Siemcia, siemcia xd
Publikuję nowy rozdział i najprawdopodobniej to ostatni w tym roku. Teraz dopiero zaczyna się cała akcja ze świętami, a ja muszę dodać rozdziały jeszcze na dwa blogi.
Kochane czytelniczki. Chciałabym wam życzyć wszystkiego co najlepsze!
Dracona pod choinkę.
Bleise 'a na pasterkę.
Hermiony na sylwka.
Ginevry do towarzystwa.
I oczywiście Snape 'a, żeby te święta nie były nudne ;)
Jeszcze jedna sprawa. Dzięki, dzięki, dzięki ci osobo, która nominowałaś mnie do konkursu na najlepszy blog miesiąca !! Nawet nie wiesz, ile mi sprawiłaś tym radości. Mam takiego banana na twarzy, jak nigdy.
Dziękuję wszystkim, którzy oddadzą na mnie głos (chociaż wątpię, że ktoś taki się znajdzie ;p)
Jeszcze raz najlepszego z okazji świąt miśki.
Mój numerek to 15. ;)
___________________________________________
- Zaczyna Granger. – mruknął Snape i
wskazał gestem dłoni, że ma usiąść na fotelu. Ta z kolei nic nie powiedziała,
tylko niechętnie zrobiła to, co jej kazał. – Zaklęcie wypowiadasz niewerbalnie,
czyli tak jak na lekcji. – dziewczyna pokiwała twierdząco głową i czekała na
ruch ze strony nauczyciela.
Nie zwlekał długo. Poczuła, jak przedziera się przez słabą barierę,
którą wytworzyła. Znów czuła się tak, jak w Ministerstwie Magii, kiedy to sam
Voldemort wertował jej myśli. Pamiętała ten ból, który jej wtedy zadał. Każde
wspomnienie, które przelatywało jej przed oczyma. Znów działo się to samo,
tylko tym razem nie cierpiała. Modliła się w duchu, żeby nauczyciel nie zobaczył
tego jednego wspomnienia. Po krótkiej chwili, która dla niej była jak
wieczność, Severus wyszedł z jej umysłu. Minę miał zaciętą, z której nie dało
się nic wyczytać. Nie podobało jej się to. Nawet bardzo.
Ćwiczenia skończyły się równo o godzinie dwudziestej trzeciej.
Dziewczęta rozdzieliły się jeszcze pod gabinetem. Ginny poszła z Hermioną, a
Pansy z Luną. Po drodze Ruda i Herm nie odzywały się do siebie, każda zajęta
własnymi myślami. Kiedy stały już przy schodach, Miona oznajmiła, że idzie jeszcze
na Błonia, bo musi się przewietrzyć. Gin nic nie odpowiedziała, tylko pokiwała
głową, że rozumie. Hermiona natomiast od razu pognała w kierunku wyjścia na
pole.
Powędrowała na jeden z murków, znajdujących się na dziedzińcu. Rozsiadła
się na nim i oparła o kamienną ścianę zamku. Był początek września, więc na
zewnątrz temperatura, nawet w nocy, nie spadała poniżej piętnastu stopni.
Dziewczyna opatuliła się bluzą, którą miała na sobie i popatrzyła w gwiazdy.
Kochała je. Wielki Wóz, Mały Wóz, Taurus, Cancer … Astronomia była jedną z
wielu jej mocnych stron. Uwielbiała wszystkie gwiazdozbiory. Tę miłość
zaszczepił w niej tata. Zawsze, kiedy jeździli na wieś do babci, szli razem w
pola i obserwowali to, co dzieje się na nocnym niebie.
Nie wiedziała, dlaczego, ale nagle w głowie zaczęła porównywać siebie i
siostrę. Sophie, blondynka o idealnej figurze i dziewczęcym wdzięku. Nienawidzi
prawie wszystkiego tego, co Herm kocha. Przyciąga chłopaków, jak magnes.
Potrafi się ubrać i wie, jak oczarować wszystkich dookoła. Umie zachowywać się
stosownie do sytuacji. Zawsze opanowana. Wręcz prawdziwa arystokratka.
Hermiona. Nie najwyższa szatynka o kręconych włosach. Całkiem normalna
figura. Nie za bardzo ogarnięta, straszna chłopczyca. Potrafi bić się i przezywać,
jak prawdziwy chłopak. Nienawidzić się stroić. Z chłopakami się przyjaźni.
Kocha grać we wszystko to, co oni. Nienawidzi większości rzeczy, które lubi
Soph. Często zastanawia się, jak one mogą być siostrami, skoro tka wiele je
dzieli.
