czwartek, 26 grudnia 2013

ROK PIĄTY CZ. IV

Udało mi się stworzyć rozdział, ostatni już tej części opowiadania, przed Nowym Rokiem. 
Najprawdopodobniej jutro dodam epilog.
Muszę spadać, bo i tak mam już przesrane.
Więcej informacji przy ostatniej notce.
Dobranoc, Cave ;)
__________________________________

    Draco czuł się bardzo dziwnie. Leżał na soczysto zielonej, cudnie pachnącej trawie i obserwował gwieździste niebo. Tak, dookoła niego była ciemna noc, tylko światło księżyca i nielicznych, ognistych latarni oświetlało miejsce, w którym aktualnie przebywał. Gdzieś, jakby z oddali, dochodziły do niego przeróżne dźwięki. Od pohukiwania sów, przez odgłos płynącej w wartkim strumyku wody, a kończąc na uderzających o siebie liściach, które ciepły, letni wiatr wprawiał w taniec. Wszystko było takie idealne, dopracowane w każdym calu.
     Nie dostrzegał już panującego w murach Hogwartu niebezpieczeństwa, ani ogólnie panującego strachu. Wszystko to, co dookoła niego się znajdowało, każde jedno drzewo, najmniejszy krzak oraz wszystkie nocne stworzenia było spokojne. Wydawało mu się, że znajduje się w swoim własnym, prywatnym raju. Nawet rany od zaklęcia, jakim dostał nie dawały o sobie znać. Tak, jakby nigdy ich nie było. Zaintrygowany podwinął rękawy i ze zdziwieniem odkrył, że ich tam faktycznie nie ma. Jedynie czarny tatuaż, który mocno kontrastował z bladą skórą jego lewego przedramienia był widoczny. 
     Tak, on Dracon Lucjusz Malfoy, syn Narcyzy i Lucjusza Malfoy ‘ów wstąpił w szeregi uniżonych sługusów Lorda Voldemort ‘a i miał prawo nazywać się Śmierciożercą. Jak bardzo tego nie chciał. Liczył, że nigdy nie będzie musiał zniszczyć sobie w ten sposób życia. Niestety, ale musiał to zrobić, jeszcze tego lata. Obrazy z tego przerażającego dnia będą go gnębić już chyba do końca życia. Zapaietał je wszystkie, z najmniejszymi szczegółami…
     Siedział razem ze swoimi przyjaciółmi, Bleise ’m, Terry ‘m oraz Teo, w powiększonym salonie swojego domu. Tak, Voldemort obrał sobie Malfoy Manor na główną siedzibę. Draco uśmiechną się kpiąco pod nosem. Musi wychowywać się w domu, gdzie morderstwa, gwałty i brutalne pobicia są na porządku dziennym. Przez cały okres wakacji oraz innych przerw, kiedy to przyjeżdża do tego miejsca musi w tym wszystkim uczestniczyć. Raz kazali mu zgwałcić. Nie zrobił tego, był za słaby. Dostał wtedy Crucio, ale Czarny Pan nie kazał już mu tego robić. Dostał zadanie: zabić. Tym razem wypełnił już swoją misję. Jak się czuł? Jak nic niewarty śmieć, kolejny pionek w rękach kogoś wyższego.
      Tym razem we czwórkę siedzieli na środku pomieszczenia. Wszystkie meble zostały wyniesione. Zostały tylko cztery ogromne, bogato zdobione krzesła, które zajmował razem z przyjaciółmi. Po chwili w pokoju pojawił się dumnie kroczący Tom. U jego bosych stóp wił się Nagini, który nigdy nie odstępował go nawet na krok. 
- Witam was, moi drodzy młodzi. – dało się słyszeć jego wręcz syczący głos. Po plecach czwórki młodych arystokratów przebiegł dziwny dreszcz. Żadnemu z nich, nawet Draco nie udało się ukryć przerażenia. – Chciałem wam ogłosić wspaniałą nowinę! Już dziś wieczorem mam zamiar przyjąć was w kręgi Śmierciżerców.
     Chłopcy czyli, jak całe życie z nich ucieka. Żaden tego nie chciał. Mieli  nawet gdzieś w sobie cichą nadzieję, że nie będą musieli przyjmować tego  znaku i niszczyć sobie tym samym życia już do końca. W tym momencie nic do nich nie docierało. Oklaski ze strony innych, którzy znajdowali się w pomieszczeniu wydawały się do nich nie docierać. Patrzyli tylko przerażeni na gadzi uśmiech zdobiący twarz Lorda. 
- A co, jeśli nie zgodzimy się, żeby przyjąć znaku? – jedynie Teodor zdołał się odezwać. Grymas wyrażający zadowolenie na twarzy Voldemort ‘a.
- Szczerze powiem, że liczyłem na takie pytanie. – odpowiedział i zwrócił głowę w kierunku rodziców chłopaków, którzy dziwnym trafem stali obok siebie. – Crucio! – głos potwora nie był już taki łagodny, jak wcześniej. 
      Arystokraci zaczęli zwijać się na posadzce w niesamowicie bolesnych spazmach. Każde zaklęcie rzucane przez Czarnego Pana było kilkukrotnie bardziej bolesne, aniżeli od jego sług. W salonie dało się słyszeć nieludzkie jęki, które najwyraźniej sprawiały przyjemność temu, kto męczył swoje ofiary. Nie mogli już tego słuchać. Cierpienie bliskich przelało czarę goryczy.
- Daj im spokój! – błagał Terence. Jęki ustały na chwilę.
- Dziś wieczorem, o dziewiętnastej, w tym pomieszczeniu. – zakomunikował i udał się do swoich komnat. – I pamiętajcie, że oni zginą, jeśli się rozmyślicie. – dodał, kiedy był już przy drzwiach. Po chwili zniknął w ciemności korytarzy. W tym momencie ich życie po woli zaczynało się kończyć ….
    Przetarł załzawione oczy. Nie chciał wstępować w szeregi brudnych Śmierciożerców, ale do cholery jasnej, jego rodzice mogliby zginąć! Nie mógł postąpić inaczej. Podniósł zrezygnowany wzrok i doznał przerażenia. Przed nim siedziała dziewczyna o kręconych, brązowych włosach, czekoladowych oczach i nielicznych piegach na nosku, której nie powinno tutaj być. Jednak, co dziwniejsze, na jej policzkach, które aktualnie były zaróżowione, widniały ślady łez. 
- Co ty tu robisz, Granger? – zapytał, nie kryjąc zdziwienia. – I dlaczego płaczesz? 
- Wiesz, zazwyczaj jak nie prawie zabiją, to budzę się w takich „idealnych” miejscach. – odpowiedziała, uśmiechając się lekko. Zupełnie zignorowała drugie pytanie, które padło z ust blondyna. 
     Między nimi zapadła cisza. Jednak nie była ona krępująca, a nawet wręcz przeciwnie. Wsłuchując się w nocną muzykę i odczuwając niezmącony spokój czuli, jakby przez to milczenie poznawali siebie nawzajem. Obydwoje mieli zamknięte oczy i umysły pełne pytań bez odpowiedzi. Jednak żadnemu z nich nie przyszło do głowy, żeby zacząć się wyzywać. Tak, jak przecież od kilku lat robią to codziennie. 
- Malfoy, mógłbyś dokończyć wspomnienie? – wypaliła po chwili szatynka. Chłopak otworzył szeroko ze zdziwienia oczy. 
- Czyżbyś grzebała w moim umyśle? – warknął niezbyt uprzejmie. Dziewczyna pokiwała przecząco głową. 
- To dziwne, ale miałam przed oczami ten sam obraz, co ty, kiedy wspominałeś. – odpowiedziała. – To jak? – zapytała ponownie. Draco zawahał się przez chwilę, ale jednak postanowił spełnić prośbę dziewczyny. Tak naprawdę nie wiedział, czemu to robi. Może po prostu chciał, żeby w końcu zrozumiała jego zachowanie wobec niej? Nie, przecież to idiotyczne …
    Znów znajdował się w tym samym pomieszczeniu, co wcześniej. Jedynie z tą różnicą, że oświetlone zostało nie przez słabe promienie słoneczne, wpadające do środka, a płomienne pochodnie, umieszczone w czterech kątach. Na samym środku znajdował się ogromy tron, na którym siedział Ten – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać, a w dłoni trzymał różdżkę. 
   Czterech chłopaków stało naprzeciwko niego, każdy z odsłoniętym lewym przedramieniem. Czekali na to, co nieuniknione. Za chwilę mieli zostać oznaczeni, jak banda nic nieznaczącego bydła, której znak potrzebny jest tylko po to, aby każdy wiedział, do czyjego stada należy. Tom Riddle podniósł się z siedzenia i ruchem ręki wskazał, ażeby podszedł do niego pierwszy z nich, którym okazał się Teodor Nott. 
   Teo, na chwiejnych nogach, spełnił polecenie. Nie chciał tego, ale musiał. Dla rodziców. Po woli ukląkł na prawe kolano, opierając na drugim i wyciągając w kierunku Czarnego Pana lewe przedramię. Voldemort uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie, gadzi sposób i wymierzył różdżkę w rękę Teodora. Chłopak zacisnął z całej siły powieki, przygotowując się na niewyobrażalny ból. 
    Riddle ‘owi nie potrzeba było żadnych słów. Po chwili na skórze Teo pojawił się czarny tatuaż, a dookoła niego zaczęła obficie płynąć szkarłatna krew. Jednak nie to było najgorsze, a krzyk, jaki wydał się z gardła Nott ‘a. W oczach stanęły mu łzy. Nie wytrzymał bólu przeszywającego, zemdlał. 
    Draco był na samym końcu. Widział, jak każdy z jego przyjaciół zostaje oznaczony. Czuł, jak Czarny Pan próbuje wedrzeć się do jego umysłu, żeby odczytać emocje, jakie nim targają. Było ich całkiem sporo. Od strachu, obaw różnego typu, przez obrzydzenie, gniew i kończąc na rozpaczy, która była chyba opanowała go najbardziej. Voldemort wskazał ruchem ręki, żeby do niego podszedł. Uczynił to bardzo niechętnie. Czekał na jakiś cud, który go od tego uchroni.
     Niestety, ale nic takiego się nie stało. Już po upływie około trzydziestu sekund klęczał przed Tomem i czekał na to, co nieuniknione. Poczuł, jak różdżka dosyć boleśnie wbija mu się w blada skórę przedramienia. W następnym momencie czuł, jakby rozrywało mu rękę na kawałki. Czuł zapach swojej własnej krwi i widział, jak po woli oblewa jego przedramię, ażeby później opaść z niemym odgłosem na drogą posadzkę. Z całej siły starał się nie krzyczeć, żeby nie dawać satysfakcji Voldemort ‘owi. Niestety, cierpienie było zbyt duże i już po chwili Malfoy ‘owie musieli zatykać uszy, żeby nie musieli słyszeć, jak ich jedyny syn wręcz wyje z bólu. Później Draco nie pamięta już nic, oprócz ciemności. Zemdlał.
      Dziewczyna nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zawsze uważała, że Malfoy czerpie nie małą przyjemność z tego, że jego rodzina należy do grona sług Voldemorta. Teraz widziała, jak bardzo się pomyliła. Kierowana jakimś dziwnym impulsem przytuliła się do chłopaka. Jakież było jej zdziwienie, kiedy odwzajemnił uścisk, nawet nie protestując. Pomiędzy nimi znów zapadła przedziwna cisza. 
- Czy, jak już się obudzimy, to dalej będziemy wrogami? – zapytała nieśmiało dziewczyna. Poczuł, jak chłopak wzdycha. Odsunęła się od niego powoli i spojrzała prosto w stalowo – szare tęczówki, które przyprawiały ja o dziwne dreszcze. 
- Nie wiem. – odpowiedział, odwracając wzrok. – Muszę jeszcze spełnić zadanie, jakie mi powierzył Voldemort. – wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język. Dziewczyna popatrzyła na niego niezrozumiałym wzrokiem. Ten pokiwał tylko przecząco głową. Hermiona podniosła się do pozycji stojącej.
- Musimy wracać. Jesteśmy tutaj już kolka dni. – powiedziała i odwróciła się plecami do Dracona. 
- Zaraz, zaraz. Wracać gdzie? Skąd wiesz ile tu jesteśmy? – zapytał. Miona zaśmiała się. 
-Pamiętaj, że jestem tutaj nie pierwszy raz. – powiedziała z delikatnym uśmiechem na ustach. – A wracamy do Hogwart ‘u. – dodała. Zamknęła oczy i już miała pomyśleć, że chce do przyjaciół, kiedy przerwał jej głos towarzysza. 
- Hermiono. Pamiętaj, że cokolwiek stanie się w szkole, to ja tego nie chciałem. – powiedział. Popatrzyła na niego zdziwiona, że użył jej imienia, ale nie zdążyła go o nic zapytać, ponieważ zniknął. 
      Ginny wróciła do Hogwart ‘u po przerwie świątecznej. Nie cieszyła się z niej wcale. Cały czas myślami była przy Hermionie i zastanawiała się, dlaczego znów to właśnie ona wpakowała się w tarapaty i dlaczego był przy niej akurat Malfoy. Jakby tego wszystkiego było mało, to dookoła ich ciał było pełno krwi. Widziała również po Zabini ‘m, że coś było nie tak. 
    Szła właśnie do Skrzydła Szpitalnego, żeby zobaczyć, jak jest ze stanem Hermiony, kiedy zamyślona wpadła na kogoś. Już miała przepraszać za nieuwagę, ale rozpoznała wredny uśmieszek na twarzy najbardziej wkurzającego Ślizgona świata. Chciała go po prostu ominąć, ale złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie. Chciała mu się wyrwać, ale została przygwożdżona do ściany.
- Spokojnie Wiewiórko. Nie chcę ci nic zrobić. – powiedział, ale dziewczyna go nie słuchała. Westchnął zrezygnowany. 
      On chce porozmawiać w normalny, cywilizowany sposób, a to Rude stworzenie cały czas nie daje za wygraną. Pokręcił z dezaprobatą głową i stwierdził, że będzie musiał ją w jakiś sposób uciszyć. Nacisnął na klamkę i pchnął drzwi do jakiejś pustej klasy. Lekcje zaczynają się dopiero jutro, więc i tak nigdzie nikogo by nie było, ale on woli nie ryzykować. 
- Czego ty w ogóle ode mnie chcesz?! – warknęła, a jej oczy, jakby zalśniły nieposkromionym ogniem. 
- Porozmawiać. – odparł, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, że chce porozmawiać właśnie z nią i uśmiechnął się głupkowato.
W TYM MOMENCIE ZACZYNA SIĘ SCENA +18. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
- Jeśli myślisz, że ja będę z tob … - nie dane było jej skończyć zdania, ponieważ poczuła, jak jej usta zamykają się pod wpływem warg czarnoskórego.
    Ku swojemu zdziwieniu nie odrzuciła go, ale przyciągnęła do siebie jeszcze bardziej. Zarzuciła mu ręce na szyję. Bleise natomiast włożył jej jedną rękę pod spódnicę i podciągnął do góry udo, dając tym samym do zrozumienia, że ma opleść go nogami. Nie trzeba było powtarzać jej tego dwa razy. Już po chwili siedziała na biurku i przyciągała do siebie chłopaka z całej siły. Nie protestowała, kiedy włożył jej dłoń pod koszulkę i zaczął bawić się małymi piersiami przez materiał koronkowego stanika. 
    Po chwili chłopak oderwał się od niej i spojrzał w jej powiększone z podniecenia oczy. On też nieźle się na nią napalił od momentu, kiedy rzuciła w niego tym pieprzonym zaklęciem. Pomyślał, że powinien przenieść ich w inne, wygodniejsze miejsce. Zacisnął sobie mocniej uda Ginny i złapał za pośladki, po czym jednym, zgrabnym ruchem podniósł do góry i teleportował się do swojego Dormitorium.
- Skąd ty? – zapytała, kiedy przebłyski świadomości zaczęły do niej wracać przez mgłę podniecenia. 
- Nie będziemy teraz chyba rozmawiać, Ruda! – wymamrotał Diabeł i ponownie wpił się zachłannie w jej usta. Światło zdrowego rozsądku z umyśle Ginny znów zgasło. Teraz już się ono nie liczyło.
    Bleise zaczął po woli gryźć i robić malinki na szyi dziewczyny. Ona nie protestowała, wręcz przeciwnie, podobało jej się to bardzo. Wplotła palce w czarne włosy chłopaka i przycisnęła jeszcze bardziej do swojej szyi. Nie protestowała, kiedy zaczął po woli rozpinać guziki przy jej białej koszuli. Jednak, kiedy już się jej pozbył, lekko się speszyła. Wiedziała, że sypiał z niejedną „najpiękniejszą” dziewczyną w Hogwarcie i ta myśl jakoś tak dziwnie na nią działała. Chłopak, jakby odgadując, o czym myśli, położył ją na plecach i zaczął całować po płaskim brzuchu. Schodził coraz niżej, aż  końcu dotarł do spódnicy. Ginny jęknęła w amoku, w jakim aktualnie się znajdowała. Chłopak popatrzył na nią zadowolony, że to właśnie on tak na nią działa i zdjął z niej również dolną część ubrania, przez co została tylko w czarnej, koronkowej bieliźnie. Po chwili znów wrócił do jej ust. Złożył na nich krótki, aczkolwiek namiętny pocałunek. 
- Ginny, nie zrobię niczego wbrew twojej woli. – wyszeptał tusz nad jej rozpalonymi i spierzchniętymi od pocałunków wargami. Pluł sobie za to pytanie w brodę, ale czuł gdzieś w środku, nie nie wybaczyłby sobie, gdyby ona przez niego cierpiała. Dziewczyna wydała z siebie stłumione westchnienie, kiedy usłyszała swoje imię. W jego ustach brzmiało tak … podniecająco, niesamowicie. 
- Chcę! – wyjęczała, niezdolna żeby powiedzieć cokolwiek innego. 
     Chłopak uśmiechnął się do siebie i znów złożył na jej wargach niesamowity pocałunek. Wtargnął do jej buzi językiem. Zwinnymi palcami odnalazł zapięcie jej stanika i rozpiął je. Nie przestając całować dziewczyny, zdjął górne okrycie, tym samym odkrywając jej niewielkie piersi. Dziewczyna, kierowana instynktem, zdjęła z chłopaka luźną koszulkę i rzuciła nią gdzieś w kąt pokoju. Zaczęła jeździć chłodnymi dłońmi po umięśnionym brzuchu chłopaka, czym przyprawiła go o przyjemne dreszcze. Jednak, kiedy chciała rozpiąć jego pasek u spodni nie poszło jej już tak łatwo. Mruknęła zrezygnowana po kilku sekundach walki. Bleise zaśmiał się i zrobił w sekundę to, co ona próbowała uczynić przed chwilą. 
    Pozbył się swoich spodni i ostatniego skrawka materiału, który zakrywał dziewczynę. Wszedł w nią jednym, prawnym ruchem. Kochali się całkiem sporo czasu. Ginny jeszcze nigdy nie było tak dobrze. Dean mógł się schować przy tym, czym obdarzył ją Ślizgon. Wszystkie plotki o tym, że jest bogiem seksu przestały być dla niej plotkami, a stały się prawdą.
W TYM MOMENCIE KOŃCZY SIĘ SCENA +18. WIEM, ŻE I TAK WSZYSCY PRZECZYTALI XD
   Aktualnie leżeli nadzy, wtuleni w siebie i okryci kołdrą. Diabeł przytulał do siebie z całej siły Ginny, jakby zaraz miała mu uciec. Jednak dziewczyna nie miała takiego zamiaru. Zawahała się, ale zapytała.
- Co teraz? – jej głos był niepewny i drżący. Bała się odpowiedzi.
- Nie rozumiem. – odpowiedział chłopak, patrząc na nią niezrozumiałym wzrokiem. Ruda westchnęła.
- Teraz pewnie każesz mi się ubrać i sobie pójść. – mruknęła, a po policzku spłynęła jej pierwsza łza. 
   Bleise nic nie odpowiedział, tylko przewrócił ją na plecy i unieruchomił jej jedną dłonią ręce nad głową. Drugą natomiast przetarł mokre policzki. Pocałował ją długo i zachłannie. Dobrze wiedział, czego teraz chce.
- Ginny, czy nie chciałbyś zostać moją dziewczyną? – zapytał, a Rudej powiększyły się źrenice. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. – To jak? – odezwał się po chwili ciszy. Dziewczynie nie trzeba było powtarzać dwa razy. Rzuciła się na chłopaka i pocałowała. Thomas nie był teraz ważny. 
    Hermiona po woli otworzyła oczy. Od razu poraziło ją światło, wpadające przez okna. Przetarła powieki wierzchem dłoni. Pamiętała całą rozmowę z Draco. Współczuła mu, ale nie wiedziała, co ma zrobić. Zastanawiała się, czy w ogóle jeszcze kiedykolwiek będzie rozmawiał z nią normalnie, tak jak tam. Szczerze w to wątpiła, a szkoda. Podniosła się do pozycji siedzącej. Od razu pożałowała, że zrobiła to gwałtownie, ponieważ zakręciło jej się w głowie. Nie położyła się jednak z powrotem. Poczuła, jak ktoś kładzie jej rękę na ramieniu. Odwróciła wzrok w tamtą stronę.
- Jak się czujesz, Hermiono? – zapytała pani Pomfrey. Dziewczyna w odpowiedzi uśmiechnęła się. – Jeżeli wszystko będzie dobrze, to wieczorem wypuszczę cię do Dormitorium. – zapewniła, ku uciesze Miony. 
- Ile byłam w śpiączce? – wypowiadając to pytanie zerknęła dyskretnie na Ślizgona, który po woli zaczął ie budzić. 
- Kilka dni, ale niestety ominęły was święta. 
     Życie w Hogwarcie biegło spokojnie. Każdy zajmował się tym, co do niego należało i nie wtrącał w sprawy innych. Nawet Hermiona i jej przyjaciółki nie spotykały się tak często, jak wcześniej. Powody były dość proste. Ginny każdego wieczoru spotykała się z Bleisem, Luna uczyła się do SUM ‘ów, a Pansy całymi dniami przesiadywała z jakimś przydupasem, którego Hermiona nie lubi. Nawet nie wie, jak się nazywa. 
    Ten wieczór zapowiadał się, jak każdy inny. Miała zamiar skorzystać z ciepła, które zapanowało wraz z nadejściem wiosny i pobłąkać się trochę po Błoniach. Tak też zrobiła. Ubrała na siebie długie, jeansowe, podarte spodnie, czarną bluzę z kapturem, trampki w tym samym kolorze i koszulkę z motywem flagi USA. Nie stroiła się, bo tego nie lubiła. Zawiązała buty, naciągnęła kaptur na głowę, wsadziła ręce do kieszeni i skierowała się do wyjścia. 
    Po pół godzinnym spacerze zauważyła coś dziwnego. Zamrugała kilkakrotnie. Czy ona właśnie widzi, jak Ruda całuje się z Zabinim?! Nie przepuści takiej okazji, musi jej dokuczyć. Podeszła od tyłu do drzewa, przy którym siedzieli i oparła się o nie plecami. Opuściła głowę i zgięła nogę w kolanie, stopą dotykając pnia, jak to miała w zwyczaju. 
- Proszę, proszę. Kogo ja tu widzę. – mruknęła, a na jej twarz wpłyną wredny uśmiech. Usłyszała stłumiony pisk Ginny. Ledwo pohamowała się, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Hermiona? Gdzie jesteś? – zapytała przerażona dziewczyna. 
- Tutaj. – odpowiedziała, w ogóle się nie poruszając. Gin, na czworaka, deptając po drodze swojego chłopaka, powędrowała tam, skąd pochodził głos jej przyjaciółki. Zamarła z przerażenia, kiedy ją zobaczyła. 
- Herm, to nie tak jak myślisz. – zaczęła się panicznie tłumaczyć. Zabini popatrzył na Mionę i pokręcił głową z dezaprobatą, a na jego usta wpełzł uśmiech. Widział, że przyjaciółka jego dziewczyny bawi się bardzo dobrze.
- A jak? Obściskujesz mi się z jakimś Ślizgonem, a ja siedzę sama w Dormitorium. – powiedziała, z udawanym wyrzutem. Dobrze wiedziała, że Gin zaraz zemdleje ze strachu. 
     Kiedy tylko na twarz Rudej wpłynęły dwa soczyste rumieńce nie wytrzymała i zaczęła zwijać się ze śmiechu, leżąc na trawie. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby jej „dzielna” przyjaciółka aż tak bardzo się czegoś bała. Ginny jakby kamień spadł z serca. Ona tylko żartowała! Po 
- Całkiem niezła jesteś, Granger. – powiedział Bleise, podając szatynce rękę.
    Dziewczyna już chciała coś odpowiedzieć, ale przerwała jej błyskawica, która przeszyła ciemne, zachmurzone niebo swoim jasnym blaskiem. Zaniepokojona Hermiona od razu przestała się śmiać. Dobrze , że to nie jest zwykła burza. prostu to czuła. Popatrzyła na Bleise ‘a, którego oczy były przepełnione strachem. Jej obawy się potwierdziły. Po chwili do ich uszu dobiegł przerażający krzyk, dochodzący ze strony zamku. Od razu, bez najmniejszego zastanowienia tam pobiegli. Hermiona po drodze wyciągnęła różdżkę. Modliła się do Merlina, żeby nic poważnego się nie stało.
    Gdy dotarli na miejsce zamarli z przerażenia. Na samym środku dziedzińca leżał martwy profesor Dumbledore. Jego oczy były puste, a twarz nie wyrażała żadnych emocji. Przy nim klęczał Harry. Hermiona, kierowana jakimś dziwnym impulsem, podeszła do Wybrańca i wtuliła się w niego. Ten, ufnie odwzajemnił uścisk. Czuła, jak drży w jej ramionach. 
   Popatrzyła na niebo. Widniał na nim ogromny znak Śmierciożerców. Czaszka. Właśnie miała zacząć się wojna o przetrwanie. Hogwart nie był już bezpiecznym miejscem. W przyszłym roku najprawdopodobniej połowa uczniów nie wróci tu na nauki. Po pierwsze rodzice będą bali się o swoje pociechy, a po drugie wszyscy Mugole będą zmuszeni zakończyć naukę ze względu na swój status krwi, ponieważ teraz w szkole będą panować słudzy Voldemorta, a oni nie tolerują takich, jak Hermiona. 
    Przebłyskiem świadomości popatrzyła na Wierzę Astronomiczną, z której najprawdopodobniej spadł dyrektor po tym, jak ktoś go zabił. Ujrzała tam blond czuprynę, a następnie jej właściciela. Zacisnęła oczy. Widziała, że Malfoy płakał. Czy to on zabił?

2 komentarze:

  1. Fenomenalny rozdział :) Śmiał mogę stwierdzić, że jeden z najlepszych :D
    http://dramiona-la-fin-de-la-vie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział ;]
    Ogólnie całe opowiadanie jest genialne ;)
    dzisiaj przeczytałam wszystkie Twoje rozdziały ;]
    pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń