zapomniała, co miała powiedzieć Ginny. Dziewczyny jednak nie było. Zdziwiła się, ponieważ zegar pokazywał już sporo po dziesiątej. Pomyślała, że jej przyjaciółka zaraz wróci. Kiedy po piętnastu minutach tak się nie stało jej ciekawość zwyciężyła. Założyła kapcie, ubrała bluzę, wzięła swój magiczny patyczek i tak, żeby nikogo nie obudzić, wyszła na korytarz. Musiała pamiętać, że Prefekci Naczelni cały czas patrolują korytarze Hogwart’u.
- Lumos. – szepnęła. W tym momencie żałowała, że nie umie rzucać zaklęcia Kameleona. W żaden sposób jej nie wychodziło.
     Nogi poprowadziły ją pod Łazienkę Jęczącej Marty. Nie wiedziała dlaczego akurat to miejsce wybrała jej podświadomość. Gdy podeszła bliżej usłyszała trzy głosy. Była pewna, że należą one do Sophie, Harry’ego i Ron’a.
- Nox. – szepnęła i nie myśląc zbyt wiele weszła do łazienki, aby podsłuchać rozmowę trójki przyjaciół.
- Po co właściwie robimy ten eliksir? – spytał Harry.
- Bo musimy się dowiedzieć, czy to Malfoy aby nie jest dziedzicem Slytherin’a. – odpowiedziała cierpliwym tonem Sophie dodając coś do kociołka.
- A po co nam ta wiedza? – tym razem pytanie zadał Ron. Usłyszała, jak jej siostra wzdycha. Najwyraźniej nie były to pierwsze pytania.
- Ponieważ im szybciej znajdziemy Dzidzica tym szybciej dowiemy się, gdzie jest Komnata tajemnic. – wytłumaczyła najprościej, jak się dało.
- I do czego będzie nam potrzebny ten cały dziedzic? – zdziwił się Harry.
- Będziemy go śledzić i dowiemy się gdzie do niej wchodzi. – odparła.
- A tak właściwie, to co to za eliksir? – padło z ust Ron’a.
- To Eliksir Wielosokowy. – westchnęła. – Wyprzedzając wasze następne pytanie. Wy zamienicie się w goryli Malfoy’a, a ja w Mopsicę. – dodała, kiedy zauważyła, że już otwierają usta, żeby zadać kolejne pytanie. Hermiona zacisnęła pięści i zęby, kiedy usłyszała wredny pseudonim Pansy. – Jest tylko jeden problem.
- Jaki? – zapytali równocześnie chłopcy.
- Nie znamy hasła do Pokoju Wspólnego Slytherin’u.
- To, jak go zdobędziemy? – zadał kolejne pytanie Harry. Sophie westchnęła.
- Nie wiem. – odpowiedziała.
- Mogę wam pomóc. – wyrwało się Hermionie z ust. W jednym momencie zakryła je dłonią. Zaklęła pod nosem. Właśnie się wydała.
- Kto tam jest? – zapytał Harry. Zdjęła dłoń z buzi i wyszła ze swojej kryjówki, po czym oparła się o jedną z kabin.
- Co ty tu robisz Hermiono? – zdziwiła się Sophie. Jednak jej twarz po chwili przybrała wściekły wyraz. – Co miałaś na myśli mówiąc, że możesz nam pomóc?
- Mogę zdobyć hasło. – odpowiedziała pewnie.
- Jak? – zdziwił się Ron.
- Zapytam. – powiedział tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- I myślisz, że powiedzą ci od tak? – zakpiła blondynka.
- Przyjaciółka na pewno. – mówiła spokojnie, ale w środku jej się gotowało. Ona ją broni przed Malfoy’em, dając mu nauczkę, za którą dostała szlaban, a ta tak po prostu z niej kpi.
- Najpierw trzeba mieć tam przyjaciółkę Hermiono. Oni nie przyjaźnią się ze … - zaczął Ron, ale przerwał, kiedy zdał sobie sprawę, gdzie jego słowa zmierzają.
- No dalej, skończ. – warknęła, a łzy pojawiły się w jej oczach. – Otóż są w tym domu takie osoby, jak moja przyjaciółka, które nie brzydzą się przyjaźni ze Szlamami. – powiedziała, a słona płynęła obficie po jej policzkach. Wbiegła z łazienki nie zwracając uwagi na to, że ją wołają. Nie biegła do pokoju. Chciała teraz być sama. Wybrała Pokój Życzeń, bo wiedziała, że nikt oprócz niej nie wie jeszcze o jego istnieniu.
    Kiedy znalazła się pod wejściem pomyślała, że chce tam tylko duże lustro i kanapę. Po chwili pojawiły się drzwi. Pchnęła je zdecydowanym ruchem i weszła do środka. Było tak, jak chciała. Usiadła na kanapie i popatrzyła w lustro. Jej twarz wyglądała tragicznie. Miała zaczerwienione od płaczu oczy i potargane od biegu włosy.
- Dlaczego wszyscy zwracają uwagę na to, że moja krew nie jest czysta? Dlaczego nikt nie chce dostrzec tego, że ja naprawdę jestem dobrą czarownicą? Owszem dopiero zaczęłam się uczyć, ale profesor McGonagall powiedziała, że to widać od razu. Dlaczego nikt nie chce zobaczyć, jaka naprawdę jestem? – załakała, a łzy ponownie obficie zalewały jej policzki. Naprawde chciała być postrzegana na równi z innymi.  – Dlaczego wszyscy widzą we mnie tylko Szlamę?
     Nie wiedziała, ile już siedzi w Pokoju Życzeń, ale za oknami zaczęło już świtać. Pomyślała, że może być najwyżej czwarta. Postanowiła jednak już się zbierać. Musiała przecież zdążyć przed tym, jak jej koleżanki wstaną. Przepłakała całą noc. Nie spała ani chwili.
    Kiedy znalazła się pod Portretem Grubej Damy podała hasło. Weszła do Pokoju Wspólnego i z przerażeniem odkryła, że nie jest on tak zupełnie pusty. Siedzieli w nim Fred i George. Majstrowali coś chyba nad jakąś odznaką. Domyśliła się, że to odznaka Percy’ego, który był w tym roku Prefektem Naczelny. Próbowała przemknąć przez salon niepostrzeżenie. Myślała, że jej się udało, ale kiedy otwierała drzwi do swojego dormitorium one skrzypnęły. Głowy bliźniaków odwróciły się w jej stronę.
- Co tu robisz Hermiono? – zapytał Fred.
- Właśnie wróciłam. – odpowiedziała szczerze i nie czekając na odpowiedź wparowała do pokoju. Wzięła mundurek i weszła do łazienki. Po prysznicu przebrała się w ubrania i wróciła do dormitorium. Włożyła różdżkę do specjalnego pokrowca przy pasku i założyła szatę z herbem Gryffindor’u. Wzięła torbę z książkami i wyszła do salonu. Pomyślała, że nie będzie siedzieć sama i popatrzy, co robią bliźniaki. Usiadła na fotelu koło nich.
- Co wy tak właściwie robicie z tą odznaką? – zapytała zdziwiona.
- Trochę ja ulepszamy. – zaśmiał się George.
- Aha.
- Skąd wracasz? – zapytał Fred. Wiedziała, że to pytanie w końcu padnie, ale nie podejrzewała, że tak wcześnie. Nie zdążyła jeszcze znaleźć jakiejś wymówki.
- A czy to ważne? – zapytała unikając odpowiedzi.
- Tak. Zważywszy na to, że płakałaś. – powiedział George.
- Skąd wiesz? – zapytała przerażona.
- Masz jeszcze czerwone oczy. – odpowiedział Fred. – Więc, jak?
- Oj nie ważne. – jęknęła. Bliźniacy popatrzyli na nią zdziwieni, a potem na siebie. Widać było, że się nad czymś zastanawiają. – Nie mówcie Sophie. – wypaliła przerażona.
-  Dlaczego? – zapytali równocześnie.
- Bo nie. – warknęła oznajmiając tym samym koniec rozmowy, ponieważ w Pokoju Wspólnym pojawiła się Ginny.
- Cześć wam. – przywitała się dziewczyna. – Co robicie z Odznaką Prefekta Naczelnego?
- Ulepszamy. – zaśmiali się bliźniacy. Hermiona postanowiła, że nie będzie pytać przyjaciółki o powód jej wieczornej nieobecności w dormitorium. Nie chciała przypomnieć chłopakom, że jej też nie było.
- Idziemy na śniadanie? – zwróciła się do Hermiony rudowłosa dziewczyna.
- Oczywiście. – odpowiedziała podnosząc się z fotela.
       Nadeszła pora na ostatnią dziś już lekcję. Transmutacja. Hermiona postanowiła, że zapyta profesor McGonagall o Komnatę Tajemnic. Nie miała nic do stracenia, a mogła dowiedzieć się o czym rozmawiali Sophie, Ron i Harry. Po dzwonku wszyscy weszli do sali lekcyjnej i zajęli swoje miejsca. Hermiona siedziała z Luną, a za nimi siedziały Ginny i Hanna Abbott, Puchonka. Po upływie, może pięciu minut lekcji , panna Granger podniosła rękę pewna tego, co chce zapytać.
- Tak, panno Garnger? Ma pani jakieś pytanie? – dopuściła ją do głosu nauczycielka.
- Chciałam zapytać, czy wie pani coś może o Komnacie Tajemnic? – nauczycielka niepewnie rozejrzała się po klasie, ale kiedy zobaczyła zachęcające miny swoich uczniów wiedziała już, co zrobi.
- Widzę, że jest pani tak samo ciekawska, jak pani siostra. – zaśmiała się na początek, po czym zaczęła swoją historię. – Jak wszyscy oczywiście wiecie, Hogwart założyła, ponad tysiąc lat temu , czwórka najpotężniejszych czarodziejów tamtych czasów. Godryk Gryffindor, Helga Huffelpuf, Rowena Ravenclaw i Salazar Slytherin. Troje zgadzało się ze sobą całkowicie, lecz jeden nie.
- Wiadomo kto. – zaśmiała się siedząca koło Hermiony Luna.
- Salazar Slytherin chciał większej selekcji uczniów przyjmowanych do Hogwartu. Uważał, że wiedza magiczna należy się tylko dzieciom czarodziejów, czyli uczniom czystej krwi. Nie zdołał przekonać reszty, więc postanowił opuścić szkołę. Istnieje legę da, która głosi, że Slytherin zbodował w zamku ukrytą komnatę, znaną jako Komnata Tajemnic. Niedługo ktoś miał otworzyć komnatę i uwolnić kryjącą się w niej grozę, a tym samym przegonić ze szkoły wszystkich, którzy zdaniem Slytherina, nie byli godni studiowania magii.
- Nas Mugoli? – odezwała się gorzko Hermiona.
- Tak. Oczywiście przeszukiwano szkołę nie raz, nie dwa, lecz komnaty nie znaleziono.
- A właściwie, co to za zgroza? Ta, która kryje się w komnacie? – podsunęła kolejne pytanie Ginny.
- W komnacie znajduję się coś, nad czym tylko Dziedzic Slytherina umie zapanować. Według legendy jest to dom potwora.* – na te słowa po klasie przeszedł pomruk strachu.
    Dni mijały, aż wreszcie nadeszła upragniona przez pannę Granger niedziela. Już za godzinę miały spotkać się we cztery na Wierzy Astronomicznej. Luna i Ginny cały czas próbowały wyciągnąć od przyjaciółki, gdzie idą. Ta jednak milczała i mówiła, że to ma być niespodzianka. Nadeszła godzina wpół do dwudziestej. Dziewczęta ubrane w dresy, luźne koszulki i trampki z różdżkami włożonymi do torby, którą miała Miona i wyszły z dormitorium Luny. Powędrowały szybko do schodów Wierzy Astronomicznej.
- Ja pierwsza. – powiedziała Hermiona i pewnie podążyła w górę schodów. Jej koleżanki, ale już mniej chętnie szły za nią. Pansy czekała na nie. Siedziała na jednym z wielkich okien i patrzyła na niebo. Luna i Ginny, kiedy tylko ją zobaczyły zaczęła patrzeć to na siebie, to na dziewczyny ze zdziwionymi minami.
- Cześć Pansy. – powiedziała wesoło Hermiona i podeszła do czarnowłosej dziewczyny, która właśnie zeskoczyła z parapetu. Przytuliły się na przywitanie. Parkinson nie pewnie popatrzyła na drugą Gryffonkę i Krukonkę.
- Co ona tu robi? – zapytała zdziwiona rudowłosa.
- Dziewczyny, rozmawiałam ostatnio z Pansy. Ona nie jest dumna z tego, że jest Ślizgonką. Ona chce się z nami zaprzyjaźnić. – stanęła w obronie czarnowłosej Hermiona.
- A skąd wiesz, że to nie jest jakiś podstęp? – rzuciła podejrzeniem Luna. Hermiona westchnęła.
- Bo jej ufam. – wtedy blondynka podeszła do smutnej dziewczyny i przytuliła ją z całej siły. Za nią poszła Ginny i zrobiła to samo.
- Więc witaj w naszym gronie. – uśmiechnęła się Hermiona.
     Po krótkiej rozmowie Luna zadała pytanie, na które wszystkie czekały.
- A co myślicie o tej całej Komnacie tajemnic?
- Już nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. – szepnęła Ginny, która tak naprawdę nie wiedziała, co się z nią działo.
- Wczoraj w nocy musiałam się przejść. Nie wiem dlaczego, ale przechodziłam pod Łazienką Jęczącej Marty. Usłyszałam trzy głosy, w których rozpoznałam Złotą trójkę, więc prowadzona ciekawością weszłam do niej. Ważyli eliksir. Sophie powiedziała, że to Eliksir Wielosokowy. Chcą się dowiedzieć, czy to Malfoy jest tym Dziedzicem Slytherina.
- Ale po co im eliksir? – zdziwiła się Pansy.
- Żeby zmienić się w ciebie Crabbe’a i Goyle’a. Nie mają tylko hasła.
- Mogę ci podać.
- Zaproponowałam im to, ale … - nie dokończyła, tylko spuściła głowę.
- Co się stało? – zapytała zdziwiona Ginny.
- Nie ważne. – powiedziała pewnie. – Muszę wam coś pokazać. – dodała wstając.
- Hermiono, ale nie wydaje ci się, co pomyślą inni, jak mnie z wami zobaczą. Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko wyjęła z torby z różdżkami Pelerynę Niewidkę**.
- Mam nadzieję, że Harry się na mnie za to nie obrazi. – zażartowała. Szły przez korytarz wesoło gawędząc. Pansy szła pod peleryną. Kiedy doszły na siódme piętro tam, gzie jest wejście do Pokoju Życzeń, Hermiona rozejrzała się, czy nikt nie przechodzi. Pomyślała o tym, co zastała w pokoju za pierwszym razem. Drzwi do niego zaraz się pokazały. Otworzyła je jednym pchnięciem. Jej przyjaciółki rozglądały się z niedowierzaniem.
- To teraz mamy się już gdzie spotykać. – zaśmiała się widząc ich miny.
- Jak to odkryłaś? – zapytała Luna.
- Wściekałam się na szlaban i pomyślałam o tym, gdzie możemy się widywać. Za mną pokazały się drzwi, więc przez nie przeszłam. I o to jest.
- Hermiono, jesteś genialna. –zaśmiała się Ginny.
     Rozeszły się do siebie około godziny pierwszej. Nie chciały się jeszcze rozstawać, ale wiedziały, że jeżeli tego nie zrobią jutro nie wstaną. Miona, korzystając z tego, że Harry po feralnym meczu Quidicha leży w Skrzydle Szpitalnym, odłożyła pelerynę.
    Oczywiście rano żadna nie chciała zwlec się z łóżka. Na śniadaniu wyglądały tak, jakby całe życie z nich uleciało. Jednak nie Pansy. Ona cały czas tuliła się do Malfoy’a.  Hermiona zaśmiała się widząc, jak bardzo dobrą aktorką jest jej przyjaciółka. Po śniadaniu powędrowały na pierwszą lekcję. Obrona Przed Czarną Magią. Nie lubiła tego przedmiotu. Nauczyciel, Gilderoy Lockhart, wydawał się pannie Granger wyjątkowo narcystyczny.
       Dni zamieniały się w miesiące. Nadeszła pora ferii świątecznych. Miona postanowiła zostać w Hogwarcie. Nie wiedziała dlaczego, ale nie chciała go opuszczać. Wszyscy wręcz z niej uciekali. Bali się tego, co się działo. A mianowicie spetryfikowanych było coraz więcej. Pierwszym była Pani Noris, kotka Filcha. Odkryto ją przy pierwszej groźbie. Drugi był Ernie Macmillan. Chciał sfotografować bestię. Za trzecim razem padło na Prawie Bezgłowego Nick’a i Justina’a Finch - Fletchley’a . Rozmawiali oni na korytarzu, kiedy zjawiła się tajemnicza bestia. Dziewczyna zastanawiała się, kto będzie następny, bo wiedziała, że na pewno będzie. Nie miała jednak pojęcia, jak ją to zaboli.
     Wszystko, co dobre musi się skończyć. Tak było i z przerwą świąteczną. Ferie się skończyły, uczniowie wrócili do szkoły. Zaczęły się lekcje.
    Po lekcjach, jak zawsze zresztą, odrabiała pracę domową, żeby mieć jak najwięcej czasu wolnego. Męczyła się właśnie nad zadaniem na Transmutację, kiedy do Pokoju Wspólnego weszła profesor McGonagall. Pomyślała, że chciała zobaczyć, jak z porządkiem. Jakie było jej zdziwienie, kiedy podeszła do niej.
- Panno Granger proszę, żeby poszła pani ze mną. – rzuciła zdziwione spojrzenie Ginny siedzącej naprzeciwko i wstała. Profesorka prowadziła ją wprost do skrzydła szpitalnego. Bała się tego, co mogła tam zobaczyć. Słusznie, jak się później z resztą okazało.
     Kobieta, za którą szła otworzyła drzwi i nakazała Hermionie wejść za nią. Zaprowadziła ją do jednego z łóżek. Leżała na nim … Sophie. Była z kamienia. Dziewczynce łzy stanęły w oczach. Popatrzyła błagalnym i równocześnie zdziwionym spojrzeniem na opiekunkę jej domu. Kobieta obdarzyła ją współczującym spojrzeniem, po czym nie mówiąc nic wyszła ze Skrzydła Szpitalnego. Załamana Miona usiadła na krzesełku obok łóżka z leżąca na nim Sophie.
- Dlaczego to musisz być akurat ty? – szepnęła. Poczuła, jak ktoś przytula się do niej od tyłu. Odwróciła się i zobaczyła Harry’ego. Bez wahania wstała i przytuliła się do niego z całej siły.
- Wszystko będzie dobrze Hermiona. Zobaczysz. Wyleczą ją. Na pewno. – chłopak szeptał jej słowa pocieszenia we włosy. Tak bardzo chciała w nie wierzyć.
    Po upływie pół godziny Harry i Ron zaprowadzili zapłakaną Hermionę do Pokoju Wspólnego Gryffindor’u. Kiedy tylko Gruba Dama otworzyła im przejście wszyscy obrzucili ich zdziwionymi spojrzeniami. Panna Granger nie czekając na nic pobiegła do swojego dormitorium, gdzie siedziała Ginny i rzuciła się na poduszkę. Jej ruda przyjaciółka nie pytając o nic po prostu usiadła koło niej na jej łóżku i przytuliła ją. Usłyszała jeszcze, jak do pokoju ktoś wpada. Była to Luna, która dowiedziała się od pana Filius’a Flitwick’a, opiekuna swojego domu.
- Ona jest spetryfikowana.
- Wyleczą ją. – pocieszała swoją przyjaciółkę Luna, która stała przy drzwiach. Miała nikogo nie wpuszczać.
     Wieczorem, kiedy Luna chciała już wracać do swojego dormitorium wyszły do Pokoju Wspólnego. Zauważyły, że Harry i Ron gdzieś wychodzą.
- Idziemy za nimi? – spytała Ginny.
- Wyślijcie sowę do Pansy. Niech przyjdzie pod Dom Hagrida. – powiedziała Miona.
- Skąd wiesz, że tam idą? – zapytała Luna.
- Przeczucie.
     Tym razem przeczucie Hermiony się spełniło. Właśnie stały we czwórkę zaglądając przez okno domku gajowego. Słyszały wszystko, co mówił i nie podobało im się to za bardzo. W pewnym momencie zobaczyły, jak do środka wchodzi dyrektor i sam Minister Magii. Jak się okazało przyszedł on po Hagrida, którego ma zamiar zabrać do Azkabanu. Dziewczęta nie mogły w to uwierzyć. Jednak, kiedy do środka wszedł Lucjusz Malfoy i powiedział, że odwołują profesora Dumbledor’a były wręcz załamane.
- Jeżeli ktoś chce się czegokolwiek dowiedzieć, niech podąża za pająkami. – usłyszały na koniec gruby głos Hagrida. Zobaczyły, że chłopcy zakładają na siebie Pelerynę Niewidkę i prawdopodobnie wychodzą.
- Dziewczyny tak, jak powiedział Hagrid. Za pająkami. – poinstruowała Pansy. Tak też zrobiły. Z różdżkami w rękach powędrowały za robactwem, jak je nazwała Ginny. W pewnym momencie Hermiona stanęła w miejscu. Koleżanki spojrzały na nią zdezorientowane.
- Coś się stało? – zapytała Luna.
- Nie możemy od tak sobie wejść do Zakazanego Lasu. Chłopaki mają pelerynę. Umie któraś może rzucić Zaklęcie Kamelona?***
-Ja umiem. – odpowiedziała nieśmiało Pansy. Hermiona machnęła głowa na znak, żeby zaczynała. Ślizgonka uniosła różdżkę i wycelowała nią najpierw w siebie.
- Kameleus. – szepnęła. Po chwili nie było jej już widać. Następna „zniknęła” Hermiona, później Luna, a na samym końcu Ginny.
- A skąd będziemy wiedzieć, gdzie która jest? – zapytała panna Weasley.
- Może wystarczy, że będziemy cały czas rozmawiać i każda będzie podążać za głosem mówiącej? – zaproponowała Luna.
- To całkiem niezły pomysł. – przyznała Pansy.
- Więc, po co ci Zaklęcie Kameleona? – pierwsze pytanie zadała Ginny, kiedy już ruszyły.
- Jak za pewne wiecie, w Slytherin’ ie jest wiele mocno zakrapianych imprez. Wstęp na nie mają tylko Szósto i Siódmi roczni. Nie o wszystkich wie Snape, więc nie zawsze dostają Eliksir na Kaca i Eliksir Energii. Wtedy my, uczniowie z młodszych lat, używając Zaklęcia Kameleona wychodzimy do miasteczka i kupujemy eliksiry. – odpowiedziała czarnowłosa.
- Ale to nie jest aby nie fair, że odwalacie za nich czarną robotę? – oburzyła się Ginny.
- Witam w świecie Slytherin’ u. – zaśmiała się dziewczyna.
- Wasz świat jest przerażający. – stwierdziła Hermiona.
- Jest inny. Chociaż przyznaję, że czasami chciałabym stamtąd uciec.
- Nie dziwię ci się. – powiedziała Luna, na co wszystkie się zaśmiały.  Jednak uśmiechy szybko zeszły im z twarzy.
- Jesteśmy na miejscu. – powiedziała panna Granger. Stały właśnie w miejscu, gdzie pająki wchodziły do czegoś, co przypominało jaskinię. Wszędzie było pełno pajęczyny, która lepiła się do wszystkiego. Dziewczęta niepewnie weszły do środka. Na końcu znalazły Harry ‘ ego i Ron ‘a rozmawiających z jakimś wielkim, obślizgłym, włochatym potworem. Rozpoznały w nim pająka. Domyśliły się, że jest on z nich wszystkich najważniejszy.
- Powiesz nam, co to za bestia, która jest w szkole? – usłyszały pytanie Harry ‘ego.
- Nie mówi się o tym tutaj! My, pająki, boimy się tego najbardziej na świecie! – widać było, że kiedy bestia o tym mówi jest przerażona.
- Dobrze, więc my już sobie stąd pójdziemy. – powiedział Harry, odwrócił się i już chciał iść, kiedy pająk go zatrzymał.
- O nie, nigdzie nie pójdziecie. Nie mogę odmówić moim dzieciom ludzkiego, świeżego mięsa, kiedy samo tak chętnie do nas przyszło. Miło mi było was poznać, przyjaciele Hagrida. – zarówno dziewczyny, jak i chłopcy bili w tym momencie przerażeni. Hermiona i przyjaciółki widziały, że Ron i Harry są przerażeni. Ten drugi próbował się bronić, ale brat Ginny panikował i nie był w stanie nic zrobić.
- Dziewczyny, musimy im pomóc. – powiedziała Pansy.
- Ale jak?! – krzyknęła pe zrażona Luna.
- Na trzy cztery wszystkie krzyczymy Arania Exumei ! – poinstruowała Ginny.
- Arania Exumei! – zrobiły tak, jak kazała rudowłosa. Niektóre pająki zaczęły uciekać, ale niektóre nie. Usłyszały dźwięk silnika i jak na komendę odwróciły się.
- To samochód taty! – krzyknęła panna Weasley.
- Chłopaki w niego wsiądą, a my wiejemy! – rozkazała panna Granger. Tak też zrobiły i już po chwili wybiegały z Zakazanego Lasu na Błonia. W następnym momencie Pansy zdejmowała z nich zaklęcie.
- Nie za wiele się dowiedziałyśmy. – pierwsza odezwała się Luna.
- Nie prawda. Wiemy, że potwora pająki boją się najbardziej na świecie, a to dosyć dużo. – zaprzeczyła Hermiona. – Muszę iść na chwilę do Sophie. – dodała po chwili namysłu.
- A gdzie ona jest? – zapytała Pansy.
- To ty jeszcze nie wiesz? – zdziwiła się Luna.
- Nie. – odpowiedziała zdezorientowana Ślizgonka.
- Sophie została spetryfikowana. – odpowiedziała spokojnie Miona. Czarnowłosa opatrzyła na nia współczująco, ale nie kontynuowała tematu.
- Skąd wiesz, że znajdziesz coś przy niej? – zapytała Ginny, dla zmiany tematu.
- Pamiętasz, gdzie ją znaleźli? W Bibliotece. Coś czuję, że ona wiedziała już wcześniej. – odpowiedziała kasztanowłosa.
- No dobrze, ale jutro, bo dziś  jest już za późno, a chyba nie chcesz dostać następnego szlabanu. – zauważyła Pansy.
      Następnego dnia była sobota. Dziewczęta wstały z samego rana. Hermiona, Luna i Ginny od razu poszły do Sophie. Młodsza panna Granger usiadła na krześle obok łóżka i zaczęła oglądać siostrę z każdej strony.
- Hermiono, to na nic. Tu nic nie ma. – powiedziała Ginny po jakimś czasie.
- Ja wiem, że coś tu na pewno jest. – zbuntowała się Miona.
- Wiedziałam, że was tu znajdę. – usłyszały głos.
- Czego tu chcesz? – zapytała oschle Ginny myśląc, że Pansy z kimś tu przyszła.
- Spokojnie jestem sama. – odpowiedziała uspokajająco dziewczyna. – Znalazła coś? – dodała patrząc na Hermionę.
- Nie, bo tu nic nie ma. – odpowiedziała zrezygnowana Luna.
- Jest !!! – krzyknęła w pewnym momencie kasztanowłosa. – To kawałek jakiegoś artykułu o pająkach! – dodała, kiedy zobaczyła, co trzyma w ręce.
- Idziemy do Harry ‘ego i Rona? – zapytała Luna.
- Tak, oni wiedzą więcej, niż my. Musimy im to pokazać. – odpowiedziała stanowczo Gryffonka.
- Auuu … - dało się słyszeć przy drzwiach. Zdezorientowane dziewczyny popatrzyły w tym kierunku.
- Spokojnie panie Malfoy. Nic się panu tak naprawdę nie stało. – powiedziała pani Pomfrey. Dziewczęta popatrzyły na Pansy z przerażeniem w oczach. Jedynie trzeźwo myśląca Hermiona wyjęła różdżkę i wycelowała nią w Śligonkę, po czym szepnęła zaklęcie.
- Kameleus.
- Wiem. Przyszedłem tylko popatrzeć, czy to prawda, że Szlama Granger jest z kamienia. – powiedział, a jego słowa wręcz ociekały jadem. Za chwilę można było zobaczyć jego platynowłosą głowę, która wyłoniła się zza parawanu. – O widzę, że druga Szlama Granger też tu jest. – zakpił.
- Natychmiast stąd wyjdź, albo znowu cię czymś przeklnę. – warknęła Miona, a z jej różdżki poleciały iskry. Draco w momencie zabrał głowę. Dziewczynka wiedziała jednak, że ma nie małą satysfakcję z tego, co zobaczył.
- Harry, musisz coś zobaczyć! – krzyknęła panna Granger wbiegając do Pokoju Wspólnego Gryffindor ‘u. Ona i jej przyjaciółki wraz z Pansy, która cały czas była pod wpływem Zaklęcia Kameleona przyszły tu zaraz po tym, jak wyszły ze Skrzydła Szpitalnego. Postanowiły nie czekać z tym, co znalazły. – Sophie wiedziała już, kto jest tym potworem. – dodała widząc zdziwione spojrzenie Potter ‘ a siedzącego przed kominkiem.
- Pokaż to. – powiedział, jakby ożywiony. Podała mu kawałek artykułu, który wcześniej wyjęła z dłoni swojej siostry. Wybraniec czytał go z uwagą, a na jego czole co chwilę pojawiały się zmarszczki zdziwienia. W pewnym momencie podniósł głowę.
- Wiem. – oznajmił i już go nie było.
       Dzień mijał dość spokojnie. Ślizgonka „pokazała się”, kiedy tylko wyszły z Pokoju Wspólnego Gryffindor ‘u. Dziewczęta spędziły cały dzień w najdalszej części Błoni tak, żeby nikt ich nie zobaczył. Ginny wróciła do Zamku koło godziny osiemnastej twierdząc, że musi coś zrobić. Hermiona, Luna i Pansy natomiast zebrały się, kiedy było już grubo po dwudziestej drugiej. Właśnie miały rozstać się przy wejściu do Lochów, kiedy usłyszały zamieszanie na pierwszym piętrze. Bezzwłocznie udały się w miejsce, z którego pochodził hałas. Byli to nauczyciele i pielęgniarka. Schowały się za ścianą tak, aby wszystko słyszeć. Naprzeciwko dostrzegły Harry ‘ego i Ran ‘a.
- Potwór porwał uczennicę. – powiedziała w pewnym momencie profesor McGonagall. – Odeślijmy uczniów. W Hogwarcie nie jest już bezpiecznie. – dodała wyraźnie załamana.
- Przysnąłem. Co straciłem? – zapytał Lockhart, który ni z tego ni z owego pojawił się na środku całego zamieszania.
- Potwór właśnie porwała uczennicę. – wysyczał Snape. – Może wreszcie pokażesz nam, że to co piszesz to nie kłamstwo i wykażesz się swoimi umiejętnościami. Twierdziłeś, że wiesz, gdzie jest Komnata Tajemnic. Nic, więc nie stoi na przeszkodzie. – powiedział z kpiącym uśmieszkiem.
- Tak, oczywiście. Chcę się tylko przygotować. – odpowiedział nauczyciel Obrony przed Czarną Magią, po czym odwrócił się na pięcie i zniknął w korytarzu, z którego przszedł.
- Kogo tak właściwie porwano? – dopytywała Pani Pomrey. Opiekunka Gryffindor ‘ u zawachała się przez chwilę, po czym odpowiedziała niepewnie.
- Ginny Weasley.
     Nauczyciele rozeszli się, a trójka dziewcząt i dwoje chłopców podeszli do ściany.  Byli przerażeni.
- Jej szkielet pozostanie w komnacie na wieki. – przeczytał na głos Harry. – Musimy pwiedzieć to, co wiemy Lockhart ‘owi. To kretyn, ale na pewno spróbuje. – dodał.
- Ginny. – szepnął zdruzgotany Ron.
- Dziewczyny wy idźcie do swoich Dormitor … - nie skończył, ponieważ popatrzył w kierunku trzech z czterech przyjaciółek. – Co tu robi Ślizgonka ?! – chciał krzyknąć, ale wiedział, że mógłby tym zwabić nauczyciela lub Filch ‘a.  Pansy spuściła zawstydzona głowę.
- Pomaga. – warknęła Hermiona.
- To o niej wtedy mówiłaś. – domyślił się Potter.
- Tak, ale to teraz nie ważne. Trzeba ratować Ginny. – warknęła Hermiona.
- Masz rację. My z Ron ‘em idziemy do nauczyciela, a wy do Dormitoriów. – powiedział i nie czekając na odpowiedź odwrócił się na pięcie ciągnąc za sobą załamanego rudzielca, a po chwili zniknęli za . Miona wyglądała, jak wulkan, który ma za chwilę wybuchnąć. Sam sobie idź do Dormitorium! Kretyn! – pomyślała.
- Jak widzę nie zamierzasz zostać bierna dzisiejszej akcji. – stwierdziła Pansy.
- Ani mi się śni. – wysyczała. – Idziemy do Łazienki Jęczącej Marty, ale wcześniej się zamaskujemy. – Ślizgonka nie czekając na dalsze instrukcje po prostu rzuciła na siebie i przyjaciółki Zaklęcie Kameleona. Po czym ruszyły we wspomniane wcześniej przez Hermionę miejsce.
- Dlaczego akurat tam? – zapytała zaciekawiona Luna.
- Nigdy nie zastanawiało was, jak ona zginęła? Bo mnie bardzo i coś mi się wydaje, że ma to związek z tą pieprzoną Komnatą Tajemnic. – złość dalej nie opuszczała Gryffonki. Nie dość, że moja najlepsza przyjaciółka została porwana, to jeszcze jakiś pajac będzie mi mówił, co mam robić! Jego niedoczekanie! – takie i inne myśli nie opuszczały jej, aż do momentu, kiedy doszły na miejsce. Usłyszały pojękiwania Marty. Weszły do środka. W drodze postanowiły, że nie będą ujawniać swojej obecności. Poczekają, aż Harry się czegoś dowie. Wejdą za nim do Komnaty Tajemnic i pomogą czy tego chce, czy nie.
    Po piętnastu minutach do łazienki weszli chłopcy, ale coś było nie tak. Prowadzili nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią z wymierzonymi w niego różdżkami. Pomyślały, że zapytają później.
- Marto, jak zginęłaś. – zapytał Harry.
- To było przerażające. Płakałam i w pewnym momencie usłyszałam, jak ktoś wchodzi do łazienki. Chciałam go stąd wyrzucić, więc się odwróciłam. Zobaczyłam dwie, wielkie, obślizgłe gały i umarłam. – powiedziała po czym schowała się w jednym z klozetów. Potter obszedł dookoła wszystkie umywalki i zatrzymał się przy jednej. Później powiedział coś po wężowemu, ponieważ poprosił go o to Ron. Umywalki rozjechały się i ukazało im się wejście.

__________________________
* Cytat zfilmu "Harry Potter i Komnata Tajemnic." (Przepraszam, że nie posłużyłam się książką, ale obecnie nie mam do nie dostępu)
**Peleryna-niewidka – magiczny płaszcz, umożliwiający znikanie osoby, która się nią okryje.  
Jedyną peleryną, która przez lata zachowała własności i czyniła właściciela całkowicie niewidzialnym, jest płaszcz Ignotusa Peverella, jedno z trzech Insygniów Śmierci.
*** Zaklęcie Kamelona - zaklęcie maskujące. Jego działanie jest opisane, jakoby osoba zakamelonowana przybierała (podobnie jak kameleon) wygląd otoczenia. Zakamelonowanie jest nieprzyjemne, osoba czuje jakby rozbito jej na głowie jajko. Odkameleonowanie daje uczucie spływania po głowie gorącej wody. Alastor Moody użył tego zaklęcia na Harry'm , aby bezpiecznie przenieść go na Grimmauld Place 12 w "Harry Potter i Zakon Feniksa"