Kiedy zrobiło jej się zimno postanowiła pójść już do Dormitorium i
położyć się spać. Nienormalnym byłoby, gdyby po drodze nie spotkała kogoś z
patrolujących korytarze. Jednak, kiedy dojrzała platyno - włosą czuprynę,
powstrzymała w sobie chęć ucieczki i schowała się za jedną ze średniowiecznych
zbroi. Wzrok, jak z resztę zawsze, jej nie zmylił i już po sekundzie poczuła
woń perfum Dracona. Kiedy tylko zaczął się oddalać ona ruszyła za nim. Przecież
musiała dowiedzie się, co ten podstępny Ślizgon knuje. Nie zaszli jednak
daleko, a chłopak stanął w miejscu, jak wryty. Miona wyjęła różdżkę i już miała
rzucać na siebie zaklęcie maskujące, ale poczuła, jak inny urok wytrąca
przedmiot z jej ręki. Zaklęła pod nosem i popatrzyła hardo w oczy zbliżającego
się chłopaka.
- No, no Granger. – zaczął już z daleka.
– Nie myślałem, że Gryffonów stać na szpiegowanie, żeby czegoś się dowiedzieć.
– Miona dostrzegła w ręce chłopaka swoją różdżkę. Gdy był już blisko wyciągnęła
rękę, żeby nie podchodził bliżej, niż na jej długość i pomachała znacząco
dłonią. Draco zaśmiał się kpiąco i znów zaczął iść w jej kierunku.
- Zapomnij. – powiedział, hamując
śmiech. – Najpierw sobie porozmawiamy, ale po mojemu. – dodał, kiedy Herm
dotknęła plecami zimnej ściany, co uniemożliwiło jej dalszą ucieczkę przed
ciałem chłopaka, które niebezpiecznie było blisko niej, co ją, ku jej rozpaczy,
podniecało. I to nawet bardzo.
- Czy ty chociaż raz nie możesz sobie
odpuścić? – zapytała zrozpaczona, odpychając go z całej siły. Nic jej to jednak
nie dało.
- Przecież znasz odpowiedź. – mruknął
jej prosto do ucha. Dobrze wiedział, jak na nią działa i postanowił to teraz
wykorzystać przeciwko niej. – Posłuchaj mnie, bo pierwszy i ostatni raz jestem
taki miły. Nie chodź za mną, nie szpieguj mnie i nie obserwuj. – po każdym
wypowiedzianym zdaniu delikatnie muskał skórę na szyi dziewczyny. Ona starała
się na to zupełnie nie reagować, ale za każdym razem po jej ciele przechodził
wspaniały dreszcz coraz to większego podniecenia.
- Skąd pewność, że to właśnie ciebie śledziłam?
– wymamrotała. Całą silną wolę, jaka jej pozostała, włożyła w to, żeby głos jej
nie drżał. Odniosła marny skutek.
- Jesteś po prostu śmieszna. – zakpił i
popatrzył w jej zamglone z przyjemności oczy. – Na tym korytarzu nie ma nikogo
poza nami. – dodał i, jak gdyby nigdy nic, wpił się w jej usta.
Hermiona znów poczuła się tak, jak wtedy, kiedy pocałował ja po raz
pierwszy. Teraz wydawało jej się, że to jest tak odległa przeszłość, a przecież
to samo stało się wczoraj mniej więcej o tej samej porze. Stado motyli w
brzuchu po raz kolejny dało o sobie znać. Oczy całkowici zaszły jej mgła i
straciła panowanie nad swoim nieposłusznym ciałem. Oparła dłonie na torsie
chłopaka, a ten w odpowiedzi położył swoje na jej biodrach i przyciągnął do
siebie mocniej. Pocałunek stawał się coraz bardziej zachłanny. Draco boleśnie
wbił palce w biodra Miony. Dziewczyna jednak nie odważyła się przerwać
pocałunku, tylko skrzywiła się nieznacznie. W końcu zabrakło im powietrza i
oderwali się od siebie.
Następnych kilka sekund było istną walką o oddech. Oboje nie mogli
złapać tchu. Hermiona miała poszerzone źrenice i czuła się, jakby właśnie
zażyła jakiś wyjątkowo mocny narkotyk, który powoduje niesamowite szczęście.
Przecież ni powinno tak być!! Dlaczego nie może przemóc się w sobie i
spoliczkować tego gada, tylko pragnie jeszcze więcej.
- Dlaczego? – tylko to słowo przyszło
jej teraz na myśl. Nie była w stanie nic inteligentniejszego wymyśleć.
- Bo chciałem. – odpowiedział, jakby to
była najnormalniejsza rzecz na świecie. Już miał zrobić to ponownie, ale
Hermiona dotknęła jego ust palcami informując, że się nie zgadza. Nawet nie
wiecie, ile ją to kosztowało. – Coś nie tak? Tylko nie mów, że ci się nie
podobało, bo nie uwierzę. – zakpił. Herm ogarnęła niemała złość. Chciała się
pohamować, ale wredny uśmiech, jaki przyozdobił jego twarz nie pozwolił jej na
to.
- Cz ty myślisz, że możesz sobie od tak
po prostu iść przez korytarz, a zaraz potem całować mnei, jakbyśmy w cale nie
byli największymi wrogami Hogwartu?! – wyrzuciła z siebie na jednym oddechu, a
twarz zapłonęła jej niebezpiecznym rumieńcem.
- Owszem, mogę. Jestem Malfoy ‘em.
- To jeszcze nic nie znaczy !!!
- Znaczy. Mogę robić to, co chcę. –
warknął. – A taka Szlama, jak ty tego nie zmieni. – dodał, a w oczach zapłonął
mu ogień. Jak ogóle ta dziewczyna odważyła się podważyć jego autorytet?
Hermiona nie wytrzymała tego
dłużej. Po prostu mu się wyszarpnęła i zaczęła biec przed siebie. Do Pokoju
Życzeń. A już było tak dobrze. Wreszcie udawało jej się w ogóle nie zwracać
uwagi na to, że ten pieprzny arystokrata istnieje, a teraz płacze jak głupia,
bo znów nazwał ją Szlamą. Przecież wcześniej jej to nie przeszkadzało, tylko na
początku. Dlaczego znów to tak cholernie boli? Stanęła w miejscu. A co jeśli ona
faktycznie się w nim zakochała? No, ale przecież to jest niemożliwe. On jest
Ślizgonem. Pieprzonym, obślizgłym gadem, który nie zwraca uwagi na czyjeś
uczucia. Dla niego liczy się tylko on sam. Brzydzi się nią, jakby była
największym śmieciem na całym świecie. Kiedy przyszło jej to na myśl serce znów
ją zakuło, a w oczach pojawiło się jeszcze więcej łez. Tak, zapowiada się
wspaniała noc.
Następnego dnia obudziła się koło czternastej w Pokoju Życzeń. Spędziła
tutaj kilka ostatnich godzin. Sama ze swoimi łzami i przemyśleniami.
Uświadomiła sobie, że właśnie rozpoczął się proces w jej umyśle, kiedy zaczyna
zakochiwać się w nim. Wiedziała, że w ten właśnie sposób sama na siebie wydaje
wyrok, ale nie mogła nic z tym zrobić. Była zbyt słaba na walkę z uczuciami.
Niechętnie podniosła się z łóżka i wyobraziła, że stoi w ogromnej
łazience. Nie musiała długo czekać, ponieważ już po chwili dokoła niej pojawiły
się ciemnofioletowe kafelki w złote, kwieciste wzory. Po prawej stronie stanęła
ogromna, podświetlana wanna z hydromasażem. Nastrój powodowało przyciemnione
światło.
Miona podeszła do lustra, które z kolei znajdowało się po jej lewej
stronie i zajmowało całą ścianę. Zobaczyła w nim zapłakaną dziewczynę z
zaczerwienionymi policzkami, podkrążonymi i szopą na głowie. Odwróciła na
chwilę wzrok od swojego odbicia. Pomyśleć, że doprowadziła się do takiego stanu
z powodu Malfoy ‘a. Nie myśląc nad tym więcej zdjęła z siebie ubrania i
odkręciła kurki z wodą. Dodała do niej olejku o zapachu kokosowym, dla
odprężenia, bo ona dłużej tego wszystkiego nie zniesie.
Weszła do wanny z gorącą wodą i od razu cała się w niej zanurzyła. Poczuła,
jak jej mięśnie lekko się rozluźniają. Przeczesała włosy palcami i, kiedy już
zabrakło jej powietrza, wynurzyła się na powierzchnię. Usiłowała uspokoić lekko
przyspieszony oddech. Było to teraz zdecydowanie łatwiejsze, niż po pocałunku z
Malfo … Nie, nic takiego nie miało miejsca.
Po około dwóch godzinach, kiedy woda już wystygła, wyszła z wanny i
ubrała się w stare ubrania. Nie miała ze sobą żadnych, więc musiała jakoś
przemknąć niezauważona przez korytarze do swojego Dormitorium. Nie będzie miała
z tym większych problemów, ponieważ wszyscy są teraz na lekcjach. Wysuszyła
włosy zaklęciem i pobiegła do swojego pokoju.
Gdy tylko dotarła, to od razu rzuciła się do szafy. Wybrała dżinsowe
spodnie, szarą bluzę z postacią z mugolskie bajki, czarne adidasy i tego samego
koloru bokserkę. Weszła do łazienki i przebrała się. Natychmiast poczuła się
lepiej w czystych, świeżych ubraniach. Poczuła, jak burczy jej w brzuchu.
Popatrzyła na zegarek. Piętnasta. Czyli może już iść na obiad.
Kiedy stanęła w drzwiach Wielkiej Sali jej wzrok mimowolnie powędrował
na stół Slytherin ‘u. Oczywiście pierwszą osobą, która rzuciła jej się w oczy
był sam Malfoy. Odwróciła szybko wzrok i powędrowała do Ginny, która niemrawo
dłubała widelcem w swoim talerzu z pieczonym kurczakiem. Usiadła koło niej i
zaczęła jeść.
- Czemu nie było cię dziś na lekcjach? –
zapytała Gin, kiedy zauważyła, kto obok niej usiadł. Herm westchnęła. Miała
nadzieję, że przyjaciółka poczeka z tym pytaniem. Niestety, ona musi wiedzieć
takie rzeczy od razu.
- Zaspałam. – mruknęła, biorąc pierwszy
kęs obiadu do ust.
- Dlaczego nie było cię w nocy w
Dormitorium? – jak widać panna Weasley jest bardzo dociekliwą osobą.
- Gin, nie tutaj. Poczekaj, aż będziemy
same. – jęknęła niemalże błagalnie, wskazując głową na Lavender Brown, która
przygląda im się od samego wejścia Herm do tego pomieszczenia. Ruda kiwnęła
głową i wróciła do dłubania w talerzu, nie wiedząc innego ciekawego zajęcia na
ten moment.
Wszystkie cztery przyjaciółki siedziały w Dormitorium Luny. Jej
współlokatorki gdzieś zniknęły w niewyjaśnionych zdarzeniach (podrywają
chłopaków z drużyny), więc mogły spokojnie w nim rozmawiać. Hermiona bardzo
szczegółowo opisała im wczorajszą noc. Nawet pocałunek z Malfoy ‘em. Oczywiście
jej przyjaciółki nie chciały w to uwierzyć i musiała kilkakrotnie zapewniać, że
nie nawdychała się oparów żadnego eliksiru. W końcu Pansy stwierdziła łaskawie,
że panna Granger nie kłamie.
Równo o godzinie siedemnastej stawiły się pod gabinetem Snape ‘a. Wcale
nie chciało im się tam iść, ale musiały, bo nauczyciel by im tego nie wybaczył.
Kiedy pojawił się koło nich otworzył tylko drzwi i gestem ręki nakazał wejść do
środka. Oczywiście jako pierwsza na krześle usiadła Hermiona. Już po chwili
znów widziała retrospekcję swojego życia. Nic nowego, to co wczoraj.
Jednak w pewnym momencie poczuła, że Severus zbliż się do wczorajszego
wspomnienia. Zaczęła panikować, a na jej twarzy pojawiło się zdenerwowanie.
Gorączkowo zaczęła myśleć, co by tu można zrobić. W ostatnim momencie zaczęła z
całej siły blokować swój umysł. Na początku Snape zaczął widzieć coraz mniej,
aż w końcu, ostatkami sił, całkowicie wyrzuciła go ze swojego umysłu.
- Rób tak dalej Granger, a w końcu to
opanujesz. – mruknął nauczyciel.
Hermiona oddychała ciężko i zupełnie zignorowała to, co do niej
powiedziano. Najważniejsze w tym momencie było to, że nie dała wedrzeć mu się
do wspomnienia, które paliło, jak świeża rana. Na pewno poryczałaby się, gdyby
zobaczyła te obrazy, kiedy są takie świeże. Poczuła, jak ktoś dotyka jej
ramienia. Otworzyła oczy i znów się oparła.
- Niech pan próbuje dalej. – mruknęła i
przygotowała się na „atak”. Albo się tego nauczy teraz, albo wcale.
Tydzień później Hermiona siedziała w specjalnym pomieszczeniu,
przygotowanym przez profesora Slugorn ‘a. Właśnie odbywało się pierwsze
spotkanie Klubu Ślimaka, na które Hermiona została oczywiście zaproszona.
Horacy już na pierwszej lekcji docenił jej umiejętności i obdarował Gryffindor
dwudziestoma punktami.
- A twoi rodzice panno Granger? Czym oni
się zajmują? – zapytał nauczyciel. Chyba jego też już męczyło to spotkanie.
Miona zawahała się. Powiedzieć prawdę? Przecież Zabini tutaj siedzi i na pewno
doniesie o wszystkim, co powiedziała Malfoy ‘owi.
- Moi rodzice są dentystami. –
powiedziała pewnie, dumnie unosząc głowę znad pucharku z lodami. – To tacy
magomedycy od zębów dla Mugoli. – dodała, widząc niezrozumienie na prawie
wszystkich twarzach.
- Nie jest to chyba
najniebezpieczniejszy zawód. – zakpił czarnoskóry Ślizgon. Miona obrzuciła go
nienawistnym spojrzeniem, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ do
pomieszczenia weszła Ginny w swojej sukience, którą dostała na urodziny od
Herm.
- Przepraszam za spóźnienie. –
powiedziała łamiącym się głosem. Miona dobrze wiedziała, o co chodzi.
Przyjaciółka zwierzyła jej się jeszcze na wakacjach, że jej chłopak, Seamus,
nie raz sprawiał jej przykrość. Bolało ją to, że nie mogła z tym nic zrobić.
Ginny i tak z nim nie zerwie i będzie twierdzić, iż wszystko jest dobrze.
Dwa tygodnie później odbywał się mecz Quidditch ‘a pomiędzy Gryffindor
‘em a Slytherin ‘em. Oczywiście zdarzenie to, jak z resztą zawsze, przyciągnęło
wielu kibiców obu drużyn na stadion. Wszyscy zawodnicy szybowali już w
powietrzu. Pani Hooch wyrzuciła kafla do góry. Hermiona od razu go złapała. Rzuciła
do Ginny, która poszybowała prosto w stronę obręczy. Miona zrobiła to samo, po
drodze kilkakrotnie unikając tłuczka. Zauważyła, jak Ruda rzuca. Terrence odbił
kafla. Herm od razu do niego podleciała, wymijając o drodze wymijając Teodora i
zrobiła to samo, co jej przyjaciółka przed chwilą. Ona trafiła.
- Dziesięć do zera dla Gryffidor ‘u!!
Mamy pierwsze punkty!! – krzyczał Lee Jordan. Dziś mógł się trochę bardziej
popisać, ponieważ pani McGonagall leżała chora w Mungu.
Po pierwszej pół godzinie meczu wynik był korzystny dla Ślizgonów. Kate
Bell dostała tłuczkiem i musieli znieść ją z boiska. Ritchie Coote, która
została jednym z dwójki pałkarzy również oberwał i siedzi teraz na ławce z
pozostałymi zawodnikami, dopingując ich ile ma tylko sił w płucach. Dwójkę
poszkodowanych zastępują Demelza Robins oraz Dean Thomas. Grały z Ginny na
zmianę ile tylko mogły, ale mimo to i doskonałych interwencji Cormaca i tak
wynik to sto pięćdziesiąt do stu. Herm zaklęła pod nosem. Tak strasznie brakuje
im teraz Freda i Georga.
W pewnym momencie usłyszała, jak ktoś ją woła. Okazało się, że to Gin.
Odwróciła się w stronę, w którą wskazywała jej przyjaciółka. Niestety było już
za późno. Zasłoniła tylko twarz dłońmi i poczuła, jak tłuczek uderza ją prosto
w brzuch. Nie zdołała utrzymać się na miotle. Leciała bezwładnie, przyciągana
przez ziemię, a jej strój szeleszczał na wietrze. W końcu uderzyła o murawę. Po
jej plecach przeszedł nieprzyjemny prąd.
- Hermiono, Hermiono. Słyszysz mnie? –
pani Hooch była przy niej pierwsza. Otworzyła szeroko oczy i od razu złapała
się za brzuch.
- Ała. – jęknęła, czym wywołała śmiech
Ginny. – Doprawdy, nie wiem co się tak bawi. – warknęła.
- Masz opóźniony samozapłon. – zaśmiała się.
Na twarz Miony wpłynął uśmiech. Pokręciła z politowaniem głową.
- Dasz radę grać dalej? – zapytała nauczycielka.
- Dam. – odpowiedziała i wzięła do ręki
miotłę, po czym znów wzbiła się w powietrze.
Popatrzyła na Malfoy ‘a z wrednym uśmiechem i wytarła wierzchem dłoni
krew, która wypływała z rozciętej wargi. Arystokrata ciskał w nią sztyletami z
oczu. Dobrze wiedziała, że chciał, żeby nie mogła zagrać. Ona i Ginny były
zagrożeniem dla jego zwycięstwa. Jednak one nie miały zamiaru się poddawać.
Muszą dać tylko jeszcze trochę czasu Harry ‘emu na znalezienie złotego znicza.
Odebrała kafla od Demelzy i pognała w stronę obręczy. Zdobyła dziesięć punktów.
Wieczorem, kiedy cały Gryffindor świętował zwycięstwo Draco siedział na
Wierzy Astronomicznej. Dlaczego jego drużyna chociaż raz nie może pokonać tych kretynów.
Przecież ma idealnych zawodników, doskonałą taktykę i jeszcze więcej
determinacji. Jest tylko jeden problem. Albo dwa. Granger i Weasley. Musi
wymyśleć, jak je zatrzymać, bo nigdy nie uda mu się zwyciężyć, a tego nie
zniesie.
Nieubłaganie zbliżał się okres świąt Bożego Narodzenia. Draco miał coraz
mniej czasu, żeby wykonać swoje zadanie od Czarnego Pana. Każdy wieczór spędzał
w Pokoju Życzeń i usiłował naprawić to cholerne pudło, ale w żaden sposób nie
chciała mu ta sztuka wyjść. Zrezygnowany, po raz kolejny już tego dnia, wsadził
do szafy jabłko. Wypowiedział zaklęcie i poczekał, aż coś się stanie. Z mebla
zaczęła bić jasne światło, a później poruszył się nieznacznie. Otworzył stare,
drewniane drzwi. Owocu nie było w środku. Wypowiedział formułkę po raz kolejny.
Z przedmiotem stało się to samo, co przed chwilą. Zajrzał do środka i ujrzał
tam owoc. Na jego usta wpłynął szeroki uśmiech. Może i jest nadgryzione, ale w
końcu uczynił jakieś postępy.
Hermiona siedziała w pokoju i przygotowywała się z Ginny na bal Klubu
Ślimaka. Ona szła na niego z Cormac ‘iem, a Gin oczywiście ze swoim chłopakiem.
Weszła do łazienki, którą Gin właśnie zwolniła i przygotowała sobie kąpiel z
bąbelkami. Niby nic nowego, ale daje wiele przyjemności. Kiedy woda wystygła
wyszła z wanny i owinęła się ręcznikami. Jednym głowę. Wróciła do Dormitorium,
gdzie zazdrosne Katie i Lavender przyglądały się, jak Ginny zakłada sukienkę.
Była ona czarna, a do tego czerwone szpilki. Ich współlokatorki właśnie wyszły,
trzaskając za sobą drzwiami. Na twarz Hermiony wpłynął wredny uśmiech. Te dwie
plotkary od jakiegoś czasu bardzo działały jej na nerwy.
Miona wzięła swój strój i zaczęła się ubierać. Nie miała zamiaru się
stroić. Tak naprawdę w cale nie miała ochoty iść na ten bal, ale Ginny ją do
tego przekonała. Luna i Pansy też będą. Ta pierwsza przyjdzie z Harry ‘m, a druga
z jakimś Puchonem.
Kiedy Hermiona skończyła już się ubierać stanęła przed lustrem. Sukienka
do płowy ud i szpilki. DO tego biżuteria, w tym dwie pary kolczyków. Pierwszy
raz pokaże, że zrobiła sobie drugie dziurki w uszach na wakacjach. Uśmiechnęła
się do siebie. Na pewno nie będzie siedzieć tam do końca. Zeszła do Salonu.
Cormac już na nią czekał. Miał na sobie czarny garnitur i kokieteryjny uśmiech
na twarzy. Wywróciła niezauważalnie oczami. Dlaczego ona go zaprosiła? Bo
siedział obok niej na obiedzie …
Spacerowała po ciemnych korytarzach Hogwartu, a odgłos uderzania
szpilkami o posadzkę roznosił się echem po pustej przestrzeni. Wytrzymała na
przyjęciu tylko piętnaście minut. Cormac latał za nią cały czas i starał się
wymusić pocałunek. Czarę goryczy przeważył fakt, że Gryffon zjadł jakieś
niezidentyfikowane przez nią coś i śmierdziało mu z ust. Wzdrygnęła się na samo
wspomnienie jego paskudnego oddechu.
W pewnym momencie usłyszała kroki dwóch osób. Ktoś nieubłaganie zbliżał
się do niej. Spanikowana wyjęła spod sukienki różdżkę. Tak, ona się z nią nie
rozstaje. Przecież nigdy nie wiadomo, co może się stać. Rzuciła na siebie Zaklęcie
Kameleona i zdjęła szpilki. Stanęła pod ścianą i wstrzymała oddech, kiedy
zauważyła tlenionego blondyna. Ostatnio wyczuł jej obecność, ale tym razem był
na to chyba zbyt zdenerwowany. Wszedł do łazienki Jęczącej Marty. Drugi był
Harry z zaciętym wyrazem twarzy. Wyglądał, jakby chciał … zrobić Malfoy ‘owi
krzywdę. Przeraziła się nie na żarty, ponieważ obawiała się tego, że Gryffon
może użyć zaklęcia, o którym ostatnio cały czas mówił. Ona je poznała na
szkoleniu dla Aurorów i członków Zakonu Feniksa, którym przecież była. Nauki
odbyły się na wakacjach.
Weszła za chłopakami. Trafiła akurat na moment, kiedy Draco płakał przed
lustrem. Widziała, że jest załamany. Na twarzy nie miał już maski obojętności.
Teraz wyrażała ona czysty strach, pomieszany z bólem. Zresztą tak samo, jak
oczy. Zrobiło jej się go strasznie szkoda. Wyglądał, jakby go ktoś zastraszył. A może tak właśnie jest? – przeszło Hermionie
przez myśl. Jednak szybka ją od siebie odrzuciła.
- Co Malfoy, już nie jesteś taki twardy?
– warknął Harry. Draco szybko odwrócił się do niego przodem z przerażeniem
wymalowanym na bladej twarzy.
- Co ty tu robisz Potter? – odwarknął,
ale jego głos nie był tak pewny, jak na co dzień.
Jednak czarnowłosy chłopak już nie odpowiedział, tylko rzucił pierwszym
zaklęciem. Dracon w ostatnim momencie zdołał się przed nim uchylić. Teraz rozpętała
się istna bitwa pomiędzy dwoma największymi wrogami, jacy kiedykolwiek chodzili
do tej szkoły. W pewnym momencie trafili w jedną z umywalek. Przedmiot
roztrzaskał się z hukiem, a woda z uszkodzonej rury trysnęła we wszystkie
strony. Miona zasłoniła rękami twarz, żeby ochronić ją przed zmoczeniem. Nic to
jednak nie dało. Czuła, jak jej włosy i sukienka stają się coraz cięższe od
wsiąkającej w nie wody,
- Sectumsempra! – wykrzyknął wybraniec,
a jej zrobiło się słabo.
Modliła się do Merlina, żeby Harry nie trafił. Niestety, stwórca
Magicznego Świata miał nieco inne plany dla niej na ten wieczór. Po chwili
usłyszała przerażający krzyk Ślizgona. Niewiele myśląc rzuciła szpilki w kąt i
zdjęła z siebie zaklęcie maskujące. Kiedy tylko Gryffon zauważył, że ktoś tu
jest wybiegł przerażony z pomieszczenia. Tchórz
– pomyślała dziewczyna.
Podeszła do chłopaka, którzy zwijał się z bólu na podłodze. Nie zważając
na to, że krew jej największego wroga, ta która była czysta w świecie magii,
której tak nienawidziła, brudzi jasną sukienkę, zaczęła rzucać na Draco przeciw
zaklęcia. Dobrze wiedziała, że jeśli ona go nie uratuje, to nikt tego nie zrobi
i on wtedy umrze. To niesamowite. Przecież nie raz od początku ich znajomości
życzyła mu, żeby umarł, a teraz sama ratuje go od śmierci. Mało tego! Ona całą
sobą chce, żeby przeżył. Nie wyobraża sobie, żeby mogło go zabraknąć. Na samą
myśl o tym czuje dziwne ukłucie rozpaczy w sercu.
Po piętnastu minutach walki o życie blondyna poczuła, jak po jej
policzku po woli spływa pierwsza łza, aby spaść na mokra posadzkę i wymieszać
się z czerwoną od krwi wodą. Wiedziała, że coraz bardziej zaczyna jej brakować
siły. Mogła w każdym momencie zemdleć, ale nie przestawała. Musi go uratować.
Po prostu, czuje gdzieś w środku taką potrzebę i nie wybaczy sobie, jeśli on
umrze.
W pewnym momencie Draco przestał się szarpać, a z jego ran nie ciekła
już krew. Przerażona dotknęła delikatnie szyi chłopaka. Poczuła puls. To
znaczy, że zdołała go uratować. Uśmiechnęła się do siebie lekko i zrobiła to
samo, co on – zemdlała, wycieńczona walką.
Bal już dawno się skończył. Ginny siedziała od jakiejś pół godziny w
Dormitorium i słuchała chrapania Lav i Katie. Martwiła się o Hermionę, której
tutaj nie było. Zrezygnowana podniosła się i wysłała Patronusa z wiadomością do
dziewczyn, że idą szukać Miony. Ubrała na siebie stare jeansy, zwykły T – shirt
z nadrukiem, bluzę i trampki. Wyszła na ciemny korytarz, który oświetlała tylko
jej różdżka. Rozejrzała się dookoła i poszła w stronę umówionego miejsca – pod wejście
do Wielkiej Sali.
Kiedy była już na miejscu zauważyła światło z różdżki innej osoby.
Szybko zgasiła swoją i bezszelestnie podeszła do niezidentyfikowanego osobnika.
Jęknęła, gdy wreszcie udało jej się rozpoznać osobę, która stoi przed nią. No
to ma niezłe kłopoty.
- Co ty tu robisz, Weasley? – zapytał zdziwiony
Bleise. Ruda przetarła zrezygnowana twarz dłońmi.
- Stoję i czekam na przyjaciółki. –
odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- To czemu nie ma z tobą Granger? – ten głos
również od razu zidentyfikować. Jak widać Teodor i Terrence również nie mogli
spać. Usłyszała kroki dwóch osób. Luna i
Pansy.
- Mogę zadać to samo pytanie odnośnie
Malfoy ‘a. – warknęła Gin, zauważając, że nie ma czwartego, z najbardziej nieznośnych
Ślizgonów w szkole.
- Zaraz, zaraz. Czy tylko ja mam
przeczucie, że ta dwójka wpakowała się razem w kłopoty? – zapytała panna
Parkinson, widząc kogo brakuje. Ginny załamała ręce, chwyciła Lunę za nadgarstek
i powędrowała przed siebie.
- Co ty robisz Rudzielcu? – zapytał zdziwiony
Zabini, podnosząc jedną brew w geście niezrozumienia.
- Rozdzielamy się, ja idę z Luną. –
mruknęła pod nosem.
- Nie zgadzam się! – pisnęła Pansy. –
Dlaczego to ja z naszej trójki mam iść z chłopakiem? – dodała czując, że się
rumieni. Spowodowane to było wzrokiem wszystkich, skupionym właśnie na niej.
- Diabeł pójdzie z Rudą. Teo
współpracuje od teraz z Pansy, a ja mam dość kłótni i poświęcę się, idę z
Pomuluną. – mruknął Terrence. Dziewczyny na początku nie chciały się zgodzić,
ale chłopaki odciągnęłi je w końcu spod Wielkiej Sali.
- Weź mnie w końcu puść. – warknęła rozwścieczona
Ruda. Miała ochotę go po prostu zabić, a szczególnie Hermionę. W ogóle, czemu
tylko jej zawsze muszą szukać?!
Już przez godzinę szóstka uczniów wędrowała po korytarzach. Ginny i
Bleise dwa razy siedzieli w schowku na miotły, żeby schować się przed panią
Noris. Natomiast reszta nie miała z tym problemu, ponieważ w cale się do siebie
nie odzywali. W końcu wszyscy spotkali się na korytarzu, nieopodal Łazienki
Jęczącej Marty.
- I nic. – mruknęła Luna, cały czas
obrażona na Higgsa za to, jak ją nazwał.
- Zabije ją. Przysięgam, że jak będzie
żywa to ją zabiję. – mruknęła Ginny, przecierając zmęczone oczy. Kiedy je
otworzyła zobaczyła coś dziwnego. Cała podłoga była mokra. Otworzyła szerzej
oczy. – Łazienka Marty! – pisnęła i pobiegła tam, gdzie powiedziała.
To, co zobaczyła sprawiło, że cała zrobiła się blada. Na środku leżeli
Hermiona i Draco. Byli cali mokrzy i we krwi, jak się domyślała tego
pierwszego, ponieważ an jego ciele było jeszcze widać rany. Dziewczęta domyślały
się, po jakim zaklęciu, chłopaki z resztą też.
- Kurwa. – wyrwało się Bleise ‘owi.
_________________________
Ginny:
Hermiona: