wtorek, 16 lipca 2013

ROK PIERWSZY CZ. III



 Dobry wieczór wszystkim. Nie dawno wróciłam z imprezy i jestem jako tako trzeźwa. Powiedzmy ... 
Rozdział jest dosyć długi, ale średnio mi się podoba ...
Za błędy z góry przepraszam i życzę miłego czytania 
Cave :)
________________



  Dziewczęta przyglądały się, jak chłopcy wraz z nauczycielem skaczą w wielką dziurę w podłodze. Wahały się przez chwilę, ale podeszły do miejsca, gdzie przed chwilą zniknęli.
- Na pewno chcemy tam iść? – zapytała spanikowana Pansy.
- Tak. – odpowiedziała pewnie Hermiona. – Za wszelką cenę uratuję moja przyjaciółkę i siostrę. – dodała zdejmując z siebie i koleżanek Zaklęcie Kameleona.
- Tyko pamiętajcie, żeby zasłonić oczy, jak znajdziecie tego potwora tam, na dole. – usłyszały ostrzeżenie Marty, która po chwili zniknęła w jednej z muszli klozetowych. Dziewczynki popatrzyły na siebie zdezorientowane.
- Czy Jęcząca Marta właśnie chciała nam pomóc! – wypaliła zszokowana Gryffonka.
- Teraz to nie ważne, musimy iść, żeby ich dogonić. – powiedziała trzeźwo myśląca, ale nie mniej zszokowana Pansy.
- Ja pierwsza. – oznajmiła Luna, po czym skoczyła i już jej nie było. W ślady blondynki poszły Ślizgonka i Gryffonka. Po chwili stały już koło Rona, Harry ‘ego i Lockhart ‘a celującego w nich różdżką rudego.
- Jeżeli zaraz nie opuścisz różdżki, to potraktuję cię czymś okropnym. – wysyczała do nauczyciela Hermiona i wycelowała w niego swój magiczny patyczek. Nie obchodziło jej teraz, że najwyraźniej są w jakimś zimnym, oblesnym, wilgotnym tunelu. Nie zwracała uwagi na to, że pod ich noami leżą szkielety, możliwe, że ludzkie. Wiedziała od początku, że z mężczyzny, który przed nią stoi był kłamca. Nie wierzyła, że sam jeden pokonał by tyle zła. To było wręcz niemożliwe. On tylko zaśmiał się i rzucił zaklęciem.
- Obliviate. – krzyknął, ale zaklęcie zamiast polecieć w stronę chłopców odbiło się od ściany i uderzyło prosto w nauczyciela, ale nieszczęście chciało, że sufit korytarza, w którym się znajdowali zasypał się. Hermiona i Harry mieli odciętą drogę ucieczki, ponieważ wielkie głazy zasypały wyjście z komnaty.
- Miona! - krzyknęły równocześnie Luna i Pansy.
- Spokojnie nic nam nie jest. – krzyknęła brązowowłosa.
- Cześć, kim jesteś? – usłyszeli głos Lockhart ‘a, który najwyraźniej doszedł do siebie po tym co się stało.
- Jestem Ron Weasley, jestem pana uczniem. – odparł zszokowany rudzielec.
- Aha. A kim ja jestem?
- Ej, on chyba stracił pamięć. – powiedziała Luna. – Biedaczek. Zapomniał pewnie, jakie niesamowite przygody przeżył. – dodała.
- Ron, ty i dziewczyny zróbcie coś z tymi kamieniami! Ja idę po Ginny! – poinstruował chłopiec z blizną na czole po czym odwrócił się na pięcie i już chciał odejść, kiedy zatrzymała go dziewczyna należąca do jego domu.
- Jeżeli myślisz, że ja tu ostanę to się bardzo pomyliłeś. – wysyczała.
- Nie. To ty się pomyliłaś, jeżeli myślisz, że pozwolę ci gdziekolwiek ze mną iść. – powiedział odwracając się w jej kierunku.
- Słuchaj. Możesz sobie być starszy, możesz sobie być najlepszym przyjacielem mojej siostry, możesz sobie nawet mieć te głupią blizna na czole, ale nie pozwolę, żebyś mi mówił, co mam robić! – krzyknęła w jego kierunku. Całej rozmowie przysłuchiwali się oczywiście wszyscy, którzy byli po drugiej stronie „barykady”.
- Wiesz co. Spokojnie mogłabyś być Ślizgonką. – powiedział zrezygnowany i ruszył korytarzem.
- Nie mów tego więcej! – syknęła w kierunku Harry ‘ego. – Bez urazy Pan. – dodała uświadamiając sobie, że jej przyjaciółka na pewno to usłyszała.
- Spoko. – zaśmiała się czarnowłosa. Tak naprawdę wcale nie poczuła urazy, kiedy usłyszała, co powiedziała Hermiona. Dobrze wiedziała, że jest jedynym mieszkańcem Domu im. Salazara Slytherin ‘a, którego toleruje.
      Dwóch uczniów Domu Lwa szło ciemnym korytarzem. Wszędzie unosił się nieprzyjemny zapach. Powietrze było wilgotne i nieprzyjemne. Oboje chcieli stąd jak najszybciej wyjść, ale wiedzieli, że nie mogą zawieść Sophie, Ginny i wszystkich spetryfikowanych osób oraz uczniów, których rodzice nie są z czarodziejskiej rodziny. Wiedzieli, że gdyby się poddali wszyscy Mugole, którzy uczęszczali do szkoły mogliby zginąć tak, jak Jęcząca Marta. Powoli dochodzili chyba do końca tego tunelu. Tak faktycznie było, ponieważ przeszli jeszcze kilka kroków i znaleźli pod czymś, co przypominało przejście.
- Harry, powiedz coś w mowie węży. – zaproponowała dziewczynka.
          Chłopak nie myśląc zbyt dużo spełnił jej prośbę. W momencie, kiedy skończył kamienne węże przed nimi zaczęły się przesuwać i po chwili „drzwi” otworzyły się przed nimi ukazując wielką komnatę. Komnatę Tajemnic.  Hermiona rozejrzała się dookoła. Zobaczyła wielki pomnik i wodę, która pod nim była. Podłoga była wyłożona chyba jakimiś kafelkami. Wytężyła wzrok, ponieważ wydawało jej się, że coś zobaczyła. Zaczęła po woli iść w kierunku, gdzie to zobaczyła. W ręce miała oczywiście różdżkę. Kiedy była na tyle blisko, żeby zobaczyć co zauważyła doznała szoku.
- Ginny. – szepnął Harry, który najwyraźniej szedł koło niej. Podbiegł do nieprzytomnej dziewczyny, uprzednio wyrzucając swój magiczny atrybut gdzieś na bok.
      Panna Granger kucnęła po drugiej stronie swojej przyjaciółki. Po wili i delikatnie dotknęła jej czoła. Bło tak zimne, że odtrąciło jej dłoń.
- Harry, czy ona … - nie zdążyła dokończyć, bo ktoś wszedł jej w słowo.
- … umiera? Tak. Panny Weasley już nie długo nie będzie z nami. – dobiegł ich chłodny, wyprany z emocji głos. Natychmiast popatrzyli w kierunku, z którego dobiegał. – Nie przedstawiłem się. Nazywam się Tom Malvoro Riddle. – dodał, po czym podniósł z ziemi różdżkę Harry ‘ego i rozbroił Hermionę. Dziewczyna prychnęła pogardliwie.
- Ty jesteś tym chłopakiem z dziennika. – wypalił nagle Potter. Tom zaśmiał się.
- Tak jestem nim. – odpowiedział tym samym tonem. Miona próbowała jakoś dość do swojej różdżki tak, żeby mężczyzna tego nie zauważył.
- Możesz oddać mi różdżkę. Spróbuję uratować Ginny. – powiedział chłopiec.
- Nie zrobię tego. Kiedy ona umiera ja się odradzam. Nie będę już wspomnieniem. Nie przeszkodzisz mi w tym ani ty, ani ta Szlama, ani głupi Dumbledor ‘e. – warknął. - Expelliarmus!  - rzucił w kierunku dziewczyny, kiedy zobaczył, że podchodzi do swojego magicznego patyczka. – Ani mi się waz brudna, śmierdząca Szlamo. – każde słowo wręcz wypluwał.
- Hermiona! – krzyknął Harry.
- Nic mi nie jest. – jęknęła, kiedy próbowała się podnieść. Jej starania skończyły się jednak na tym, że klęczała opierając się rekami o podłogę.
- Żałosne. Staruch nie ma już nic lepszego, jak dwójkę dzieci. Doprawdy, powinien postarać się bardziej. – zakpił.
- On jest największym czarodziejem na świecie! Gdyby tu był na pewno by cię pokonał! Nie jego wina, że brudni słudzy Voldemorta usunęli go ze stanowiska! – oburzyła się. Miała ochotę zabić mężczyznę. Jak on mógł wygadywać takie rzeczy. W ostatnim momencie odsunęła się, żeby kolejny raz nie dostać zaklęciem. Wiedziała, ze to już coś innego, mocniejszego niż Expelliarmus. Popatrzyła na twarz Riddle ‘a. Pomimo tego, że próbował się opanować na jego twarzy widniała wściekłość. Wiedziała, że nie powinna doprowadzać go do takiego stanu, ale nie potrafiła znieść tego, że obraża jej priorytet. Nikt nie miał do tego prawa.
- Zamilcz! – wrzasnął. Po chwili można było usłyszeć, jakiś dźwięk. Popatrzyli w kierunku, z którego przyszli Hermiona i Harry. Leciało coś do nich.

- Fawkes! – krzyknął Harry. Feniks jednak nie zareagował i podleciał do Gryffonki. Dopiero teraz zauważyła, że coś niesie. Położył to przed nią i poleciał.

- Wzruszające. Szanowny pan profesor tak kocho swoich uczniów, że przysyła im jakiegoś bezużytecznego ptaszka i starą Tiarę. – zakpił Riddle. – I ty śmiesz mówić, że jest lepszy od samego Lorda Volemorta?!

- Nie wiesz, jaki on jest ty byłeś przed nim! – krzyknął Harry.

- Mylisz się. Lord jest ze mną, był i zawsze będzie. To ja jestem Lord Voldemort! – krzyknął i napisał w powietrzu swoje imię i nazwisko, które po chwili zmieniło się w napis „I AM LORD VOLDEMORT”. Następnie powiedział coś w mowie węży. Nie wiedziała, co, ale postanowiła odciągnąć to coś od Harry ‘ego i Ginny. Zanim cokolwiek zdążyła zrobić ponownie przyleciał Faweks i wydrapał temu czemuś oczy.

- Nie! Może twój durny ptak oślepił Bazyliszka, ale pozostał mu jeszcze słuch! – wydarł się Riddle. – Najpierw bierz Szlamę. – dodał.

       Hiermiona wiedziała, że to jest jej szansa, żeby odciągnąć stwora od przyjaciół. Niewiele myśląc poderwała się i podbiegła do wyjścia z komnaty.

- Dalej maszkaro! – wrzasnęła i pobiegła przed siebie.

    W tym momencie nie liczyło się to, że mogło jej się coś stać. Nie obchodziło jej to, że bestia z wielką przyjemnością ją zabije. Po prostu biegła nie zważając na nic. Na to, że ma kości, możliwe, że ludzkie, pod stopami i na to, że Bazyliszek jest coraz bliżej. W pewnym momencie skręciła, ale to był błąd. Na drodze jej ucieczki stanęły kraty. Nie wiedziała, co ma zrobić. Przerażona odwróciła się i kiedy usłyszała, jak potwór się zbliża wstrzymała oddech. Nie miała różdżki, więc nie ma, jak się bronić. Zauważyła, że wąż zatrzymuje się i przekręca swój wielki, obrzydliwy łeb w jej stronę. Znajdował się teraz tylko kilka centymetrów od niej. Dalej, zrób coś Hermiono! – powtarzała sobie w myślach. Nagle wpadła na genialny pomysł. Wzięła kamień, który leżał blisko niej i odrzuciła w przeciwnym kierunku. Poskutkowało. Chciała odetchnąć, ale się powstrzymała, ponieważ wiedziała, że nawet najcichszy szmer może z powrotem zwabić Bazyliszka. Odczekała chwilę i pobiegła w stronę Komnaty Tajemnic. Wbiegła do środka i zobaczyła, że Harry dalej jest przy Ginny. Zauważyła również, że kiedy Tom ją zobaczył na jego twarzy najpierw namalowało się zdziwienie, a potem niewyobrażalna wściekłość. Myślał, że potwór ją zabił.

- Jak to możliwe, że jeszcze żyjesz, śmieciu?! – warknął na cały głos.

- Najwyraźniej jestem bardziej wartościowym śmieciem niż ty, Voldemort. – odpowiedziała odważnie i podeszła do Tiary, którą przyniósł Feniks. Wiedziała, że profesor Dumbledore nie zostawiłby ich w potrzebie. Nie pomyliła się.

- Jak śmiesz mówić do mnie takim tonem! Jak śmiesz w ogóle wypowiadać moje imie! – Riddle naprawdę się wściekł.

- Nie boję się ciebie. – powiedziała najpewniej, jak tylko umiała, chociaż bała się, jak nigdy wcześniej.

     Z wody, która była pod pomnikiem wyłonił się Bazyliszek. Dziewczynka w ostatnim momencie chwyciła miecz, który był w Tiarze i zaczęła uciekać w stronę rzeźby. Wdrapała się na nią i zaczęła wymachiwać ostrzem, żeby potwór się do niej nie zbliżył. Bała się. Tak strasznie się bała, ale nie może tego pokazać. Będzie walczyć. Dla Sophie, dla Ginny, dla wszystkich. Przestała machać ostrym przedmiotem i poczekała, aż Bazyliszek zbliży się do niej. Wiedziała, że jeśli jej pomysł nie wypali to zginie, ale jednak postanowiła zaryzykować. Kiedy był już blisko niej rozdziawił paszczę, a wtedy ona wbiła mu miecz od środka. Jednak, kiedy wyjmowała rękę zrobiła to za wolno i jeden z kłów Bestii wbił jej się w rękę. Zasyczała z bólu. Kiedy wielki wąż opadł na ziemię zeszła z pomnika i podbiegła do przyjaciółki i Potter ‘a po drodze wyjmując sobie kieł z ręki. Gdy była już blisko poczuła, jak traci siły, a miecz wypada jej z dłoni, a ona sama upada na kolana.

- Jak śmiałaś zabić Bzyliszka?! – krzyknął Tom. Ona nic nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się i doczołgała do Harry ‘ego.

- Spróbuj zniszczyć dziennik tym. – szepnęła podając mu kieł wyjęty z ręki. Chłopak niewiele myśląc wziął go od dziewczyny i otworzył zeszyt. Zobaczył, jak na twarzy Riddle ‘a pojawia się przerażeni, kiedy podnosi rękę.

- Nie! –tle było słychać, zanim Gryffon wbił kieł w kartki. Polała się z nich krew, natomiast prze brzuch Voldemort ‘a przebija się jasne światło. Nie myśląc zbyt wiele wbił kieł z drugiej strony, a potem zamknął zeszyt i uczynił to samo z okładką. Wiedział, że zabija w ten sposób wspomnienie. Zabija Riddle ‘a.

    Hermiona zapamiętała już tylko to, po czym zemdlała. Wiedziała, że jeśli teraz umrze, to jej poświęcenie nie będzie daremne, ponieważ uratowała siostrę, przyjaciółkę i innych Mugoli ze szkoły.

- Harry. – powiedziała Ginny podnosząc się do pozycji siedzącej zaraz po tym, jak się obudziła. – Co się stało z Mioną? – zapytała zakrywając usta, ponieważ popatrzyła na przyjaciółkę leżącą obok Gryffona.

         Chłopak natychmiast odwrócił się w stronę młodszej panny Granger. Nie wiedział, że zemdlała. Zobaczył krew dookoła niej. Przestraszył się. Bardzo. Po chwili zobaczył, jak ognisty ptak po raz trzeci już przylatuje do nich. Tym razem usiadł przy ręce Hermiony. Tej, która była przebita przez kieł Bazyliszka i zaczął na nią płakać. Wtedy przypomniał sobie słowa dyrektora. „Łzy Feniksa leczą rany”. Tak było. Dziura w ręce dziewczyny zaczęła znikać. Ona jednak dalej się nie budziła.

- Ginny Faweks zabierze cię do wyjścia. Znajdziesz tam Lunę, Rona i Pansy. Pójdziesz do profesor McGonagall i powiesz, co się stało. Przyprowadzisz ją tu. Powiedz tylko, żeby się pospieszyła, bo Miona umrze, jeżeli szybko jej nie pomożemy.

        Rudowłosej nie trzeba było powtarzać dwa razy. Wstała na równe nogi i podeszła do Feniksa, który złapał ją za szatę. Poleciał prosto do wyjścia. Tam faktycznie zobaczyła soje przyjaciółki i brata, którzy kończyli odrzucać na boki jakieś kamienie. Nie chciała wiedzieć, dlaczego to robią. Musiała jak najszybciej znaleźć opiekunkę swojego domu, ponieważ jej przyjaciółka mogła w każdej chwili umrzeć. Kiedy ptak doleciał do celu postawił ja na ziemi. Ona nie czekając na nic zaczęła wydostawać się z tunelu.

- Ginny, co się stało? – zapytał zdziwiony zachowaniem siostry Ron. Owszem, cieszył się, że jest cała i zdrowa, ale po jej zachowaniu widział, że jest coś nie tak.

- Muszę iść do profesor McGonagall, bo Hermiona umrze. – powiedziała dochodząc do drzwi łazienki i wybiegając na korytarz. Zostawiając osłupiałe przyjaciółki i Rona.

      Biegła ile sił w nogach. Nie zwracała uwagi, że jest późno i ktoś może ją zobaczyć. Nie martwiła się teraz o to. Bała się o Mionę. Nie wybaczy sobie, kiedy ona faktycznie umrze. Dobiegła do drzwi nauczycielki Transmutacji i wypowiedziała hasło. Po chwili otworzyły się i wbiegła prze nie. W środku były następne, do których mocno zapukała.

- Proszę. – usłyszała lekko podenerwowany głos wicedyrektorki. Bez wahania otworzyła drzwi i wbiegła do środka. – Panno Weasley jest już bardzo późno, czy to nie może poczekać do jutra … - chciała coś jeszcze powiedzieć, ale popatrzyła na Ginny i zaniemówiła. – Co ci się stało? – zapytała zdruzgotana jej wyglądem. Faktycznie, Ruda nie wyglądała najlepiej. Miała potargane włosy i dalej była cała blada. Szata, którą na sobie miała, była cała porozdzierana.

- Nie ważne, co mi jest! Nie to jest teraz ważne! – zaczęła krzyczeć. – Hermiona! Bazyliszek! Komnata Tajemnic! Tom Riddle! Ona umiera … - wykrzykiwała pojedyncze słowa. Nie była w stanie powiedzieć nic sensownego.

- Spokojnie, usiądź i powiedz mi wszystko od początku. Co się stało z młodszą panną Granger? – widać było, że nauczycielka nie wiele zrozumiała z wcześniejszej wypowiedzi swojej wychowanki. Wyłapała tylko, że chodzi o Hermionę i coś jej grozi.

- Nie ma teraz na to czasu! Musi pani iść do Komnaty Tajemnic i uratować Hermionę! Ja panią zaprowadzę, to w Łazience Jęczącej Marty, tylko niech weźmie pani ze sobą pielęgniarkę!

- Dobrze, poczekaj na mnie przed wejściem do mojego gabinetu. – poprosiła. Dziewczynce nie trzeba było powtarzać dwa razy. Wyszła na korytarz i próbowała się uspokoić. Za chwilę usłyszała głos wydobywający się z głośników.

- Proszę Panią Pomfrey i profesora Snape ‘a do łazienki na pierwszym piętrze.

     Nie musiała długo czekać, a profesorka pojawiła się przy niej. Po chwili szły już szybkim krokiem, prawie biegnąc, do wskazanego przez Ginny miejsca. Byli tam już wezwani przez McGonagall.

- Wzywałaś nas Minerwo. – pierwszy odezwał się chłodnym, jak na niego przystało, głosem Snape. Widać było jednak, że jest zażenowany całą ta sytuacją. Ruda na nic nie czekając po prostu weszła do tunelu prowadzącego prosto do Komnaty Tajemnic. Opiekunka jej domu podążyła za nią. Severus i Pomfrey popatrzyli tylko na siebie zdziwieni i uczynili to samo. Na dole zastali Rona i Lockhart ‘a. Widać było, że ten drugi jest nie swój.

- Cześć. Widzę, że impreza się rozkręca. – powiedział nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią.

- A temu co? – zapytał opiekun Slytherin ‘u.

- Nie ważne! Trzeba ratować Hermionę ! – krzyknęła Weasley ‘ówna i pobiegła tunelem. Nauczyciele i pielęgniarka na nic nie czekając poszli za nią.

      Po chwili doszli do wielkiej komnaty. Zauważyli piątkę dzieci pochylającą się nad czymś. Bez wahania Tm podeszli. To, co zobaczyli na chwilę odebrało im zdolność logicznego myślenia. Tym „czymś” okazała się Hermiona Granger. Była nieprzytomna. Jej skóra miała prawie biały kolor, usta siny, a klatka piersiowa opadała i unosiła się coraz wolniej. Umierała. Tak, jak jeszcze kilka minut temu Ginny. Pierwszy obudził się nauczyciel Eliksirów.

- Zanieście ją do Skrzydła Szpitalnego, a ja pójdę po potrzebne Eliksiry. Musimy działać szybko, bo nie uda nam się jej uratować. – poinstruował, po czym odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem gdzieś poszedł.

     McGonagall wyjęła różdżkę i rzuciła na nieprzytomną Gryffonkę jakieś zaklęcie. Po chwili dziewczynka uniosła się w powietrzu.

    Był środek nocy. W Skrzydle Szpitalnym leżała mała dziewczynka. Była nieprzytomna już od około dwóch godzin. Pochylały się nad nią dwie osoby. Pierwszym był Mistrz Eliksirów, który na przemian wlewał coś do jej bladych ust i nacierał drobne rany innymi specyfikami. Druga była sama wice dyrektorka. Ona z kolei szeptała jakieś zaklęcia. Z jej różdżki wylatywały co chwilę inne kolorowe smugi. Rzucała zaklęcia leczące. Temu wszystkiemu przyglądały się trzy dziewczynki. Gryffonka, Ślizgonka i Krukonka. Były załamane. Ich najlepsza przyjaciółka mogła w każdej chwili umrzeć. Nie chciały w to wierzyć. Nie mogła odejść.

- To wszystko moja wina. – jęknęła Ginny. – Gdyby nie ja, ona była by przytomna i nie musiała walczyć o życie. – zapłakała Ginny.

- Nie możesz się o to obwiniać. Nie wiedziałaś, co robisz. On cię kontrolował. – pocieszała ją Luna.

- Ona ma rację. Jesteś niewinna. – poparła przyjaciółkę Pansy.

- Dziewczynki, czemu jeszcze nie śpicie? – zapytała troskliwym głosem pani Pomfrey.

- Jak mogę spać, kiedy moja przyjaciółka umiera? – oburzyła się Ruda.

- I tak jej teraz nie pomożecie. Uciekajcie do swoich dormitoriów. Możecie tu jutro przyjść, nawet z samego rana. – powiedziała pielęgniarka. Dziewczęta nic nie mówiąc udały się do wyjścia, a potem do swoich pokoi. – Jak wam idzie? – zwróciła się do Severus ‘a i Minerwy.

- Jest co raz lepiej. Jeszcze tylko chwila i będziemy mogli kończyć. – odpowiedziała McGonagall.

- Ale ona przeżyję, prawda?

- To silna dziewczynka. Na pewno jeszcze nas nie zostawi. – zapewniła nauczycielka Transmutacji.

- Koniec. – zdecydował Snape. – Teraz musimy poczekać, aż się obudzi. Na to już nie mamy wpływu. – dodał po chwili. Nauczyciele wyszli ze Skrzydła Szpitalnego i udali się do swoich dormitoriów.

      Rano na śniadaniu panował wielki gwar. Wszyscy cieszyli się z tego, że do końca roku szkolnego pozostawało coraz mniej czasu. Wszyscy, oprócz trójki Gryffonów, Krukonki i Ślizgonki. Oni nie mieli powodów do radości. Ich koleżanka leżała właśnie nie przytomna od kilku godzin i prawdopodobnie walczyła o życie. Nie mogli pogodzić się z myślą, że nie ma ich teraz z nimi.

    W pewnym momencie drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i stanął w nich sam Profesor Dumbledore. Powędrował do stołu nauczycielskiego i zasiadł na swoim miejscu. Nie przejmował się spojrzeniami zdziwionych uczniów. Po chwili wziął różdżkę do ręki i przyłożył ją sobie do gardła.

- Witam wszystkich. – powiedział. Nie musiał nikogo uciszać, ponieważ wszyscy siedzieli i czekali z zaciekawieniem na to, co powie dyrektor. – Jak widać zostałem przywrócony na swoje stanowisko. Ogromnie się z tego cieszę. Mam nadzieję, że wy też. Stało się tak ze względu na wczorajsze wydarzenia. Nie wiecie co się stało, ale nie mogę wam zbyt wiele przekazać. Powiem tylko tyle, że potwór, który spetryfikował uczniów nie żyje, a Komnata Tajemnic została zamknięta. Niestety jedna z uczennic ucierpiała i leży w Skrzydle Szpitalnym w śpiączce. Nie martwcie się jednak, dzięki szybkiej interwencji jest już wszystko w porządku. To by było na tyle. Życzę smacznego.

     Po wypowiedzi dyrektora wszyscy byli w osłupieniu. Czy to znaczy, że nic już im nie zagraża? Oczywiście, ale co to za uczennica. Zaczęli rozglądać się po Sali, ale nie mogli dojść do tego, kogo brakuje. Jednak, kiedy zobaczyli podłamane miny panien Lovegood i Weasley domyślali się, kto był następną ofiarą potwora. Faktycznie, przy stole Gryffindor ‘u brakowało Hermiony, ale ostatnio nie pojawiała się na posiłkach. Cały czas siedziała przy Sophie, a Skrzydło Szpitalne opuszczała tylko na lekcje. Szybko zrezygnowali więc z tej teorii.

- Myślicie, że to faktycznie młodsza Szlama Granger jest tą ofiarą? – zapytał młody arystokrata, kiedy wychodzili z Wielkiej Sali, aby udać się pod Salę Transmutacji, gdzie odbywała się ich pierwsza lekcja.

- Nie wiem, ale sądząc po minach zdrajczyń krwi to bardzo prawdopodobne. – odpowiedział czarnoskóry chłopak. Był on na tej samej pozycji społecznej, co jego kolega. Przeciez czysto krwiści nie mogli zadawać się z kimś z „niższych sfer”, prawda? To uwłaszczało godności ich rodów.

- No i bardzo dobrze, przynajmniej jedną Szlamę mniej. – zakpił blondyn. – Zobacz, idą Potter i Weasley. Musimy im dokuczyć. – dodał, kiedy zobaczył wcześniej wspomnianą dwójkę.

- Nie ma innej opcji. – przyznał mu rację. – Ej Chłopaku-Z-Blizną, co tam u Szlamowatych sióstr. Podobno nie są w najlepszym stanie. – wypalił jako pierwszy i razem z Draco wybuchli wrednym, niepohamowanym śmiechem. Harry zacisnął ręce w pięści.

- Nie wasz interes, debile. – warknął w ich kierunku. Dobrze wiedział, że nie może dać się sprowokować.

- Spokojnie okularniku. Może powiesz nam, kiedy pogrzeb. Nie możemy tego przegapić. – Moalfoy i Zabini wiedzieli, że sprawia ból psychiczny Harry ‘ emu i Ronowi. Nie za bardzo im to przeszkadało, a nawet wręcz przeciwnie. Podobało im się to. Uwielbiali upokarzać innych, a szczególnie Gryffonów. Nic tak nie zadawala, jak widok dzielnych Lwów, którzy zdenerwowani do granic możliwości próbują im odpyskować. Trud był daremny, ponieważ tylko trzy osoby w szkole potrafiły tak dogadać , żeby niw wiedzieli, co powiedzieć.

-Dosyć! Tym razem przesadziliście! – dobiegł ich zdenerwowany głos profesor McGonagall, która przysłuchiwała się całe tej rozmowie. – Na początek odejmuję czterdzieści punktów Slytherin ‘owi, a po lekcjach macie stawić się w moim gabinecie! Nie będę tolerowała takiego zachowania ! – zakończyła.

    Dzień był bardzo męczący dla trójki przyjaciółek, a szczególnie dla pewnej Ślizgonki. Nic się dziś nie układało. Zaczynając od tego, że Miona nie miała zamiaru wracać do żywych, przez przymusowe podlizywanie się Malfoy ‘owi, a kończąc na ciągłym upokarzaniu swoich przyjaciółek. Nie nawidziła się za to ostatnie, ale wiedziała, ze nie może postąpić inaczej, bo ktoś mógł dowiedzieć się o ich przyjaźni. Owszem, profesor McGonagall, profesor Snape i pani Pomfrey coś podejrzewali po wczorajszych wydarzeniach, a Harry i Ron wiedzieli, ale o nich się nie obawiały. Siedzi właśnie na obiedzie i jest strasznie zmęczona. Chciała by się wreszcie położyć. Jedyny pocieszeniem tego dnia było to, że Malfoy i Zabini wreszcie dostali szlaban, za to, co robią. Uśmiechnęła się do siebie. Kiedy przypomniała sobie, jak siedziała w Pokoju Wspólnym Slytherin ‘u, a po chwili wpadli tam dwaj arystokraci mówiąc, że będą musieli sprzątać szatnię jednej z drużyn Quidich ‘a … Gryffonów … udawała oburzoną, ale gdy znalazła się sama w swoim dormitorium wręcz skakała ze szczęścia.  Przypomniała sobie, co się wtedy stało.

*WSPOMNIENIE*

     Pansy siedziała przy jednym ze stolików i odrabiała pracę na Eliksiry. Popołudnie zapowiadało się normalnie. W pewnym momencie drzwi do Pokoju Wspólnego otworzyły się i weszli … nie, oni wpadli do pomieszczenia, jak dwa rozwścieczone Smoki. Właściwie, to jeden Smok i jeden Diabeł, ale mniejsza. Wyglądali tak, jakby za chwilę mieli wybuchnąć.

- Co się stało? – zapytał Teodor Nott, który właśnie tłumaczył coś Crabbe ‘owi, ale sądząc to po minie goryla, bez jakiegokolwiek rezultatu.

- Tydzień! Tydzień sprzątania szatni Gryffindor ‘u! – wydarł się Malfoy, a w pokoju zapanowała kompletna cisza.

- Jeżeli ta stara wiedźma myśli, że moja noga chodźmy przekroczy próg tego zaszlamionego miejsca, to się grubo myli! – wydarł się Zabini, po czym zniknął za drzwiami swojego prywatnego dormitorium. Nie zapomniał oczywiście trzasnąć drzwiami tak, że prawie wypadły z zawiasów. Po chwili Draco uczynił to samo. Oprócz nich w całym Hogwarcie, oczywiście oprócz nauczycieli, prywatne pokoje mieli jeszcze Terence Higgs i Teodor Nott. Dzieci najbogatszych z najbogatszych …

*KONIEC WSPOMNIENIA*

       Pansy po raz ostatni popatrzyła na talerz z nietkniętym obiadem i wstała od stołu. Nie dała dziś rady nic przełknąć. Pomyślała, że musi porozmawiać z kimś spoza Slytherin ‘u, bo nie wytrzyma dłużej. Udała się do swojego dormitorium i wzięła kawałek pergaminu. Napisała coś na nim i wyszła z pokoju. Udała się do Sowiarni. Żałowała, że nie może po prostu podejść do przyjaciółek i porozmawiać. Muszą się ukrywać. Po dojściu na miejsce wzięła pierwszą lepszą sowę i przywiązała jej do nóżki liścik.

- Ginny Weasley. – szepnęła, a ptak wzbił się w powietrze. Popatrzyła jeszcze chwilę i wróciła do swojego dormitorium.

      Rodowłosa dziewczyna właśnie leżała na swoim łóżku. Cały czas obwiniała się o to, co stało się z Hermioną. Żałowała, że nie poszła od razu do dyrektora z tym dziennikiem. Gdyby to zrobiła Miona właśnie leżałaby koło niej i rozmawiała z nią na nic nie znaczące tematy, a nie walczyła o życie w Skrzydle Szpitalnym. Jej myśli przerwało pukanie do szyby. Przekręciła głowę w tamtym kierunki zobaczyła sówkę, która miała przywiązany do nóżki kawałek papieru. Zwlekła się z łóżka i podeszła do okna, żeby odebrać korespondencję. Kiedy to zrobiła sowa odleciała. Najwidoczniej ktoś nie oczekiwał odpowiedzi. Wzruszyła ramionami i zaczęła czytać. Nikły uśmiech pojawił się na jej twarzy.

Droga Ginny,

   Jeżeli zaraz nie porozmawiam z kimś normalnym, to chyba oszaleję. Ślizgonki cały czas marudzą, że nie wiedzą jak się ubrać i że lakiery do paznokci im się kończą. Muszę zachowywać się przy nich, jak jakaś skończona idiotka. Błagam cię, uratuj mnie przychodząc do Pokoju Życzeń razem z Luną koło dwudziestej.

 Pansy.

Pójdzie, na pewno. Szkoda tylko, że muszą spotykać się tak późno. Wolałaby od razu do niej pobiec. Postanowiła, że pokaże list Lunie. Przecież miały spotkać się we trzy. Właśnie. Zawsze robiły to we cztery. Dziewczynce łzy stanęły w oczach, kiedy przypomniała sobie o Hermionie. Nie może płakać. Ona by tego nie chciała. Weszła do łazienki i przemyła oczy. Nie pokaże, że płakała, bo Ślizgoni by ją zjedli. Podniosła dumnie głowę i wyszła z dormitorium, a potem na korytarz. Zauważyła dużo ciekawskich spojrzeń. Nie zwracała na nie uwagi. Niektórzy patrzyli na nią ze współczuciem i litością. Nie nawidziła tego.

    Doszła do celu, którym było wejście do Pokoju Wspólnego Ravenclaw ‘u. Zastukała kołatką i poczekała na pytanie. Odpowiedź podała jej Luna.

- Co to za zwierze, które o poranku chodzi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech? – usłyszała.

- Człowiek. – odpowiedziała pewnie.

        Drzwi się otworzyły, a Ginny weszła do środka. Nie musiała długo szukać swojej przyjaciółki, ponieważ stała przy jednym z regałów i szukała jakiejś książki. Podeszła do niej i dźgnęła ją w żebra, na co blondynka z cichym piskiem podskoczyła.

- Możesz ze mną połazić po Hogwarcie? – zapytała Ruda.

- Tak, oczywiście, tylko skończę zadanie na Eliksiry. – odpowiedziała i podniosła książkę, która wcześniej wypadła jej z rąk. Podeszła do jednego ze stolików i usiadła przy nim. Panna Weasley zrobiła to samo. Przyglądała się przyjaciółce, która na przemian szukała czegoś w książce i pisała na swoim pergaminie. Po około piętnastu minutach wychodziły już razem z Pokoju Wspólnego.

- Więc, o czym chciałaś porozmawiać? – zapytała blondynka.

- Trzymaj. – powiedziała Ginny podając jej liścik, który dostała od Pansy.

- Ile nam zostało czasu?

- Nie wiem. Chodźmy na razie do Miony. Zapytamy pani Pomfrey, czy coś jej się poprawiło. – blondyna tylko kiwnęła głową, na znak zgody. Po około pięciu minutach drogi doszły do Skrzydła Szpitalnego. Rudowłosa pchnęła drzwi i po chwili były już w środku. Odnalazły łóżko swojej przyjaciółki i podeszły do niego.

      Pomieszczenie było całe białe. Białe ściany, białe łóżka, biała pościel, białe parawany … Na jednym z posłań leżała delikatna dziewczynka o kasztanowych włosach i oczach koloru czekolady, które teraz były zamknięte. Cała była blada. Wyglądała tak, jakby spała. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Bólu, strachu, szczęścia, radości … Zupełnie nic.

    Ginny usiadła na jednym z krzesełek i dotknęła zimnej dłoni Hermiony. Łzy stanęły w jej oczach. Nie wiedziała, co ma zrobić. Cały czas obwiniała się za to, co stało się jej przyjaciółce. W pewnym momencie poczuła, jak od tyłu, w pasie oplatają ją delikatnie ręce Luny. Nie protestowała. Poczuła, jak pierwsza łza spływa jej po policzku.

- Nie płacz, Ginny. – szepnęła jej do ucha blondynka.

- Luna, ale to wszystko moja wina. Gdybym od razu oddała ten durny dziennik dyrektorowi ona nie leżałaby tutaj, tylko śmiała się razem z nami. – załkała dziewczynka.

- Dzień dobry, co wy tu robicie dziewczęta? – dobiegł ich zatroskany głos pielęgniarki. Dobrze wiedziała, jak cierpią. Nie dziwiła im się. W końcu ich najlepsza przyjaciółka leży właśnie nieprzytomna i nie wiadomo, kiedy się obudzi. Czy w ogóle się obudzi.

- Chciałyśmy zapytać, czy Hermionie się polepszyło i jak idzie przygotowywanie eliksiru z Mandragor. – odpowiedziała szybko Luna, ponieważ wiedziała, że Ruda nie jest w stanie wypowiedzieć słowa.

- U panienki Granger nic się nie zmieniło. – powiedział ze współczuciem, na co Ginny tylko zacisnęła powieki. – A co do eliksiru, to dziś wieczorem skończymy go przyrządzać i możliwe, że juro zobaczycie już na lekcjach odpetryfikowanych przyjaciół. – dodała.

- Dziękujemy. – blondynka uśmiechnęła się dziękująco do pani Pomfrey i wyciągnęła rudą przyjaciółkę ze Skrzydła Szpitalnego. Kiedy wychodziła zauważyła, że zegar wskazuje godzinę za piętnaście dwudziestą, więc postanowiła, że od razu uda się z Ginny do miejsca, w którym mają się spotkać z przyjaciółką.

     Pansy Parkinson przyszła pod Pokój Życzeń dziesięć minut wcześniej. Zaczęła rozmyślać o tym, co stało się wczoraj. Nie widziała tego, co Tom zrobił jej przyjaciółkom i Harry ‘emu. Żałowała, że jej tam nie było, bo może gdyby było ich tam więcej poradzili by sobie lepiej. Chociaż z drugiej strony nie mogła patrzeć na cierpienie Ginny i Hermiony. Była całkowicie rozdarta.

    Jej rozmyślania przerwały dwie dziewczyny, które do niej podeszły. Uśmiechnęły się do siebie. Pansy rozglądnęła się, czy przypadkiem nikt nie przechodzi i podeszła do ściany. Pomyślała o miejscu, w którym mogłyby porozmawiać. Po chwili pojawiły się drzwi, które otworzyła jednym, mocnym i zdecydowanym pchnięciem. Weszła do środka i rozejrzała się dookoła. Była zadowolona z efektu. Na środku stało wielkie łoże z dużą ilością poduszek. Po jego prawej stronie stał kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Nie czekając na nic rzuciła się na łóżko twarzą w poduszki. W jej ślady podążyły Luna i Ginny. Te jednak były trochę bardziej delikatne, niż Ślizgonka.

- Więc o czym chciałaś porozmawiać? – zapytała Krukonka.

- O wszystkim, byle nie o lakierach, ubraniach i tym podobnych rzeczach. Nie wytrzymuję już u siebie. One rozmawiałyby tylko o tym. – jęknęła nie podnosząc głowy z poduszek.

- Przecież to całkiem fajny temat. Ja na przykład bardzo to lubię. – oburzyła się Gryffonka. Pansy podniosła głowę i popatrzyła na nią mrużąc gniewnie oczy.

- Nie, jeżeli rozmawiasz o tym cały czas, codziennie. – warknęła i wróciła do poprzedniej pozycji.

- Co powiedziała ci Tiara Przydziału Pan? – wypaliła blondynka.

- Cytuję : „Moim zdaniem wcale nie nadajesz się do Slytherin ‘u. Umieściłabym cię w Gryffindorze, ale wiem, że nie mogę.” – powiedział siadając na łóżku. – A wam?

- „ Tu nie będę mieć problemu. Wszyscy jesteście tacy sami.” – powiedziała Ginny,  a jej przyjaciółki wybuchły niepohamowanym śmiechem – Nie wiem, co  w tym takiego śmiesznego. – mruknęła obrażona.

- Mi, powiedziała: „Tak, tu zdecydowanie …”, a resztę już wiecie. – jęknęła powstrzymując miech Luna.

      Dziewczęta rozmawiały później na neutralne tematy. O tym, kto wygra Puchar Domów lub, że do końca ich pierwszego roku pozostał miesiąc.

     Dokładnie dwa dni przed końcem roku szkolnego wszyscy mieli już wolne. Siódme klasy zdały WUTEM ‘y, a pozostali SUM’y. Nie było, więc potrzeby „kisić się” w zamkniętych salach, kiedy na dworze było ciepło. Dyrektor odwołał lekcje. Wszyscy byli zadowoleni z tego powodu, oprócz Sophie Granger, która twierdziła, że mogliby się jeszcze przez te dwa dni dowiedzieć.

      W nocy, z przedostatniego na ostatni dzień szkoły, pielęgniarka przechodziła po Skrzydle Szpitalnym, aby zobaczyć, czy uporządkowała wszystko przed wakacjami. Stanęła przy jednym z łóżek. Leżała na nim mała Gryffonka, która gotowa była poświęcić się za przyjaciół. Pini Pomfrey wiedziała, że jeżeli do jutra się nie wybudzi ze śpiączki, w której pozostawała już dwa długie miesiące, to będzie zmuszona przenieść ją do Św. Munga. Chciała odejść, kiedy zobaczyła, jak klatka piersiowa Hermiony  zaczyna coraz wolniej podnosić się i opadać, aż jej oddech staje się nieregularny i urywany. Podbiegła do niej szybko i zaczęła rzucac jakieś zaklęcia. Kiedy to nie pomogło postanowiła użyć mugolskiej metody usta – usta. Po kilku próbach oddech Gryffonki wrócił do normy. Przerażona pielęgniarka usiadła na krzesełku obok łóżka dziewczynki.

- Już myślałam, że nas opuścisz Hermiono. – mruknęła do siebie.

- Jeszcze długo się mnie nie pozbędziecie. – usłyszała zachrypnięty głos dziewczynki. Natychmiast odwróciła głowę w jej stronę i zobaczyła, jak po woli ponosi powieki. – Ile mnie nie było? – zapytała po jakimś czasie spędzonym w zupełnej ciszy.

- Dwa miesiące. – odpowiedziała pani Pomfrey i uśmiechnęła się. Bardzo ucieszyła się, kiedy usłyszała głos młodej dziewczyny.

- Sporo. Czyli, że jutro jest zakończenie roku szkolnego? – zadała kolejne pytanie.

- Dokładnie. A teraz śpij moja droga. – powiedziała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. – Nie chcę słyszeć słowa protestu. Przez dzisiejszą noc jeszcze tu zostaniesz, bo muszę cię mieć na oku. – dodała, kiedy zobaczyła, że Hermiona otwiera buzię, żeby coś powiedzieć.

     Urażona Miona odwróciła się plecami do pielęgniarki, na co ta się zaśmiała i zamknęła oczy. Po chwili usnęła. Wtedy pani Pomfrey wyszła ze Skrzydła Szpitalnego i poszła do gabinetu McGonagall. Gdy była już w środku przywitała się z wicedyrektorką.

- Więc, co cię do mnie sprowadza o tak późnej porze? – zapytała Minerwa.

- Hermiona Granger się obudziła.

      Wszyscy uczniowie byli zebrani w Wielkiej Sali na zakończeniu kolejnego roku szkolnego w Hogwarcie. Brakowało tylko jednej osoby. Hermiony Granger nie było w pomieszczeniu. Wszyscy myśleli, że dalej pozostaje w śpiączce. Można, więc sobie wyobrazić, w jakim byli szoku, kiedy drzwi się otworzyły i stanęła w nich wcześniej wspomniana osoba. W tym momencie wszystkie oczy były zwrócone w jej stronę. Cała szkoła wpatrywała się w nią tak, jakby była UFO. Dziewczynka tylko wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę swojego miejsca przy Stole Gryffidor ‘u. Usiadła przy nim, ale kiedy dalej czuła na sobie wzrok innych lekko się podirytowała.

- Czy ja właśnie pierwszy raz weszłam do Wielkiej Sali? – zapytała Ginny, która siedziała koło niej. Ruda nic nie odpowiedziała, tylko uszczypała przyjaciółkę. – Zgłupiałaś? – warknęła rozmasowując obolałe miejsce.

- Hermiona ! – wrzasnęła na cały regulator Ginewra i rzuciła się na przyjaciółkę, którą właśnie odzyskała. – Tak się strasznie cieszę, że wróciłaś.  – powiedziała nie wypuszczając Miony z uścisku.

- Nigdzie nie wychodziłam. – zaśmiała się. Poczuła, że ktoś przytula ją z drugiej strony.

- Kocham cię, siostrzyczko. – usłyszała delikatny głos Sophie. – Nawet nie wiesz, ile napędziłaś mi strachu.

- Ty mi również. – odpowiedziała.

- Hermiona wróciła !!! – usłyszała krzyk bliźniaków, kiedy już wyswobodziła się z uścisków. Uśmiechnęła się do nich. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale po Wielkiej Sali rozniósł się dźwięk stukania łyżeczką w kielich. Oznaczało to, że profesor McGonagall wszystkich ucisza, ponieważ dyrektor będzie przemawiał.

- Moi drodzy. Kończy się kolejny rok szkolny w Szkole Magii i Czrodziejstwa w Hogwarcie. Mam nadzieję, że był dla was wszystkich udany. Jak na razie kwalifikacja Pucharu Domów wygląda następująco. Huffelpuf – dwieście punktów. Ravencalw  - dwieście pięćdziesiąt punktów. Gryffindor – trzysta punktów i Slytherin – czterysta punktów. – powiedział. Od Ślizgonów w tym momencie aż biło pychą. Gryffoni natomiast byli lekko podłamani tym, że do znienawidzonego domu tracą sto punktów. Nie mieli jednak dużo czasu na myślenie, ponieważ dyrektor znów przemówił. – Jednak po ostatnich wydarzeniach muszę przyznać jeszcze kilka punktów. Najpierw przyznaję pannie Pansy Parkinson pięćdziesiąt punktów, za to, że pozostała do końca. – wszyscy Ślizgoni patrzyli się na czarnowłosa. Ta jednak udawała, ze ich nie widzi i głośno klaskała w dłonie, jak pusta laleczka. Tylko kilka osób na całej Sali wiedziało, że to gra … - Pannie Lunie Lovegood za wytrzymałość i wierność oraz dużą wiedze na temat zaklęć wybuchowych przyznaję pięćdziesiąt punktów. Pannie Hermionie Granger przyznaję pięćdziesiąt punktów, za poświęcenie godne prawdziwej Gryffonki oraz za to, że nie opuściła przyjaciół do końca. Sophie Granger za zdolność logicznego myślenia – dwadzieścia punktów. Harry ‘emu Potterowi i Ronowi Wesley ‘owi przyznaję po pięćdziesiąt punktów za poświęcenie, jakiego się podjęli. Myślę więc, że nikt nie będzie miał pretensji, jeżeli wystrój Wielkiej Sali zostanie zmieniony na nieco inny. – zakończył i klasną w dłonie. Pod sufitem, zamiast flag w kolorach zieleni i srebra pojawiły się czerwono – złote. Wszyscy uczniowie, oczywiście poza Ślizgonami, zaczęli rzucac w górę swoimi czapkami czarodziejów definitywnie kończąc ten rok szkolny. Najbardziej zadowolony z niego był do Godryk ‘a Griffindor ‘a, najmniej natomiast – Salazara Slytherin ‘a …

4 komentarze:

  1. Hej.
    Przypadkowo znalazłam i mi się spodobało. Trzymam kciuki za dalszą twoją twórczość. Bardzo jestem ciekawa jak dalej potoczą się losy Hermiony i innych.
    Zapraszam do siebie.
    http://odcienie-nadziei.blogspot.com/ ( tam też są linki do moich jeszcze dwóch blogów)
    ~Katharsiss

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja także znalazłam przypadkowo i jestem mile zaskoczona ;)
    Podoba mi się to, że rozdziały są długie i mimo tego - ciekawe. Nie ma nudnego przelewania wody, akcja jest wartka i tego się trzymaj! Niepotrzebnie pisałaś WSPOMNIENIE i KONIEC WSPOMNIENIA, gdyż pochylona czcionka wszystko pokazuje. Ale całokształt jest świetny :)
    Życzę Ci dużo weny i pozdrawiam!
    Nadya.

    + jeśli masz ochotę, zapraszam do mnie http://hermionadracoocaleni.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzisiaj przeczytała wszystkie rozdziały i muszę przyznać, że twoje opowiadanie strasznie mi się podoba :) Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy :D
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. KOCHAM! <3
    Jejku, swietnie napisany rozdzial!
    I to jaki dlugi! *.*
    Cudownie dodajesz dziewczyny do akcji ksiazkowej!
    Ah, co by tu mowic!
    Masz talent, pomysly i za to kocham tego bloga!
    To chyba moj ulubiony, a czytam ich wiele!
    Lece czytac dalej! <3
    Pozdrawiam <3
    Dramione-milosc-przez-glupote.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń